Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone
Kto się lubi bać, niech się boi, ale akurat tegoroczne Wembley raczej masuje ego, niż przeraża. Żadna polska reprezentacja nie była tam od lat witana z taką atencją i tyloma pochwałami. Od bohaterów 1973 roku, z którymi, jak napisał jeden z angielskich dziennikarzy, pogrzebać szanse remisem nie było wstyd, bo niecały rok później mogli i powinni wygrać mundial, po dzisiejszą drużynę, w której rywale widzą albo siłę uśpioną, albo skłóconą, tak czy owak serio się boją, że ta siła, jeśli wreszcie będzie dobrze wykorzystana, może ich zepchnąć do baraży. I wykluczyć tego wcale nie można, zwłaszcza że wystarczyłby do tego remis. A polscy piłkarze grają dziś na Wembley mecz z gatunku takich, jakie lubią najbardziej. Samograj. Po pierwsze, na wielkiej scenie, po drugie, już o nic. Z wielkim rywalem, przeciw któremu motywować ich nie trzeba, jeśli już, to raczej studzić zapał. Z rywalem, który musi wygrać, więc zostawi więcej przestrzeni pod własną bramką. Czego niby Polacy mają się bać, co mogą stracić, zwłaszcza po tylu ciosach przyjętych w eliminacjach? Przegrają dzisiaj? Trudno. Zremisują? To będzie jak zwycięstwo. Zwyciężą? Zostawią wspomnienia na lata.
I dobrze, niech remisują, wygrywają, niech tym meczem ładnie żegnają nieładne eliminacje, podnoszą się na duchu czy czego jeszcze chcą. Tylko niech nam nikt nie wmawia, że ten mecz miałby zmienić zdanie o tym, co robili w eliminacjach, czy o pracy Waldemara Fornalika. Możemy każdej polskiej kadrze obiecać wiarę do ostatniej sekundy, póki jeszcze matematyka daje jej szansę, tak jak to było przed meczem z Ukrainą w Charkowie. Bo to nie żadne pompowanie balonu (to nowe słowa wytrychy w naszym sporcie, jak nie wiesz, co powiedzieć, mów o pompowaniu balonu), tylko esencja sportu. Ale skoro już szanse są pogrzebane, to nie dajmy sobie wmówić, że drużyna, której głównym problemem jest to, że odzwyczaiła się od wygrywania w meczach o stawkę, może odkupić winy w sparingu. Supersparingu, sparingu roku, ale jednak dla niej tylko sparingu.
Oczywiście, mydlenie sobie oczu ewentualnym sukcesem na Wembley zawsze będzie lepsze niż nie tak dawne mydlenie oczu gdańskim remisem - co tam remisem, bliskością niedoszłej wygranej! - w sparingu z rezerwowymi Niemcami, za Franciszka Smudy. Ale tylko trochę lepsze. Z ostatnich wywiadów Waldemara Fornalika można wysnuć wniosek, że trener wierzy, iż zadanie miał podobne do Smudy: spokojnie budować, żeby w określonym miejscu i czasie, za rok czy półtora, drużyna była już gotowa do naprawdę dobrej gry. I że jest co doceniać, bo widać poprawę, jest powtarzalność, itd. Ale sensem eliminacji nie jest to, że widać poprawę, tylko widać punkty. Jeśli trener narzeka na brak czasu, niech spojrzy na Mychajło Fomienkę, który zrobił na ławce trenerskiej Ukrainy lotną zmianę podczas eliminacji. Jeśli narzeka na nieprzychylne nastawienie mediów, niech sobie przypomni czasy Pawła Janasa. Wyśmiewany Janas nie mówił o poprawie i postępach, bo kadra to wzlatywała, to podupadała. Ale doleciała do mundialu 2006, bo łupiła równych sobie albo słabszych rywali bez litości. Tylko tyle i aż tyle. Doleciała do mistrzostw, choć z Anglią przegrała wtedy i u siebie, i na wyjeździe. I komu to przeszkadzało?