Polska - Czechy. Taktyka na zapałkach i palec w piwie. Czy Pszonki wygrają z Pepikami?

- Czesi imponują nam pogodą ducha, ale też nie lubią przegrywać. To mecz przyjaźni, ale może się zdarzyć, że kilka razy usłyszymy o krasnych ranach i szubienicy - mówi Mariusz Surosz, mieszkaniec Pragi, kibic Cracovii i autor książki ?Pepiki. Dramatyczne stulecie Czechów?. Początek meczu o godz. 20.45. Relacja Zczuba i na żywo w Sport.pl

Jesteś kibicem i jesteś z Krakowa? No to czemu Cię nie ma na Facebooku Kraków - Sport.pl ?

Szymon Opryszek: Na czym polega fenomen pojedynku Polaków z Czechami? Stawką jest awans do ćwierćfinału Euro 2012, a mówi się o meczu przyjaźni.

Mariusz Surosz: Od początku mistrzostw w Czechach bardzo dużo mówi się o Polsce. Jesteśmy chwaleni i sąsiedzi chyba chcieliby odkrywać nasz kraj. Czeska telewizja opublikowała reportaż, w którym zrobiono sondę i zapytano Polaków, komu będą kibicować. Ludzie odpowiadali, że Czechom, bo ich lubią. Dlaczego tak jest? Bo mamy wyobrażenie sąsiadów jako sympatycznych ludzi, trochę ciepłych kluch o dużym poczuciu humoru. Tak naprawdę ich nie znamy, ale chcemy widzieć ich, takimi, jakimi są w czeskich komediach. Wydaje nam się też, że ich recepta na życie to pogoda ducha. Wizerunek nam się podoba, przeciwstawiamy go stereotypowi naburmuszonego Polaka.

Czy patrząc przez pryzmat piłki nożnej, nie mamy kompleksu Czechów?

- Kiedyś mieliśmy. Przed II Wojną Światową graliśmy w Warszawie i przegraliśmy 1:2. Działacze krajowego związku postanowili nie wysyłać drużyny na rewanż, bo bali się kompromitacji. Dziś już nie mamy kompleksu, bo tak naprawdę nigdy nie przegraliśmy z Czechami ważnego meczu o stawkę. Gdy oni osiągali sukcesy, my byliśmy słabi. Z kolei Czesi nic nie wiedzą o naszych największych triumfach. W czeskiej edycji wikipedii nie ma takich haseł jak Kazimierz Górski czy Kazimierz Deyna. A przecież ten drugi opowiadał w wywiadach, że rozwój piłkarski zawdzięcza Czechowi Jaroslavowi Vejvodzie, który szkolił go w Legii.

Czesi mają większy dystans do piłki od Polaków?

- Zdecydowanie. Np. Tomas Rosicky nigdy nie śpiewa hymnu państwowego przed meczami reprezentacji. W naszym kraju byłby skandal, a Czesi jakoś to przyjęli. Sam piłkarz tłumaczy, że gdy występował w młodzieżowych kadrach i śpiewał hymn, to reprezentacja zawsze przegrywała. Podobnych ciekawostek jest więcej: przed meczem z Grecją Petr Cech relaksował się grając na perkusji, co chyba nie do końca mu pomogło, choć ostatecznie Czesi wygrali. Z kolei Michał Kadlec odbył ważną rozmowę z ojcem Mirosławem, który w 1996 roku zdobył w półfinale mistrzostw Europy zdobył gola decydującego o awansie. Wicemistrzostwo Europy to wciąż jeden z największych sukcesów futbolu nad Wełtawą.

Dlaczego Czesi w ostatnich latach osiągali sukcesy, a my nie potrafimy iść ich drogą?

- Może dlatego, że futbol w Czechach jest bardziej zakorzeniony. Najstarsza Slavia Praga funkcjonuje od 1892 roku. Gdy u nas powstał pierwszy klub [1906 r.], za południową granicą było ich już kilkanaście. Zresztą Czesi uczyli się piłki od Austriaków, Anglików, Niemców, a dopiero potem przekazywali nam zdobytą wiedzę. W 1910 roku Cracovia zaprosiła Spartę Praga na sparing i przegrała 1:15. Większej porażki nigdy nie doznała. Dziennikarz, który opisywał spotkanie stwierdził, że wyglądało to tak, jakby Czesi chcieli dać nieco radości gospodarzom i ułatwili zdobycie honorowej bramki.

Czy takich lekcji było więcej?

- Porażka była impulsem dla działaczy, by zatrudnić Frantiska Kozeluha, który nosił się jak Szkot i pykał fajeczkę. Były gracz Cracovii wspominał, że to Czech nauczył krakowian grać w piłkę. Wściekał się, gdy ktoś nie podawał wewnętrzną częścią stopy. Przed jednym z wyjazdowych meczów Kozeluch pilnował zawodników, by nie pili alkoholu. Miał oryginalny sposób: pozwolił im zamówić piwo, kazał zapłacić z góry, a następnie w każdym kuflu zamoczył palec. Potem wyrzucił zawodników do pokojów, a sam pilnował wyjścia z hotelu i w tym czasie wypił wszystkie piwa. Uczył też krakowian cwaniactwa i mawiał, że na boisko nie wychodzi się po to, by płoszyć motyle.

Z kolei Wisła zawdzięcza Czechowi mistrzostwo kraju.

- Po II Wojnie Światowej przy Reymonta mieli świetny skład, ale nie potrafili zdobyć tytułu. Działacze zatrudnili Józefa Kuchynkę, który wcześniej pracował w najlepszych klubach czeskich. Słynął z twardej ręki i katorżniczych treningów, które zaowocowały dwoma mistrzostwami kraju. Jeden z piłkarzy wspominał, że Kuchynka objaśniał im taktykę na zapałkach. Gdy w tym czasie Bohemians Praga zremisował 1:1 z Wisłą w sparingu, Czesi chwytali się za głowę, że nie wygrali z jakimiś tam Polakami.

Tym razem w meczach reprezentacji szanse są chyba wyrównane?

- Kadra Czech uważana jest za najsłabszą, spośród tych, które pojechały na mistrzostwa Europy. Nasi południowi sąsiedzi zaczynają jednak myśleć magicznie: w 1996 roku zaczęli od porażki z Niemcami, a potem zdobyli wicemistrzostwo Europy. Po porażce z Rosją zaczęły się nawiązania do tamtego Euro, ale też ogromna krytyka trenera Michala Bilka i Milana Barosza. Mimo wszystko każdy ma świadomość, że reprezentacja jest słaba i brakuje jej takiego lidera jakim niegdyś był Pavel Nedved. Znamienny jest fakt, że kibice z Ostrawy przyjadą do Wrocławiu na mecz z Polską pociągiem ekspresowym o nazwie "Pavel Nedved".

Co w Pradze mówi się o naszej reprezentacji?

- Czesi czują szacunek. Przykład? Wcześniej Borussia Dortmund była czeska: grali tam Jan Koller i Rosicky, przez Niemców nazywany małym Mozartem, dlatego, że kompozytor miał słabość do Pragi. Nasze polskie trio przejęło tą pałeczkę i dla Czechów to symboliczne. Mają do nas respekt, ale eksperci w czeskiej telewizji świetnie zdiagnozowali wszelkie bolączki Polaków: problemy z kryciem i lewą obroną. Trochę obawiają się, czy sędziowie nie pociągną za uszy naszej reprezentacji do ćwierćfinału, jak to było w przypadku gospodarzy mundialu w 2002 roku [mistrzostwa były w Korei i Japonii].

Nawiązując do Pana książki, wygrają Pepiki, czy

- Pszonki, bo tak nas nazywają Czesi, podkreślając wszystkie psz, cz, ś, ć w naszym alfabecie. My mówimy o nich Pepiki, co w czeskim języku funkcjonuje jako praski cwaniaczek. Dla nas Pepik to każdy Czech, ale w pozytywnym kontekście. Gdyby ktoś zdecydował się oglądać mecz podczas weekendu np. w Pradze, gdzie z okazji spotkania zorganizowane zostaną koncerty polskich zespołów, to niech pamięta, że Czesi nie grają w piłkę, tylko w balon. Wiele piłkarskich zwrotów z języka czeskiego jest nieprzetłumaczalnych dla Polaków. Kiedyś Bohumil Hrabal wydał książkę pt. "Klieky na kapesn~ku". Gdyby dosłownie tłumaczyć ten tytuł to oznaczałoby to "Kiwki na chusteczce do nosa", czyli wkręcanie rywali w ziemię. Mam nadzieję, że w meczu nie zabraknie "krasnych ran", czyli mocnych strzałów, a nie brutalnych fauli. A gdy komentator będzie krzyczał o szubienicy, to będzie chodziło o spojenie słupka z poprzeczką. Ale bez obaw, Czesi nie będą nas chcieli wieszać po ewentualnej porażce, bo wiedzą, że Polska nie jest słabeuszem.

Kuba Błaszczykowski zamieszka kiedyś w Krakowie?

Więcej o:
Copyright © Agora SA