Człowiek, który zatrzymał Anglię, kandydatem na posła. Tomaszewski rozbije PZPN?

- Wiem, jak rozwalić patologiczne układy w polskiej piłce - mówi Jan Tomaszewski, dwudziesty na łódzkiej liście PiS w wyborach do Sejmu, były bramkarz reprezentacji Polski, dziś komentator sportowy i namiętny krytyk PZPN.

Tysiące fanów nie może się mylić. Wejdź na Facebook.com/Sportpl ?

Jacek Sarzało: Dlaczego PiS?

Jan Tomaszewski: Obserwowałem tę partię od dawna. Wydaje mi się, że jest mi z nią po drodze. Punkt kulminacyjny przekonania się do PiS miał miejsce, kiedy minister sportu Mirosław Drzewiecki, mając poparcie wszystkich klubów parlamentarnych, ba, poparcie całego narodu, jesienią 2008 r. wycofał kuratora z PZPN.

Ale do PO też chciał pan wstąpić. Nawet wniosek już pan złożył.

- Zgadza się. Zgłosiłem akces do Platformy po wprowadzeniu przez Drzewieckiego kuratora do PZPN. Chciałem być twarzą rządu w walce z UEFA. Wiedziałem, że międzynarodowe organizacje futbolowe zareagują i chciałem stanąć do pojedynku z nimi.

Zaraz, zaraz. Czyli po wprowadzeniu kuratora zapisywał się pan do PO, a po wycofaniu tegoż kuratora stał się pan zwolennikiem PiS? Te wydarzenia dzieliły raptem trzy tygodnie.

- PO wjechała do Sejmu na powtarzaniu, że PiS to naciski i państwo policyjne. Nie wiem, czy jest na świecie gorsze państwo policyjne niż USA, a jednak tam każda afera jest wykrywana i rozliczana. A wtedy jesienią 2008 r. okazało się, że Platforma, mając w ręku argumenty przeciw PZPN, takie jakich nie miał nigdy nikt, nagle się wycofuje. Drzewiecki zdradził nas wszystkich. Chociaż nie sądzę, by działał bez wiedzy Grzegorza Schetyny i Donalda Tuska. Ja w każdym razie powiedziałem "pas". W chore układy wrobić się nie dam. Rozczarowaniu dałem wyraz w programie Tomasza Lisa, kiedy wyszedłem ze studia na znak protestu przeciw podaniu sobie rąk przez obecnych tam również Drzewieckiego i ówczesnego rzecznika PZPN Zbigniewa Koźmińskiego.

Ważne też było dla mnie uhonorowanie przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego naszego wybitnego trenera Kazimierza Górskiego pośmiertnie Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski.

Tylko że Górskiemu należał się Order Orła Białego.

- Pewnie tak, ale poprzedni prezydenci uważali, że nasz pan Kazimierz w ogóle nie zasługuje na odznaczenia. Dopiero prezydent Kaczyński docenił jego dorobek. I w rewanżu zgłosiłem akces do jego kampanii prezydenckiej. Niestety, wydarzył się Smoleńsk.

Przeniósł pan uczucia na brata.

- Tak. Uznałem, że Jarosław Kaczyński jest sukcesorem Lecha Kaczyńskiego. Nie ukrywam, że od pewnego czasu spotykałem się z łódzkimi działaczami PiS. Powiedziałem im, że jestem do dyspozycji i jeżeli będą mnie widzieli na listach wyborczych, proszę bardzo, zgadzam się.

Widzą pana, ale na końcu listy.

- Nieważne. To nie ode mnie zależało. Miejsce ostatnie i tak jest lepsze niż środkowe.

Jeszcze lepsze jest pierwsze. Ale zajmuje je Witold Waszczykowski. Polityczny spadochroniarz niemający wiele wspólnego z miastem, znany ostatnio głównie z tego, że po zabójstwie pracownika biura PiS błagał przed kamerami: "Nie zabijajcie nas". Pan jest dużo bardziej kojarzony z Łodzią.

- Ale ja i tak będę dużo podróżował w czasie kampanii. Już zgłosiło się do mnie wielu posłów PiS z całej Polski, żebym im pomógł. I mam zamiar to robić.

Czyli będzie pan wspierał innych? A siebie?

- Im więcej będzie PiS-owców w parlamencie, tym lepiej. Będę zadowolony, jeśli dzięki mojemu poparciu jak najwięcej nas się dostanie. Zresztą moje hasło wyborcze brzmi tak: "Głosujcie na mnie albo na moje koleżanki i moich kolegów z listy".

I to wszystko tak zupełnie bezinteresownie? Czy może jednak liczy pan na łupy po ewentualnym dojściu PiS do władzy? Chciałby pan np. zostać ministrem sportu?

- Jeśli nie wejdę do Sejmu, jestem do dyspozycji posłów, którym pomogę w kampanii. Jeśli wejdę, a w dodatku PiS wygra wybory, liczę przede wszystkim na przewodniczenie sejmowej komisji ds. sportu. Bo ja w ogóle będę się chciał poruszać w dwóch sferach. Sportowej i dotyczącej spraw zagranicznych.

Spraw zagranicznych?

- Tak. Kiedy grałem u pana Kazimierza Górskiego, byłem ambasadorem Polski na całym świecie. Wydaje mi się, że znam się na tych sprawach. Nie mogę ścierpieć, jak pod polską prezydencją na uroczystościach w Unii Europejskiej podaje się wino węgierskie albo kiedy minister spraw zagranicznych określa Powstanie Warszawskie słowem "kompromitacja". Z tego tragicznego zrywu Polaków powinniśmy być dumni. A już niedawne sprzedawanie opozycjonistów białoruskich to hańba.

Woli pan szefować sejmowej komisji niż ministerstwu?

- Uważam, że przewodniczący komisji to funkcja niedoceniana, a dużo ważniejsza od ministerialnej. Taki ktoś ma zdecydowanie więcej możliwości rozliczenia nieprawidłowości. Może wezwać wszystkich i wszystko wyjaśnić.

Rzeczywiście po drodze panu z PiS. Zbigniew Ziobro też chciał rozliczać wszystkich.

- Ale patologiczne układy w polskiej piłce naprawdę trzeba rozwalić. A ja wiem, jak to zrobić. W 1998 r. byłem z ówczesnym ministrem sportu Jackiem Dębskim u prezydenta UEFA Josepha Blattera i wysadziliśmy z siodła prezesa PZPN Mariana Dziurowicza. Teraz wystarczy zrobić to samo. I właśnie komisja sejmowa powinna zobowiązać ministra sportu do poinformowania FIFA i UEFA o tym, co się dzieje w polskiej piłce.

A co się dzieje?

- Choćby to, że minister sportu wręcza medale za Puchar Polski trzem graczom Jagiellonii Białystok, którzy mają zarzuty korupcyjne. Choćby to, że Franciszek Smuda dostał licencję trenerską pod warunkiem, że uzupełni wykształcenie, a do dziś tego nie zrobił. Że dopuszcza się do wyborów prezesa PZPN, mimo że zostało złamane prawo. Przykładów jest mnóstwo.

Rewolucja w przeddzień Euro to dobry pomysł?

- Nie odbiorą nam mistrzostw, bez obaw. Platiniemu będzie podwójnie zależało, by w kraju, w którym za chwilę odbędą się finały, był spokój. Mamy wymarzoną okazję do zrobienia porządku.

Załóżmy, że zostaje pan ministrem sportu. Wprowadziłby pan kuratora do PZPN?

- Wprowadziłbym. I na pewno bym go nie wycofał, jak Lipiec i Drzewiecki, którym kibicowałem na początku, a później byłem na nich wściekły. Ja przed wprowadzeniem kuratora porozumiałbym się z szefem UEFA Platinim. Jak Putin, który najpierw dogadał się z Blatterem, a później wspólnie wyrzucili szefa rosyjskiej federacji Kołoskowa.

Pan w ogóle jest znany z tego, że potrafi się sprzymierzyć z każdym, a po chwili zmienić front o 180 stopni. Do PRON też pan przed laty wstąpił.

- Mieszkałem wtedy w Hiszpanii i tam w prasie i telewizji wyglądało to zupełnie inaczej. Czołgi na ulicach, niemal wojna domowa. Bałem się bardzo, bo wiedziałem więcej od was, żyjących tu na miejscu. I po powrocie do Polski uznałem, że PRON będzie takim społecznym buforem, który uchroni nas od najgorszego, czyli agresji sowieckiej.

Do PiS wciąż się pan nie zapisał.

- Jeżeli będzie trzeba, to się zapiszę.

To partia wybitnie antysportowa. Nikt się tam na tym nie zna, nie rozumie, nie uprawia. Z Jarosławem Kaczyńskim w piłkę pan nie pogra.

- I tu widzę plus dla siebie. PiS zawsze walczył z patologiami, a ja chciałbym go zarazić ideą, że poprzez sport można wychować młodzież nieskażoną patologiami.

Tylko że jeżeli się już pan zapisze do PiS, będzie pan musiał przestrzegać dyscypliny partyjnej. Koniec z mówieniem wszystkiego, co się myśli, trzeba się będzie nauczyć dyplomacji. A pański żywioł to nietrzymanie języka za zębami...

- Dlatego nie będę się wypowiadał na tematy polityczne czy gospodarcze. A w sporcie oszukiwania, lawirowania i udawania nie ma. Możesz zostać wiceministrem, jak masz wujka w rządzie, ale nie zagrasz w reprezentacji tylko dlatego, że masz wujka w PZPN.

Poza wprowadzeniem kuratora do PZPN ma pan jeszcze jakieś cele po ewentualnym awansie do parlamentu lub rządu?

- Priorytetem powinno być rozliczenie stadionów zbudowanych na Euro. Obiekt w Charkowie również powstający na finały kosztował 50 mln euro, na przykład nowy stadion w Hoffenheim na 30 tys. widzów zbudowali za 60 mln euro. Gigant w Doniecku kosztował 80 mln euro. I teraz uwaga. Nasz najtańszy stadion na Euro, w Poznaniu, pochłonął 190 mln euro i jest bublem. Narodowy kosztował 510 mln euro. Spotkałem się z panem Obiałą, twórcą stadionu olimpijskiego w Sydney i nowego Wembley. Powiedział wprost: stadion w Warszawie jeszcze długo będzie najdroższy na świecie. Pytam - kto zatwierdzał te ceny, kto podpisywał umowy? Chcę to nagłośnić i prześwietlić.

Zarzucają panu, że jest pan mocny tylko w gębie. Niech pan wystartuje na prezesa PZPN, skoro chce tam sprzątać. Był pan przed laty szefem związkowej komisji etyki i po kilku tygodniach wyleciał.

- A daj pan spokój. Przecież dobrze pan wie, że najpierw trzeba przejść mnóstwo szczebli lokalnych. Droga do prezesury trwa kilka kadencji. A w wyborach w okręgach to dopiero wałki idą. Nie, to nie dla mnie. Z komisją etyki, to było jeszcze za czasów Michała Listkiewicza, nie chciałem mieć nic wspólnego, kiedy próbowano podejmować decyzje za moimi plecami. Bo wcześniej zgłosiłem kilka spraw do prokuratury i Listkiewiczowi się to nie spodobało. Zresztą to było już po demaskatorskim wywiadzie Piotra Dziurowicza dla "Gazety", ale jeszcze przed falą aresztowań. I, niestety, przed mundialem w Niemczech, na który się zakwalifikowaliśmy. A ja już miałem pewne informacje od prokuratora Olejnika, wiedziałem, że nadchodzi gigantyczna afera korupcyjna. I kiedy Listkiewicz mówił jeszcze wtedy o jednej czarnej owcy, ja już operowałem terminem "stado baranów". Ale premier Marcinkiewicz ukręcił sprawie łeb. Później na szczęście już się nie dało.

Napisał pan do prokuratury kilka zawiadomień o popełnieniu przestępstw, głównie przez działaczy PZPN. Wszystkie wnioski zostały odrzucone.

- Obowiązkiem prokuratury powinno być interesowanie się ujawnianymi przeze mnie brudami. Nie wiem, dlaczego tego się nie robi. Proszę bardzo, niech prokuratorzy zgłoszą tych działaczy do Pokojowej Nagrody Nobla.

Postrzegany jest pan jak Niesiołowski sportu. Kamery pana kochają, bo zawsze powie pan coś kontrowersyjnego. Kiedy trzeba skrytykować Grzegorza Latę, natychmiast pędzi do pana wóz transmisyjny.

- Tylko że ja atakuję merytorycznie. Wojciech Mann też mi powiedział, że ja wyłącznie narzekam. No to ja go pytam: a co by pan o mnie pomyślał, gdybym nagle publicznie stwierdził, że PZPN to najlepsza i najmądrzejsza organizacja pod słońcem? "Że jest pan idiotą" - odparł Mann. Zawsze będę monotonny, bo mam swoje zdanie, z którym się zgadzam. W żartach zaapelowałem kiedyś do premiera Tuska, by broń Boże nie doprowadził do normalności w PZPN, bo kto mnie wtedy do telewizji zaprosi, skąd wezmę tematy na felietony.

Czy pan też jest już zdania, że prezes Listkiewicz był lepszy od prezesa Laty?

- Zdecydowanie. Moja krytyka Listkiewicza była totalna, fakt, ale dziś zgadzam się z poglądem, że on jedyny poniósł odpowiedzialność za błędy wszystkich ze związku. Dziś jest odwrotnie, ludzie nienawidzą całej organizacji i krzyczą: "J... PZPN". Na Latę mało kto już zwraca uwagę.

Ale elita związku niezmiennie doskonale się czuje i jeszcze lepiej bawi.

- Tylko później wychodzą takie kwiatki jak zgłoszenie do Komitetu Wykonawczego UEFA Grzegorza Laty i klęska w wyborach. Nie rozumiem, jak można było nie wytypować Listkiewicza czy Bońka.

Popiera pan Bońka? Przecież ma pan z nim sprawy sądowe.

- I co z tego? Mamy różne zdania, ale to jest dla mnie partner do rozmowy. A wie pan, co Lato napisał w biuletynie UEFA przed wyborami? Że jeżeli dostanie się do tego komitetu, pójdzie śladami Jana Pawła II. Wyobraża pan sobie większą wpadkę?

Przed czterema laty, by dostać się z Łodzi do Sejmu z listy PiS, trzeba było dostać ponad 14 tys. głosów. Liczy pan na takie poparcie?

- Nie mam parcia na parlament. Nie wiem, czy PiS wygra. Ale na pewno wejdzie do Sejmu. A ja chcę, żeby ktoś wreszcie wyjaśnił przekręty w polskim sporcie.

Kucharski o Meliksonie: to już nie jest drużyna narodowa, to drużyna PZPN

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.