Euro 2012. Samotność Roberta Lewandowskiego

Najzdolniejszy po 1989 roku napastnik w polskim futbolu jest jak ostatni przedstawiciel gatunku, który już właściwie wyginął. Oby w końskim zdrowiu przetrwał do mistrzostw Europy, bo zmiennika w reprezentacji miał nie będzie

Redaktor to dopiero jest kibic! Poznaj nas na profilu Facebook/Sportpl ?

Został mistrzem Bundesligi, ma spore szanse tytuł obronić, jesienią był w Borussii Dortmund jej najskuteczniejszym graczem od trzech dekad. Lewandowski rośnie na naszego najdorodniejszego gracza poza bramkarzami od czasów Zbigniewa Bońka - bieżący sezon ozdobił już 24 golami i 10 asystami (w reprezentacji i klubie), w poprzednich mknął w podobnym tempie. Jeśli je utrzyma, ustanowi mnóstwo rekordów. Zjawisko.

Za nim nie widać nikogo. Absolutnie nikogo. Zdarzało się, że nasza piłka miała napastników wybitnych, dobrych, średnich, słabych. Aż dożyliśmy czasów, w których ma beznadziejnych. Doprecyzowując - nie ma ich na dobrą sprawę wcale.

Najpierw rozejrzyjmy się po Europie. Lornetkę odkładamy, nie wystarczy. Teleskop, niestety, też nie wystarczy.

Paweł Brożek, na naszych murawach swego czasu kanonier bezlitosny, uciekł zimą z tureckiego wygnania w Trabzonsporze, by odżyć, ale w Glasgow odbił się od piłkarzy szkockich - szerszych w barach, twardszych i w ogóle mężniejszych - i w miniony weekend nie zasłużył nawet na rezerwę. Mecz Celticu oglądał z trybun.

Tę samą perspektywę musiał przyjąć Ireneusz Jeleń, niedawno bohater Auxerre, dziś piąte koło u wozu Lille. Nie zmieścił się w rezerwie na mecz z Valenciennes.

A Artur Sobiech nie dochrapał się miejsca w rezerwie Hannoveru. W podstawowym składzie w Bundeslidze jeszcze nie zagrał.

Podsumowując - wszyscy poza Lewandowskim środkowi napastnicy, między którymi chciałby wybierać selekcjoner Franciszek Smuda, futbolu w ostatni weekend nie uprawiali, lecz go oglądali. I niewykluczone, że pozostaną widzami aż do czerwcowego turnieju. Gdybyśmy chcieli dalej szukać poza Polską, musielibyśmy zejść na poziom Ebiego Smolarka (po kilkumiesięcznym wygrzewaniu się w słońcu katarskim bez skutku próbuje sportowo zmartwychwstać w Den Haag) czy Łukasza Sosina (35-letniego, truchtającego do końca kariery na Cyprze). W Europie nasi atakujący nie istnieją, Lewandowski jest egzemplarzem tyleż okazałym, co unikalnym. Gdyby nie on, "skuteczny napastnik z Polski" brzmiałby już prawie jak "bobsleista z Jamajki".

Co widać również w czołówce klasyfikacji strzelców naszej ekstraklasy. Poza Tomaszem Frankowskim, służącym reprezentacji kraju jako asystent selekcjonera, tworzą ją obcokrajowcy - od Artjoma Rudniewa, przez Dudu Bitona i Edgara Çaniego, po Danijela Ljuboję. Podobnie było w poprzednim sezonie.

Do jakiego stopnia trenerzy i dyrektorzy sportowi nie ufają umiejętności rodzimych snajperów, uświadamiają kadry lokalnych potentatów. Legia Warszawa postawiła na środkowych napastników z Serbii, Argentyny i Czech, sąsiednia Polonia ma Albańczyka i Gruzina, Wisła Kraków - Izraelczyka i Bułgara, Lech Poznań - Łotysza i Serba, Śląsk Wrocław - Holendra i Argentyńczyka. W czołowych klubach Polacy nie tylko nie strzelają, oni nie są nawet dopuszczani do boiska.

Dlatego pieszczochem mediów stał się Arkadiusz Piech z Ruchu Chorzów. Piłkarz już niespełna 27-letni, który dopiero przed dwoma sezonami zadebiutował w ekstraklasie i nigdy nie strzelił w niej dwucyfrowej liczby goli. Do reprezentacji zajrzał raz, przez 45 minut grudniowego sparingu z Bośnią i Hercegowiną. Spośród innych polskich napastników wyróżnia go to, że w ogóle zdobywa bramki. Nieprzesadnie dużo - osiem w 24 meczach bieżącego sezonu - ale zdobywa. Zabieranie go na turniej byłoby jednak pomysłem ryzykanckim, bo w otoczeniu pierwszoplanowych kadrowiczów nie sprawdził się nigdy (z Bośnią zagrały rezerwy), a doświadczenie międzynarodowe zebrane w klubie ogranicza się do meczów z kazachskim Szachtiorem Karaganda oraz maltańską Vallettą FC.

Na poprzednich mistrzostwach reprezentacja Polski cierpiała na otchłanną dziurę w napadzie. Brakowało tam i plującego ogniem snajpera, i oparcia dla całej gry ofensywnej w osobie gracza zdolnego osłonić piłkę, przetrzymać ją, poczekać na nadbiegających partnerów. Teraz bez Lewandowskiego nasz atak wyglądałby jeszcze wątlej. Napastnik Borussii wypełnił tę lukę znakomicie, ale musi podołać wyzwaniu samotnie, jako ostatni przedstawiciel wymarłego gatunku. Rozbłysnął w momencie, w którym z polskimi napastnikami jest bardziej krucho niż kiedykolwiek wcześniej.

Do Euro jeszcze daleko? Wytypuj wyniki już dziś

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.