Grecy to fanatycy futbolu. U nas piłką żyje się cały rok

- W 2004 roku Portugalczycy też nas lekceważyli. Pokazywali na palcach, ile bramek nam strzelą - wspomina Georgios Notopoulos.

Ma 49 lat, urodził się w Krakowie. Matka Polka, ojciec Grek. W 1986 roku wyjechał z Polski, by wrócić do Krakowa po 21 latach. Jak podkreśla jednak, bywał tu co roku w lecie. Bo w życiu ma dwie miłości: do Krakowa właśnie i do futbolu. Za piłką zaczął uganiać się w Szkole Podstawowej nr 93 (tej samej, w której kilka dni temu ekipa Holandii otworzyła nowe boisko). Nie został jednak piłkarzem, lecz fizjoterapeutą. W tej roli związał się na prawie 20 lat z reprezentacją Grecji. Bywał na największych turniejach, także na mistrzostwach Europy w 2004 roku, na których Grecy odnieśli pamiętne zwycięstwo. Potem wszedł do branży deweloperskiej, jest współwłaścicielem osiedla Garden Residence na Zabłociu.

Rozmowa z Georgiosem Notopoulosem

Szymon Opryszek: Jak się zaczęła pana przygoda z piłkarską reprezentacji Grecji?

Georgios Notopoulos: To był zupełny przypadek. Po wyjeździe do Grecji w 1986 roku wysłałem CV do firm związanych z futbolem. Marzyła mi się praca w Panathinaikosie, za który nawet dziś dałbym się pokroić. Zadzwonili ludzie z reprezentacji i tak przez 19 lat pracowałem z największymi gwiazdami greckiego futbolu. W drugim moim meczu przegraliśmy pechowo z Polską w Poznaniu.

Poznał pan od podszewki dwa pokolenia greckich piłkarzy.

- Na początku pracowałem z tak znanymi piłkarzami jak Nikos Anastopoulos czy Dimitris Saravakos, którzy wywalczyli awans na mundial w USA. To był pierwszy wielki sukces greckiej piłki. Od wieku juniora znam pokolenie graczy, którzy zdobyli mistrzostwo Europy. Z wieloma z nich mam kontakt, ale najbardziej przyjaźnię się z Giorgisem Karagounisem, który już kilka razy odwiedził mnie w Krakowie i wypowiadał się w ciepłych słowach o mieście.

W czym tkwiła tajemnica sukcesu Grecji?

- Tamta drużyna była oparta na piłkarzach, którzy razem występowali w reprezentacjach od wieku trampkarza. Jako juniorzy starsi zdobyli trzecie miejsce w Europie. Ich triumf, choć przez wielu niedoceniany, nie był przypadkowy. Otto Rehhagel, gdy przejął kadrę, miał pomysł, by każdą linię tworzyli zawodnicy danego klubu. To zaprocentowało na lata i Grecja ma niesamowicie zgraną drużynę. Druga tajemnica triumfu jest prozaiczna: nasi piłkarze byli najmniej zmęczeni, bo liderzy siedzieli w klubach na ławce, jak np. Karagounis w Interze Mediolan.

Zwycięstwo w Euro 2004 to dla pana największy sportowy laur?

- To było wspaniałe doświadczenie, ale nie najważniejsze. W 2004 roku naszym głównym celem były Igrzyska Olimpijskie w Atenach. Przy okazji wyszło mistrzostwo Europy. Z przygody z kadrą wspominam najlepiej moment, gdy mogłem przejąć od Ireny Szewińskiej olimpijski ogień na moście, który łączy Grecję lądową z Peloponezem. Spełniłem wtedy swoje marzenia. To było niesamowicie uczucie.

Jak przez 19 lat pana pracy zmieniała się reprezentacja Grecji?

- Kiedy zaczynałem pracę w kadrze, w szatni po jednej stronie siedzieli zawodnicy Olimpiakosu Pireus, a po drugiej Panathinaikosu, między nimi kręcili się gracze innych klubów. Minęło kilkanaście lat i Rehhagel zrobił z kadry wielką rodzinę. Nie było żadnych podziałów. Wszyscy byliśmy równi w szatni czy przy stole, każdy wiedział, że ma swój udział w mistrzostwie. Walczyliśmy jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Duch tej reprezentacji był nieprawdopodobny. Dziś jest podobnie, a zawodników integruje chęć zrobienia czegoś wielkiego w trudnych czasach.

Nie brakuje panu tej adrenaliny przed meczami?

- Niesamowicie, zwłaszcza tuż przed startem takiej imprezy. W 2005 roku postanowiłem realizować się w innej dziedzinie. Kocham Kraków i choć czuję się Grekiem, chciałem stworzyć coś dla tego miasta. Tak powstało osiedle Garden Residence. Ze sportu zupełnie nie zrezygnowałem. Wciąż staram się jeździć na mecze ukochanego Panathinaikosu. No, a w naszych apartamentach mieszkają balkon w balkon piłkarze Wisły i Cracovii...

Kryzys daje się we znaki greckim klubom. Co z reprezentacją?

- Zawodnicy będą mieli gdzieś głęboko w głowie tę tragedię, ale na boisku nie będzie miało to znaczenia. Sytuacja jest poważna. Tylko trzy kluby ekstraklasy są w stanie wypłacać regularnie pensje. Panathinaikos jest zadłużony na kilkadziesiąt milionów euro, ale nie boję się o jego przyszłość. Została stworzona organizacja non-profit, która przejmie pakiet większościowy akcji i każdy kibic będzie mógł kupić udziały. Zamierzam je nabyć, bo Panathinaikos to moje drugie życie.

Gdy przeglądam greckie gazety, to mam wrażenie, że pana rodacy żyją Euro 2012 bardziej niż Polacy.

- Grecy to fanatycy futbolu. U nas piłką żyje się cały rok, a nie tylko przez kilka miesięcy z przerwą na zimę. Mecz to święto, takie wielkie greckie wesele. Sam wiele godzin spędzam, czytając gazety i fora sportowe. Kochamy piłkę bezwarunkowo, z jej wzlotami i upadkami. Gdy w Polsce walka w europejskich pucharach traktowana jest jak sukces, w mojej ojczyźnie brak awansu z grupy w Lidze Mistrzów uważa się za porażkę. W 11-milionowej Grecji jest kilkanaście dzienników sportowych, niektóre otwarcie sympatyzują z Olimpiakosem, inne z Panathinaikosem. W tym kraju każdy jest kibicem.

Skąd w takim razie biorą się wybryki chuligańskie na stadionach?

- To ogromny problem, czara goryczy przelała się, gdy kibice pobili się na meczu reprezentacji. Podobnych incydentów na stadionach było ostatnio dużo, ale miały podłoże czysto społeczne. Nie ma się co oszukiwać, kryzys finansowy musiał odbić się na piłce. Ludzie stracili nie tylko pracę, ale i darmowe bilety, do tego wybuchł skandal korupcyjny. Jeśli fani idą na mecz, to zazwyczaj wyładowują życiowe frustracje. Wiosną wziąłem żonę na mecz Panathinaikosu z Olimpiakosem, podczas którego doszło do wielkiej awantury. W drugiej połowie musieliśmy wyjść ze stadionu. Ledwie doszliśmy do samochodu, gdy mecz przerwano. To wynika także z południowego temperamentu i wielkiej chęci wygrywania.

Grecja chce zwyciężać, ale wymieniania jest w gronie słabeuszy Euro 2012.

- Przypomina mi się, jak osiem lat temu gospodarze mówili, że grają z jakąś tam Grecją. Nasza reprezentacja przegrała tylko raz w ostatnich 20 meczach! Oczywiście znany jest Karagounis, który rządzi w szatni. Doświadczeni gracze są wsparci utalentowaną młodzieżą. Uśmiecham się, gdy niektórzy określają naszego kapitana mianem weterana. To mój przyjaciel, przez lata sprawowałem nad nim pieczę jako fizjoterapeuta. Nie znam większego profesjonalisty. To człowiek, który w wieku 14 lat rzucił wszystko dla piłki i mimo upływu czasu wciąż chce wygrywać.

Nieczęsta jest taka przyjaźń piłkarza i fizjoterapeuty.

- To efekt rodzinnej atmosfery w reprezentacji. Razem z innymi członkami sztabu pomagaliśmy piłkarzom na różne sposoby, a podczas masowania godzinami rozmawialiśmy. Z Karagounisem znamy się niemal dwie dekady. Przed Euro 2012 niemal codziennie do siebie dzwonimy. Rozmawiamy o słabszych stronach Polaków, greckim kryzysie i jego marzeniach. Wnioski? Grecja musi wyjść z grupy, bo mój przyjaciel potrzebuje awansu minimum do ćwierćfinału, by stać się rekordzistą kraju pod względem liczby występów w kadrze (śmiech). Umówiłem się z nim i jego żoną na kolację po meczu z Polską.

Będzie pan rozdarty podczas meczu Polski z Grecją?

- Co innego mówi serce, co innego logika. Robert Lewandowski jest świetnym napastnikiem, ale grecka obrona jest naprawdę trudna do przebicia. Grecy grają niewygodną piłkę. To mocna drużyna, która jest w górnej półce średnich drużyn w Europie. Stawiam na remis, bo mimo wszystko moi rodacy mogą mieć problemy w ataku.

Podczas Euro 2004 Grecy też grali w meczu otwarcia.

- Polacy chyba nie do końca zdają sobie sprawę, jak ważne to spotkanie. My już mamy doświadczenie. Podczas takich meczów wszystkie oczy i kamery skierowane są na boisko. Presja jest niewiarygodna, ale w szatni jej nie czuć. Z meczu z Portugalią pamiętam niesamowitą koncentrację. Portugalczycy popełnili błąd, bo nas zlekceważyli. Gdy jechaliśmy na stadion, kibice pokazywali na palcach, ile bramek stracimy. Czasem palców u rąk brakowało (śmiech).

Polscy komentatorzy i kibice też dają większe szanse Polsce.

- Sytuacja się powtarza, bo na Portugalczykach ciążyła wielka presja i wszystkim wydawało się, że w meczu otwarcia będzie pogrom. Historia zatacza koło. A jak będzie, to zobaczymy. Nie byłbym taki pewny, że Grecja jest słaba.

Copyright © Agora SA