Po meczu Polska - Słowacja. Kto tu fałszuje

Przypomniała się przy oglądaniu Polski ze Słowacją stara anegdota, opowiadana przez jednego z naszych aktorów. O dwóch skrzypkach. Jeden, ubrany jak z żurnala, skrzypce światowej klasy, maniery nienaganne. Wyszedł na scenę i fałszuje nie do wytrzymania. I wtedy wstał drugi. Obwieś, nikomu nieznany, z jakimś starym pudłem, a nie skrzypcami. Wyszedł na scenę, publiczność ucichła i patrzy jak zaczarowana - a ten zaczął fałszować jeszcze gorzej.

Adam Nawałka bardzo liczył na to, że piłkarze z polskiej ligi, przez poprzednich selekcjonerów niedoceniani, dostaną w koszulkach reprezentacji skrzydeł. Że dadzą mu coś, czego poprzednikom nie dawali obrońcy grający w zagranicznych ligach, w Lidze Mistrzów też. Liczył na podwójny zysk - problemy na bokach obrony rozwiązane, a on w glorii odkrywcy. I będzie mógł powiedzieć, jak kiedyś Leo Beenhakker, też przecież wyciągający swoich najlepszych bocznych obrońców z ekstraklasy: "Są tu talenty!". Ale ryzyko też było podwójne. Że trener usłyszy: sam się o to prosiłeś, a piłkarze wrzuceni do zbyt głębokiej wody długo nie dojdą do siebie. I tak się właśnie skończył wieczór debiutu Nawałki - koszmarnie.

"Co wy robicie?"

Trener zamieszał w składzie, wstrząsnął, zablefował. Ale nikt skrzydeł nie dostał. Skrzypkowie zapomniani fałszowali jeszcze gorzej niż ci rozreklamowani. Samym nowym otwarciem ligowców w kadrowiczów się nie zmieni. W ataku wyszło po staremu: znów najgroźniej było po indywidualnych akcjach, znów szybkość ataku wyznaczał piłkarz biegnący z piłką, a nie piłka podawana, znów Robert Lewandowski był nieswój i z ciągłymi pretensjami do sędziego. Za to w obronie był pożar, jakiego poprzednicy już dawno nie zaprószyli, błędy były jak karykatury tych popełnianych poprzednio. Jak nieporozumienie środkowych obrońców, to jak z kabaretu. Jak nieudane pułapki ofsajdowe, to takie, że rywal z piłką miał pół boiska dla siebie. Publiczności we Wrocławiu, która Nawałkę przyjęła bardzo ciepło, cierpliwości wystarczyło do przerwy. Były gwizdy do szatni, szyderstwa w drugiej połowie, okrzyki: "Co wy robicie, Polacy, co wy robicie?", wrzawa jak przy golu, gdy obrońcy podawali piłkę do Artura Boruca, "jeszcze jeden" i tradycyjne "nic się nie stało". Stało się. Skończyło się 0:2, a mogło i 0:4. Póki to Polska atakowała, przez pierwsze 25 minut, wydawało się, że pomysły trenera się sprawdzają. Ale wystarczyło, że Słowacy postanowili sprawdzić, jak się trzyma nowa polska obrona, i okazało się, że coś takiego właściwie nie istnieje. Ani koordynacji działań, ani szybkości, ani koncentracji.

Szanse były, wiary nie

Trudno trenerowi odmawiać prawa do eksperymentów. Zwłaszcza w pierwszym meczu. Jeśli miał się grubo pomylić, to właśnie w piątek. I pewnie w najbliższym meczu z Irlandią też. Nawałka powtórzył po meczu, że chce eksperymenty, to układanie kadry metodą prób i błędów, zakończyć do maja. Ale jedno mimo wszystko trudno jego drużynie wybaczyć: że jak te poprzednie, padła już po pierwszym ciosie. Już przy 0:1 przestała wierzyć. Nie skontrowała swoim ciosem. Rozłożyła ręce. Debiutujący zaczęli myśleć już tylko o tym, że jednak będzie wstyd. A doświadczeni zamiast im pomóc, zajęli się szukaniem wymówek: albo w indywidualnych szarżach, albo żalach do sędziego. I może potem były jeszcze szanse, ale wiary już nie. Najważniejszy problem kadry to nie jest dziś to, kto ją będzie ubezpieczał na bokach obrony. Tylko ilu piłkarzy ruszy do przodu, gdy padnie hasło: nie poddajemy się, jeszcze będzie dobrze. I dlaczego tak niewielu.

Zobacz wideo

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

Więcej o:
Copyright © Agora SA