Polska - Anglia. Piłkarze mogą przejść do legendy, ale mecz kibiców mało obchodzi

Wpychamy do głów polskich piłkarzy przeświadczenie, że staną dziś przed największym wyzwaniem w karierach. A jest inaczej - nie istnieje dogodniejsza okazja, by w jeden wieczór przejść do legendy - pisze dziennikarz "Gazety" i Sport.pl Rafał Stec. Relacja Z czuba i na żywo od 18. Śledź relację także na telefonie na m.sport.pl.

Wojna polsko-angielska coraz słabiej działa na naszą masową wyobraźnię.

Media jeszcze usiłują promować spektakl nad spektaklami, rozkibicowani pisarze Kuczok z Pilchem wciąż z wdziękiem opowiadają o micie klątwy, jaka spadła na nas po Wembley, ale przybywa wielbicieli piłki kopanej, którzy czekają na domniemany szlagier obojętnie. Najbardziej zadziwiająca wiadomość z ostatnich dni - umiarkowane zainteresowanie meczem w internecie.

To się zwyczajnie nie klika.

Każdy "polski" przeddzień i dzień na Euro 2012 klikał się szaleńczo, klikała się każda wokółmeczowa duperela, wiem od wydawców serwisu Sport.pl. Informacji o Polakach i Anglikach ludzie pasjami nie wyszukują.

Legenda musi niknąć, od cudu na Wembley upłynęło 39 lat, w eliminacjach też wyspiarzy ostatnio unikamy. A przede wszystkim przestali oni być rywalami, którzy się na Polskę specjalnie uwzięli, do których mamy specjalnego pecha, którzy napadają na naszych tłumem wybitnych piłkarzy. Nie, oni zachowują się jak każdy inny w miarę klasowy przeciwnik. Porażki zbyt nam spowszedniały, by czuć się nadzwyczajnie źle po chłoście od Anglii.

Pamiętacie, jak w trakcie przygotowań do Euro odhaczaliśmy kolejnych finalistów tej imprezy, z którymi nasi sparowali? Dania, Hiszpania, Ukraina, Grecja, Francja, Niemcy, Włochy Portugalia... Nie pokonali Polacy nikogo. Nikogo nie pokonali również na samych mistrzostwach. Ani na Euro 2008.

Nowożytne mundiale? I w 2002, i w 2006 roku piłkarze rozpoczynali od klęsk graniczącym z poddaniem się przed walką (0:2, 0:4, 0:2, 0:1), więc pożegnalne mecze traciły jakiekolwiek znaczenie.

A jeśli wzlecimy jeszcze wyżej, by wypatrzeć nietowarzyskie zwycięstwa z rywalami należącymi do europejskiej lub światowej czołówki odniesione po 1982 roku, to ujrzymy gigantyczną, rozległą na trzy dekady pustynię. Z jedną oazą, o której za chwilę.

"Nasi ciągle przegrywają"

Znęcam się przypominaniem faktów, które teoretycznie wszyscy znają, by ogólne wrażenie - "nasi ciągle przegrywają" - uprecyzyjnić: przez 30 lat reprezentacja Polski wygrała jeden mecz o punkty z rywalem z czołówki. Dziś nie chodzi o pobicie Anglików, lecz o misję wielokrotnie trudniejszą. O wygranie meczu, jakie od wieczności nasi wyłącznie przegrywają.

Samotna oaza na pustyni niepowodzeń to triumf nad Portugalią z 2006 roku. Triumf, który dla młodszych pokoleń nabrał niemal wymiaru Wembley. Uświadamiający, jak niewiele trzeba, by zapaść w pamięć na zawsze. Leo Beenhakker też, jak inni nasi selekcjonerzy, nie wyprowadził drużyny z grupy na Euro, ale fani są wdzięczni, że pozostawił po sobie tamto jedno dzieło. Oni mieli Ronaldo, a to nasz Smolarek huknął dwa gole. Że nie wypada porównywać bijących potęgę za potęgą ludzi Górskiego z przeciętniakami Beenhakkera? Cóż, jakie czasy, takie pomniki.

Jeden wieczór, by przejść do historii

Byłoby szkoda, gdyby piłkarze Waldemara Fornalika uwierzyli egzaltowanym reporterom, że stanąć przed Anglią znaczy stanąć przed największym wyzwaniem w karierze, i zlękli się jeszcze przed gwizdkiem. Jest całkiem odwrotnie. Pobicie wyspiarzy to najkrótsza droga do historii. By do niej wtargnąć i już tam zostać, wystarczy jeden wieczór. Owszem, przeciwnik wniesie na murawę więcej talentu - kadrę podziurawiły nam kontuzje, przewagi nie będziemy mieć na żadnej pozycji z wyjątkiem prawej obrony, nawet Lewandowski to na razie przy Rooneyu praktykant. Ale to zarazem przeciwnik, który nade wszystko onieśmiela nazwą. Od lat notorycznie zawodzi, w eliminacjach gubi punkty z przeciętniakami lub wręcz ponosi szokujące klęski, jak w przegranej kampanii o Euro 2008.

Wyobraźmy sobie, że Polacy włączają pełną przytomność umysłu i widzą Anglików nagich, bez pancerza złożonego z naszych kompleksów, a jednocześnie biegają natchnieni przekonaniem, że każdym udanym kopnięciem wykuwają sobie pomnik. Gdyby im się powiodło, pamiętalibyśmy im sukces bardziej niż pamiętamy triumf nad Portugalią. Ożywiliby gasnącą legendę. Podbiliby i pokolenia kibiców żyjące mitem Wembley, i pokolenia wzdychające do sensacji sprzed sześciu lat.

Fornalik, na razie trener bez właściwości, zyskałby osobowość. Strzelcy goli zyskaliby nieśmiertelność, Lewandowski być może wreszcie nie wysłuchiwałby od Bońka, że dla reprezentacji nie zrobił nic. Rewanż na Wembley znów zapowiadałby się magicznie.

To by się klikało. Pewnie aż do wyłączenia internetu.

Zobacz wideo

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Polska - Anglia - śledź naszą relację Z Czuba i na żywo już od 17 na Sport.pl

El. MŚ. Grupa H: Dziś: Polska - Anglia (godz. 21, TVP 1 i Polsat Sport), San Marino - Mołdawia, Ukraina - Czarnogóra.

Na mundial awansuje dziewięciu zwycięzców grup, osiem najlepszych zespołów z drugich miejsc zagra w barażach. Przy równej liczbie punktów decyduje bilans bramkowy.

Piłka w TV. Eliminacje MŚ: Hiszpania - Francja (21, Orange Sport), Irak - Australia (16.15, Eurosport). Sparingi: Japonia - Brazylia (14.10, Polsat Sport).

Więcej o: