Jesteś kibicem i jesteś z Krakowa? No to czemu Cię nie ma na Facebooku Kraków - Sport.pl ?
Mariusz Surosz: Od początku mistrzostw w Czechach bardzo dużo mówi się o Polsce. Jesteśmy chwaleni i sąsiedzi chyba chcieliby odkrywać nasz kraj. Czeska telewizja opublikowała reportaż, w którym zrobiono sondę i zapytano Polaków, komu będą kibicować. Ludzie odpowiadali, że Czechom, bo ich lubią. Dlaczego tak jest? Bo mamy wyobrażenie sąsiadów jako sympatycznych ludzi, trochę ciepłych kluch o dużym poczuciu humoru. Tak naprawdę ich nie znamy, ale chcemy widzieć ich, takimi, jakimi są w czeskich komediach. Wydaje nam się też, że ich recepta na życie to pogoda ducha. Wizerunek nam się podoba, przeciwstawiamy go stereotypowi naburmuszonego Polaka.
- Kiedyś mieliśmy. Przed II Wojną Światową graliśmy w Warszawie i przegraliśmy 1:2. Działacze krajowego związku postanowili nie wysyłać drużyny na rewanż, bo bali się kompromitacji. Dziś już nie mamy kompleksu, bo tak naprawdę nigdy nie przegraliśmy z Czechami ważnego meczu o stawkę. Gdy oni osiągali sukcesy, my byliśmy słabi. Z kolei Czesi nic nie wiedzą o naszych największych triumfach. W czeskiej edycji wikipedii nie ma takich haseł jak Kazimierz Górski czy Kazimierz Deyna. A przecież ten drugi opowiadał w wywiadach, że rozwój piłkarski zawdzięcza Czechowi Jaroslavowi Vejvodzie, który szkolił go w Legii.
- Zdecydowanie. Np. Tomas Rosicky nigdy nie śpiewa hymnu państwowego przed meczami reprezentacji. W naszym kraju byłby skandal, a Czesi jakoś to przyjęli. Sam piłkarz tłumaczy, że gdy występował w młodzieżowych kadrach i śpiewał hymn, to reprezentacja zawsze przegrywała. Podobnych ciekawostek jest więcej: przed meczem z Grecją Petr Cech relaksował się grając na perkusji, co chyba nie do końca mu pomogło, choć ostatecznie Czesi wygrali. Z kolei Michał Kadlec odbył ważną rozmowę z ojcem Mirosławem, który w 1996 roku zdobył w półfinale mistrzostw Europy zdobył gola decydującego o awansie. Wicemistrzostwo Europy to wciąż jeden z największych sukcesów futbolu nad Wełtawą.
- Może dlatego, że futbol w Czechach jest bardziej zakorzeniony. Najstarsza Slavia Praga funkcjonuje od 1892 roku. Gdy u nas powstał pierwszy klub [1906 r.], za południową granicą było ich już kilkanaście. Zresztą Czesi uczyli się piłki od Austriaków, Anglików, Niemców, a dopiero potem przekazywali nam zdobytą wiedzę. W 1910 roku Cracovia zaprosiła Spartę Praga na sparing i przegrała 1:15. Większej porażki nigdy nie doznała. Dziennikarz, który opisywał spotkanie stwierdził, że wyglądało to tak, jakby Czesi chcieli dać nieco radości gospodarzom i ułatwili zdobycie honorowej bramki.
- Porażka była impulsem dla działaczy, by zatrudnić Frantiska Kozeluha, który nosił się jak Szkot i pykał fajeczkę. Były gracz Cracovii wspominał, że to Czech nauczył krakowian grać w piłkę. Wściekał się, gdy ktoś nie podawał wewnętrzną częścią stopy. Przed jednym z wyjazdowych meczów Kozeluch pilnował zawodników, by nie pili alkoholu. Miał oryginalny sposób: pozwolił im zamówić piwo, kazał zapłacić z góry, a następnie w każdym kuflu zamoczył palec. Potem wyrzucił zawodników do pokojów, a sam pilnował wyjścia z hotelu i w tym czasie wypił wszystkie piwa. Uczył też krakowian cwaniactwa i mawiał, że na boisko nie wychodzi się po to, by płoszyć motyle.
- Po II Wojnie Światowej przy Reymonta mieli świetny skład, ale nie potrafili zdobyć tytułu. Działacze zatrudnili Józefa Kuchynkę, który wcześniej pracował w najlepszych klubach czeskich. Słynął z twardej ręki i katorżniczych treningów, które zaowocowały dwoma mistrzostwami kraju. Jeden z piłkarzy wspominał, że Kuchynka objaśniał im taktykę na zapałkach. Gdy w tym czasie Bohemians Praga zremisował 1:1 z Wisłą w sparingu, Czesi chwytali się za głowę, że nie wygrali z jakimiś tam Polakami.
- Kadra Czech uważana jest za najsłabszą, spośród tych, które pojechały na mistrzostwa Europy. Nasi południowi sąsiedzi zaczynają jednak myśleć magicznie: w 1996 roku zaczęli od porażki z Niemcami, a potem zdobyli wicemistrzostwo Europy. Po porażce z Rosją zaczęły się nawiązania do tamtego Euro, ale też ogromna krytyka trenera Michala Bilka i Milana Barosza. Mimo wszystko każdy ma świadomość, że reprezentacja jest słaba i brakuje jej takiego lidera jakim niegdyś był Pavel Nedved. Znamienny jest fakt, że kibice z Ostrawy przyjadą do Wrocławiu na mecz z Polską pociągiem ekspresowym o nazwie "Pavel Nedved".
- Czesi czują szacunek. Przykład? Wcześniej Borussia Dortmund była czeska: grali tam Jan Koller i Rosicky, przez Niemców nazywany małym Mozartem, dlatego, że kompozytor miał słabość do Pragi. Nasze polskie trio przejęło tą pałeczkę i dla Czechów to symboliczne. Mają do nas respekt, ale eksperci w czeskiej telewizji świetnie zdiagnozowali wszelkie bolączki Polaków: problemy z kryciem i lewą obroną. Trochę obawiają się, czy sędziowie nie pociągną za uszy naszej reprezentacji do ćwierćfinału, jak to było w przypadku gospodarzy mundialu w 2002 roku [mistrzostwa były w Korei i Japonii].
- Pszonki, bo tak nas nazywają Czesi, podkreślając wszystkie psz, cz, ś, ć w naszym alfabecie. My mówimy o nich Pepiki, co w czeskim języku funkcjonuje jako praski cwaniaczek. Dla nas Pepik to każdy Czech, ale w pozytywnym kontekście. Gdyby ktoś zdecydował się oglądać mecz podczas weekendu np. w Pradze, gdzie z okazji spotkania zorganizowane zostaną koncerty polskich zespołów, to niech pamięta, że Czesi nie grają w piłkę, tylko w balon. Wiele piłkarskich zwrotów z języka czeskiego jest nieprzetłumaczalnych dla Polaków. Kiedyś Bohumil Hrabal wydał książkę pt. "Klieky na kapesn~ku". Gdyby dosłownie tłumaczyć ten tytuł to oznaczałoby to "Kiwki na chusteczce do nosa", czyli wkręcanie rywali w ziemię. Mam nadzieję, że w meczu nie zabraknie "krasnych ran", czyli mocnych strzałów, a nie brutalnych fauli. A gdy komentator będzie krzyczał o szubienicy, to będzie chodziło o spojenie słupka z poprzeczką. Ale bez obaw, Czesi nie będą nas chcieli wieszać po ewentualnej porażce, bo wiedzą, że Polska nie jest słabeuszem.