W pełni zaszczepionych jest tam ponad 80 proc. obywateli powyżej 16 roku życia. To około 5,3 mln osób z 9-milionowego państwa. Kolejna grupa przeszła chorobę i ma naturalną odporność. Młodzież w wieku 12-15 lat czeka na zatwierdzenie dla nich szczepionek przez amerykańską Agencję ds. Żywności i Leków (ma się to stać na jesieni), a około miliona ludzi deklaruje, że nie chce być szczepiona. BBC szacuje, że w Izraelu 68 proc. całego społeczeństwa ma obecnie przeciwciała na COVID.
To spełnia warunki odporności zbiorowej (od 65 – 70 procent wzwyż) i tłumaczy, dlaczego w kraju liczba nowych dziennych przypadków wynosi około 100, podczas gdy w szczycie pandemii było ich po 8 tysięcy. Izraelskie ministerstwo zdrowia odnotowuje też pierwsze dni bez żadnych zgonów wywoływanych koronawirusem.
- Uważam, że pandemia, jaką znamy, jest już za nami - ogłosił nawet ostatnio Eran Segal, profesor z Instytutu Naukowego Weizmanna.
- Za chwilę rząd zniesie ostatnie restrykcje. Za moment będziemy mieć tu pełne kibiców stadiony, normalne, wielkie koncerty – relacjonuje Sport.pl sytuację w Izraelu Dani Porath, dziennikarz sportowy pracujący w telewizji Sport5. - Już teraz wiele rzeczy wygląda jak dwa lata temu, sport prawie też – dodaje.
Jak wygląda Izrael?
W Izraelu wszystko jest otwarte, również szkoły, choć klasy działają w systemie dzielenia na grupy – tak zapobiegawczo. Masek na zewnątrz nie trzeba nosić już od połowy kwietnia. W pomieszczeniach zamkniętych wciąż są one używane. Miasta wyglądają jak przed pandemią. Ludzie spotykają się w ogródkach, spędzają czas w galeriach handlowych, korzystają z imprez. Restrykcje najbardziej widać na lotniskach, gdzie działają również zasady kwarantanny dla przyjezdnych. Czynne są zarówno placówki kulturalne jak i edukacyjne, czy rozrywkowe, na razie ostatnie ograniczenia są jeszcze w kinach i na obiektach sportowych.
- Jeszcze przez chwilę obowiązuje zasada wypełniania jednej trzeciej pojemności stadionów. Przy obiektach na 30 tys. na meczu może być zatem 10 tys. kibiców - mówi Porath. Zresztą premier Benjamin Netanjahu pojawił się na trybunach na pierwszym marcowym meczu z kibicami. W świat popłynął komunikat, że to było pierwsze spotkanie z zaszczepionymi kibicami. Teraz widok fanów na stadionach i halach już tam powszednieje. Cieszy się z tego choćby popularna w Izraelu koszykówka. Kryte obiekty sportowe mogą być obecnie wypełnione w 40 procentach, a maksymalna liczba kibiców na takich arenach wynosi 4 tysiące.
Stadiony, koncerty czy kina są dostępne dla osób z "zielonym paszportem". To elektroniczny system rejestracji zaszczepionych lub odpornych na COVID. Przeważnie wyświetlany jest w telefonicznej aplikacji. Jeśli ktoś nie ma zielonego paszportu, bo jest nastolatkiem lub nie chciał się szczepić, aby wziąć udział w koncercie, meczu czy pójść do kina, musi przedstawić negatywny wyniki testu na koronawirusa.
- Myślę, że to może zachęcić jeszcze jakąś część ludzi do szczepień, tak by mogli normalnie uczestniczyć w życiu społecznym i nie musieli co chwila się testować - mówi Porath. W Izraelu mniej więcej w połowie maja powinny zniknąć ostatnie koronawirusowe obostrzenia, przynajmniej dla tych, co mają paszporty. Zapowiedział to właśnie minister zdrowia.
- Jeśli zachorowalność nadal będzie spadać, całkowicie zniesiemy ograniczenia - oznajmił Yoav Kisch.
Skomputeryzowana służba zdrowia i umowa z Pfizerem
Jak to się stało, że Izrael zneutralizował koronawirusa w trybie turbo?
- Nasz premier Benjamin Netanjahu ma dobre relacje z prezesem Pfizera Albertem Bourlą. Zresztą Bourla pochodzi z żydowskiej rodziny, która cudem przeżyła Holokaust. Wydaje nam się, że te dobre relacje bardzo pomogły w umowach na szczepionki dla naszego kraju. Nikt nie wie oficjalnie, na jaką sumę opiewa kontrakt, ale preparaty dostaliśmy szybko - mówi nam Porath. W mediach pojawiają się informacje, że szybkość była związana z dobrą ceną, którą zaproponował Netanjahu, sporo wyższą niż płacą inne kraje. Izrael nie dość, że antidotum na koronawirusa zabezpieczył szybko, to jeszcze w dużych ilościach. Na początku stycznia izraelska gazeta "Globs" poinformowała, że zwiększone dawki partii wysyłanych do Izraela są efektem specjalnego porozumienia z Pfizerem.
W zamian za dodatkowe dawki preparatu, kraj miał przekazywać szczegółowe statystyki dotyczące szczepień i być "modelowym przykładem" dokumentacji działania szczepionek. Ponoć w akcję była zaangażowana też sama WHO, przyznając, że doskonale skomputeryzowany i posiadający znakomite zaplecze medyczne niewielki kraj do zbierania precyzyjnych danych będzie idealny. 9-milionowe państwo, który powierzchniowo jest mniejsze niż województwo warmińsko-mazurskie z procesem szczepień i jego dokumentacją rzeczywiście poradziło sobie znakomicie.
- Nasz system opieki zdrowotnej jest bardzo rozwinięty. Mamy cztery konkurujące ze sobą instytucje ubezpieczeniowe. Każdy obywatel należy do jednej z nich i ma też specjalną elektroniczną kartę zdrowia. W scentralizowanych systemach komputerowych zapisane są dane o historii leczenia. Placówek medycznych jest bardzo dużo. W procesie szczepień skorzystano z tej infrastruktury - tłumaczy nam Porath.
Dodaje, że przedstawiciele służby zdrowia sami kontaktowali się z obywatelami, informując o terminach szczepień. W operacji bardzo pomogła też specyfika zaludnienia kraju. Aż 93 proc. jego obywateli zamieszkuje miasta, więc mieli łatwy i szybki dostęp do punktów medycznych. To przy dość rygorystycznych sposobach obchodzenia się ze szczepionkami Pfizera i krótkim czasie przydatności otwartego preparatu, minimalizowało ryzyko jego zmarnowania. Kraj do szczepień używał też produktów Astra Zeneca i Moderna.
Olimpijczycy bez specjalnych przywilejów
Punktami szczepień były w większości istniejące placówki medyczne, choć organizowano też punkty czasowe.
- Używaliśmy do tego parkingów, obiektów sportowych, przeważnie hal do koszykówki, ale nie stadionów piłkarskich - wyjaśnia nam Porath. Dodaje, że chociaż Izrael wstępnie zapowiadał, że priorytetowo w procesie szczepień będzie traktował sportowców szykujących się choćby do igrzysk olimpijskich w Tokio, do żadnego uprzywilejowania grup społecznych nie doszło.
- Wyglądało to podobnie jak w Europie. Najpierw zaszczepiono medyków i osoby najstarsze, a potem schodzono z wiekiem szczepionych. Piłkarze, koszykarze czy olimpijczycy jako przeważnie osoby młode i silne, czekali na swoją kolej. Szło to sprawnie, więc długo czekać nie musieli – dodaje. Teraz wszyscy trenują normalnie i mają spokój, że nic nieprzewidzianego nie zatrzyma ich w ostatniej fazie przygotowań do ważnych występów.
Izrael miał nawet przez chwile pomysł, by swoją dobrą sytuację epidemiczną wykorzystać do organizacji międzynarodowych zawodów.
- Nasza federacja pytała o przeniesienie do nas jakiegoś meczu Euro 2020, a nawet całego turnieju, czy gier w europejskich pucharach, ale nic z tego nie wyszło - przypomina Porath. Dla UEFA zgoda państwowych władz na mecz przy pełnych trybunach byłaby wydarzeniem bez precedensu. Rządy krajów organizatorów ME 2020 zgodziły się bowiem na wypełnienie obiektów wynoszące od 25 do 50 procent pojemności.
Czekając na innych, czyli w stronę Zatoki Perskiej
Izrael, który sam osiągnął sukces w szczepieniu społeczeństwa liczy, że jego śladem szybko pójdą inne kraje. To jest ważne ze względu na turystykę i ekonomię. Istotne może okazać się też ostatnie, historyczne porozumienie w sprawie normalizacji stosunków i relacji dyplomatycznych ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i Bahrajnem. Tak się składa, że te dwa kraje ze szczepieniami też radzą sobie znakomicie. Pierwszy ma już 40 proc. w pełni zaszczepionych obywateli, drugi ponad 32 proc.
Izrael liczy, że stanie się dobrym miejscem na podróże dla zaszczepionych arabskich turystów, a wzajemne zainteresowanie państw przełoży się na ożywienie gospodarcze. Na razie pierwsza duża próba arabskich inwestycji w Jerozolimie zakończyła się dość komicznie.
W grudniu członek rodziny królewskiej z Abu Zabi ogłosił kupno 50 procent udziałów w klubie piłkarskim Beitar Jerozolima. Miał tam zainwestować około 300 mln nowych izraelskich szekli (ok. 340 mln złotych) w ciągu 10 lat, a w zarządzie klubu miał zasiąść jego syn. Nowe fundusze miały być przeznaczone na budowę silnej europejskiej drużyny, infrastrukturę, młodzież i szkolenie.
- To była u nas wielka historia - arabski kapitał w Beitarze brzmiał jak inwestycje w wielkie europejskie marki. Kiedy izraelska federacja zaczęła jednak sprawdzać akcjonariuszy, okazało się, że rzekomy członek rodziny królewskiej wcale do rodziny królewskiej nie należy, nikt za jego kapitał nie poręczył.
Do transakcji nie doszło. Zostały po niej tylko zdjęcia uciskających sobie dłonie przedstawicieli dwóch stron - uśmiecha się nasz rozmówca. - Na korzyści płynące z porozumienia z dwoma krajami Zatoki Perskiej trzeba będzie jeszcze w Izraelu poczekać - dodaje nasz rozmówca.