Polska - Niemcy. Cionek: Pozwólcie nam marzyć o zwycięstwie

Kiedy zaproponowałem rozmowę po hiszpańsku lub w ostateczności nawet po portugalsku, 28-letni stoper Modeny powiedział, że po pierwsze, z dziewczyną rozmawia po polsku, a po drugie, jest na zgrupowaniu reprezentacji, więc chce ćwiczyć język.

Zagłosuj na aplikację Sport.pl LIVE!

rozmowa z THIAGO CIONKIEM, obrońcą reprezentacji Polski

DARIUSZ WOŁOWSKI: Debiutował pan w kadrze w majowym sparingu z Niemcami w Hamburgu, remisując 0:0. W sobotę taki wynik byłby chyba sukcesem?

THIAGO CIONEK: Wszyscy podkreślają, że Niemcy zagrali wtedy w rezerwowym składzie, pomijając to, że w polskiej drużynie też brakowało kilku kluczowych piłkarzy. Obu meczów nie da się porównać z innego powodu - po prostu nie ma nic wspólnego między grą towarzyską i grą o punkty. Dla mnie tamto spotkanie było debiutem w reprezentacji, a więc dotąd najważniejszym meczem w życiu. Teraz skala wyzwania rośnie, i to znacznie, gramy z mistrzami świata. O co jednak w karierze sportowej chodzi, jeśli nie o wielkie wyzwania?

Gdybym musiał porównać te dwa mecze, zwróciłbym uwagę, że w niemieckiej piłce zmieniają się nazwiska, a system zawsze działa tak samo. Oni mają gwiazdy, wybitnych piłkarzy, ale tak jak było kiedyś, ich największe atuty tkwią w grupie. Jako zespół są jeszcze mocniejsi, niż wskazywałaby suma klasy indywidualnej.

To jakie szanse na Polska, 70. drużyna w rankingu FIFA?

- Niemcy są faworytem, ale życie byłoby smutne bez marzeń. Dlatego pozwólcie nam marzyć o zwycięstwie w sobotę. Może kibice zechcą się do nas przyłączyć, a może uda się nam ich zarazić optymizmem. Bez tego nie ma nic, nie ma nadziei. Czyli w ogóle nie ma jutra. Choć urodziłem się w Kurytybie, wiem, jakie są podteksty rywalizacji Polaków z Niemcami. Opowiadała mi o tym rodzina w Brazylii, słyszałem o nich, mieszkając w Polsce. Wiem, że reprezentacja Polski nigdy z Niemcami nie wygrała, nawet w swoich najlepszych czasach. Mimo to marzyć, że stanie się to wreszcie w sobotę i ja wezmę w tym udział, nikt mi nie zakaże. Oczywiście wiemy, że punkt byłby ze złota.

Przed chwilą widział pan na własne oczy Niemców, jak rozbijali Brazylię 7:1 w półfinale mundialu. Nie studzi to trochę pańskiego optymizmu?

- Na mundial pojechałem do Brazylii, ten mecz oglądałem w Kurytybie. Usiedliśmy przed telewizorem z rodziną i sąsiadami z wiarą w zwycięstwo "Canarinhos". A potem pamiętam tylko czarną dziurę, jak całe 200 mln ludzi w Brazylii. Można gdybać, co by było, gdyby zdrowy był Neymar, może obrona nie rozpadłaby się jak domek z kart, gdyby grał Thiago Silva? Dziś to bez znaczenia. To było futbolowe kuriozum, najokropniejsza data w dziejach brazylijskiej piłki. Minie sto lat i nikt nie zgłębi, co tak naprawdę się stało na Mineirao.

W sobotę będzie pan miał okazję do rewanżu. Może trener Adam Nawałka wpuści pana chociaż na kilka minut?

- To nie jest żaden rewanż. Niech się mszczą i odgrywają na Niemcach Brazylijczycy. Ja gram dla Polski, kraju, z którego pochodzę, i jestem z tego dumny. Ten mecz ma nam dać punkty w walce o Euro 2016 i tylko to ma znaczenie. Ja i nikt w naszej drużynie nie ma zamiaru rozliczać się z przeszłością, bo przeszłość jest nie do zmienienia. Niemieccy piłkarze napsuli krwi Polakom, Brazylijczykom i wszystkim, bo są po prostu bardzo mocni. Zmienić można tylko teraźniejszość i przyszłość. Kto wie, a może właśnie w sobotę się to powiedzie? Jeśli ktoś myśli, że jak upadł raz czy nawet 10 razy, to będzie upadał zawsze, to nigdy nie stanie na nogi.

Jaki to będzie mecz?

- Zacięty. Wymagający. Trudny od strony fizycznej i psychicznej. Będziemy musieli wznieść się wysoko, by wytrzymać warunki postawione przez najlepszy zespół na ziemi. Ale damy radę, ja będę gotowy. Taki mecz to dla nas wielka szansa - zawodowa i życiowa. Niemcy zawsze emanują pewnością siebie i w tym także tkwi ich sekret. Będziemy biegać dużo, ale również mądrze; trzeba mieć na nich plan, bo jeśli się go nie ma, można przeżyć to co Brazylia w Belo Horizonte.

Grał pan kiedyś jako defensywny pomocnik? Bo Nawałka może go bardziej potrzebować niż środkowego obrońcy.

- Nie grałem nigdy, ale wykonam każde zadanie, które trener mi zleci. Choćbym miał coś robić pierwszy raz w życiu.

"Farbowane lisy" - to brzydkie określenie, które przylgnęło do graczy naturalizowanych, takich jak Polanski, Obraniak, Boenisch i pan. Trzej pierwsi mają w kadrze ciężko, nie są ulubieńcami prezesa PZPN.

- Nie mogę mówić za kogoś. Nie wiem, jak czuli się w polskiej kadrze Obraniak czy Polanski, nie mam pojęcia, co im się przytrafiło. Moja historia jest inna. Dostałem pierwsze powołanie od trenera Nawałki w maju i od tamtej pory jestem powoływany zawsze. Czuję się doceniony, nikt mi nie daje do zrozumienia, że jestem gorszy od innych lub mniej ważny. Spełniam swoje marzenie o grze dla Polski bez przeszkód. Na nic narzekać nie mogę. f

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.