Boniek trener: fajne, smutne życie

Spadek, znów spadek, klub na skraju przepaści, awans, rezygnacja po sporze z narwanym prezesem - tak wygląda historia Zbigniewa Bońka trenera. Nic dziwnego, że po pięciu latach powiedział: ?dość, te stresy nie są mi do niczego potrzebne?

Boniek trener: fajne, smutne życie

Spadek, znów spadek, klub na skraju przepaści, awans, rezygnacja po sporze z narwanym prezesem - tak wygląda historia Zbigniewa Bońka trenera. Nic dziwnego, że po pięciu latach powiedział: "dość, te stresy nie są mi do niczego potrzebne"

- Czy pan myśli, że jestem gorszy niż Maifredi [prowadził przed laty Juventus - red.]? Mnie to śmieszy. Uważam, że jestem lepszy, że nic mi nie brakuje, by być takim trenerem jak np. Arrigo Sacchi z Milanu. Najlepszy szkoleniowiec nie zrobi wielkich wyników bez wielkich futbolistów, a pracą w małym klubie też można się pokazać w świecie. Nie myślę na razie, by trenować Milan, Juve czy Sampdorię, ale w przyszłości będę się cieszył, gdy dostanę od takich firm propozycje - tak mówił Zbigniew Boniek w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" w marcu 1991 roku. Ponad pół roku wcześniej rozpoczął pracę w Lecce, swoją pierwszą w roli trenera. O przyszłości mówił z entuzjazmem, tryskał optymizmem, pewnością siebie, czuł, że świat leży u jego stóp.

Lecce: Lepiej niż Lippi

To był dla Bońka dobry czas. Kilka dni przed 35. urodzinami wrócił do Turynu, gdzie jego piłkarze urwali wielkiemu Juventusowi punkt, co uznano za sensację. Tydzień później zremisowali z Romą, zanosiło się, że skazywane na pożarcie Lecce może się utrzymać, a "Zibi" mógł wierzyć, że w nowej roli podbije Serie A równie szybko i bezboleśnie, jak dokonał tego na boisku. Przecież jeszcze przed sezonem przeszedł do historii. Nikt przed nim natychmiast po zakończeniu kursów trenerskich nie otrzymał propozycji pracy w pierwszej lidze. W dodatku był wówczas "tylko" szkoleniowcem drugiej kategorii, egzaminy na pierwszą miał zdać dopiero latem.

Koniec był jednak smutny, bo Lecce biło inne rekordy. Strzeliło ledwie 20 goli, zdecydowanie najmniej w lidze i zajęło czwarte miejsce od końca, najwyższe wśród spadkowiczów. Miejsce, które miało prześladować Bońka. Do 14. w tabeli Bari zabrakło mu czterech punktów. I trudno się dziwić, jeśli śmiercionośnym żądłem ataku Lecce miał być siwowłosy, 34-letni Antonio Virdis.

- Na splendor w Europie jest jeszcze czas - mówił Boniek na półmetku sezonu "PS". - Zacząłem od niskiego pułapu, ale wie pan, ilu Włochów marzyłoby o takiej posadzie? Nagle znalazł się Polak, który nikomu nie zapłacił, tylko zrobił potrzebne kursy. Prognozy ekspertów były jednoznaczne: Lecce z pewnością spadnie. Chciałem pokazać, że może być inaczej. Nie czuję się odsunięty z pierwszego planu, trzymany na uboczu. Trenować Lecce jest trudniej niż Juventus, Milan. Podpisałem kontrakt na rok, bo chciałem się przekonać, czy potrafię kierować grupą ludzi. Uważam, że rutyna w tym zawodzie przeszkadza. Zawsze będę podpisywał kontrakt na rok - dodał.

Tym samym rzucił na siebie klątwę, która działała przez całą krótką karierę trenerską. W Lecce pracował cały sezon i to był jego rekord. Tak długo nie utrzymał się już nigdzie.

Boniek dziś. "Wszyscy mówili, że ta drużyna jest najsłabsza w lidze, że musi spaść, że zajmie ostatnie miejsce. Człowiek był pewny siebie, młody, myślał: >dam sobie radę<". Ale gdyby nie ja, z Lecce spadłby ktoś inny. I tak było nieźle - przez 30 kolejek nie byliśmy w strefie spadkowej, dopiero na finiszu przegraliśmy ze zdegradowaną już Bologną. Mam jedno pytanie. Przegrałbym w Polsce taki mecz? A gdybyśmy wygrali, tobyśmy się utrzymali... Zatrudniając mnie, klub na pewno nie stracił. Kupiłem Brazylijczyka Mazinho, Antonio Contego. Po degradacji obu sprzedano za grube miliony, rok później Lecce wróciło do Serie A. A gdyby pan poznał nazwiska trenerów, którzy spadali z niższych miejsc... Graliśmy mecz wyjazdowy, nie jestem pewien, chyba z Ceseną. Zwyciężyliśmy, grając w dziesiątkę. Trener rywali stracił pracę. Wie pan, jak się nazywał? Marcello Lippi."

Bari: nie pamiętam

W piątej kolejce sezonu 1991/92 Bari przegrało z Juventusem 0:2, do dymisji podał się trener Salvemini. Tego samego wieczoru zadzwonił telefon w domu Bońka. Bari to był klub na tyle zamożny, że dał 5,5 mln funtów za Davida Platta z Aston Villi. Tyle nie zapłacono wcześniej za żadnego piłkarza z Wysp, nawet sprowadzonego do Juve superstrzelca Iana Rusha.

Bari zajmowało najwyższe spadkowe, 15. miejsce, tak niefortunne dla Bońka trenera. Tu znów zaczął od falstartu. Bezbramkowy remis z Cremonese, następnie trzy porażki. Dopiero w czwartym meczu pierwszy gol, ale równocześnie przegrana z Foggią, która zepchnęła Bari na dno tabeli. To wtedy "Zibi" zaczął upatrywać męża opatrznościowego w Zvonimirze Bobanie, który miał zostać wypożyczony z Milanu i odmienić zespół. Jego przyjście jednak nie pomogło, pojawiły się za to pogłoski o braku porozumienia trenera z piłkarzami, przede wszystkim z najskuteczniejszym Plattem (siedem z 11 goli po 17. kolejce). Narzekali, że Boniek uważa się za nieomylnego, nie potrafi dyskutować. Po kolejnych dwóch porażkach prasa zaczęła plotkować o ultimatum, jakie postawił Bońkowi prezes Matterese: porażka w Ascoli miała przesądzić o jego losie. Być może sytuację uratował właśnie Platt, który bramkę na 2:2 zdobył w 86. minucie.

Ten remis zapowiadał lepsze czasy, nie tak dobre jednak, by się utrzymać. Platt nagle zmienił front, zaczął rozpływać się nad trenerskimi i interpersonalnymi talentami Bońka, mimo jego - jak podkreślał Anglik - silnej ręki. Polak zaczął głośno przekonywać, że uratowanie się przed spadkiem "wcale nie będzie cudem". Na finiszu jednak przyszła seria porażek z bezpośrednimi rywalami, w tym decydująca z Foggią 1:3. Bari skończyło sezon na 15. miejscu, tracąc do pierwszej spoza strefy spadkowej Genui aż dziewięć punktów.

Boniek dziś. "To nie było tak, że objąłem Bari i spadłem na ostatnie miejsce. Zajęliśmy czwarte od końca, zabrakło nam ledwie kilku punktów. O tym jednak nikt dziś nie mówi, każdy podkreśla za to, że Boniek spuścił z ligi dwa kluby. Platt? Jak przyszedłem, to chcieli go odesłać do Anglii. Miałem napastników z drugiej ligi, Sodę i Broggiego, więc powiedziałem: weźcie dwóch obcokrajowców, to będzie dobra drużyna. Nazywali się Weah i Zamorano. Czas pokazał, że się co do nich nie myliłem.

Jak by pan mnie spytał o popełnione błędy dzień po zwolnieniu, to pewnie bym wiedział. Dziś nawet nie pamiętam, że trenowałem Bari. To tak jak z narzeczonymi - pamięta się ostatnią, nie pierwszą. Poza tym w sporcie nic nie osiągnie ten, kto rozmawia o przeszłości. Wiem, jednak, że po przygodzie z Bari moja popularność we Włoszech nie ucierpiała".

Wspomina dziennikarz "Tuttosport", pochodzący z Bari Giulio Mola: "Prezes chciał wyrzucić Bońka już po siedmiu kolejkach. Wstawili się za nim kibice, pisząc na transparentach: "Może być Serie B, byle z Bońkiem". Prezes się ugiął, nadzieją natchnął go też pucharowy remis z Sampdorią. Później jednak przyznawał, że "Boniek był jego wielkim błędem i powinien był wiedzieć, iż wybitny piłkarz nie musi być wybitnym trenerem". Ja uważam, że wasz gwiazdor miał trochę pecha, np. przez większą część sezonu kontuzję leczył kluczowy napastnik Joao Paulo."

Sambenedettese: jaka to porażka?

Popularność nie ucierpiała, ale trenerska reputacja chyba trochę tak, bo na kolejną ofertę Boniek czekał długo. Zwłaszcza że złożył deklarację mocno zawężającą krąg ewentualnych pracodawców. - Jeszcze nie widziałem dżokeja, który wygrywałby na słabym koniu - tak podsumowywał swoje dokonania w "PS". - Obecnie jestem na wczasach, tak nazywam okres oczekiwania na propozycje. Wiem jednak, że nie zdecyduję się na prowadzenie zespołu walczącego o utrzymanie. Klub, który mnie zatrudni - pierwszo- lub drugoligowy - musi mieć wyższe aspiracje.

We wrześniu Boniek znudził się bezczynnością i został komentatorem telewizji RAI. W studiu "nuovo opinionista" - jak go przedstawiono - zapytany o ocenę swojej pracy powtórzył, że się nie wstydzi, bo z tak słabymi klubami zdobył jednak 47 punktów. Nawiasem mówiąc, pierwsze kroki w Udinese stawiali wówczas Marek Koźmiński i Piotr Czachowski. Pierwszy narzekał, że po swoim debiucie (wygrana z Interem 2:1) Boniek rozpływał się nad formą zespołu, ale nie wspomniał o rodaku.

Wreszcie Boniek wrócił na ławkę, jednak słowa dotrzymał tylko w połowie. "Nie dla pieniędzy, lecz z miłości do futbolu" - tak "La Gazzetta dello Sport" skomentowała objęcie pogrążonego w głębokim kryzysie Sambenedettese San Benedetto del Tronto. Prowincjonalny klubik nie bronił się przed spadkiem, ale finansowo ledwie dyszał.

Po 16 kolejkach zajmował w Serie C szóste miejsce, miał 18 punktów, pięć tracił do prowadzącego Empoli. Mimo kłopotów Boniek obiecał, że spróbuje awansować. W pierwszych trzech meczach jego piłkarze zdobyli jeden punkt, później było niewiele lepiej. Piątego kwietnia "La Gazzetta dello Sport" poinformowała, że zarząd podziękował szkoleniowcowi, i skomentowała, że Boniek trener radzi sobie znacznie słabiej niż Boniek piłkarz. Po 27 kolejkach Sambenedettese zajmowało 11. miejsce i nie miało szans na awans. Polak zrezygnował.

Boniek dziś. "Mój kolega był w bardzo dobrej komitywie z prezesem Sambenedettese, akurat szukali trenera, a ja chciałem pracować, bo ówczesne przepisy nakazywały trenerom po trzyletniej przerwie zdawać dodatkowe egzaminy. Moja trwała już pół roku. Powiedziałem prezesowi, że piłkarze skarżą się, iż nie płaci im od trzech miesięcy. On odpowiedział, że to prawda. Czy zapłaci im wszystkie zaległe pieniądze w ciągu półtora miesiąca? Odparł, że jak będzie mógł pochwalić się, iż ściągnął Bońka, to znajdzie pieniądze. Wytłumaczyłem zawodnikom, co i jak. Minęło półtora miesiąca, pieniędzy nie było. Prezes mówił, że ma kłopoty, więc wróciłem do szatni i ogłosiłem, że następnego dnia mnie już nie będzie. Przyrzekłem zawodnikom, nie mogłem dotrzymać słowa, bo zawiódł prezes. Zrezygnowałem. Czy to jest trenerska porażka?"

Avellino: wyrzućcie mnie

Wtedy nastąpiła przerwa najdłuższa. Boniek chyba nie bał się już konieczności powtarzania egzaminów, bo dopiero po dwóch latach, w maju 1995 roku, objął trzecioligowe Avellino. Wreszcie dostał to, czego oczekiwał: klub z aspiracjami. Jego poprzednik został zwolniony po dwóch remisach i dwóch porażkach. Z Bońkiem Avellino finiszowało na drugim miejscu i o awans musiało walczyć w barażach z zespołami z pozycji 3-5. Udało się. Boniek odniósł pierwszy i jedyny sukces jako trener.

We wrześniu zrezygnował. Klub zdobył cztery punkty w czterech meczach. "La Gazzetta" poinformowała lakonicznie, że nie zgodził się na pracę z ówczesną kadrą. Prezes Antonio Sibiglia znany jest z trudnego charakteru i porywczości, przed Bońkiem przez dziesięć lat żaden szkoleniowiec nie współpracował z nim dłużej niż sześć miesięcy. Boniek zwołał w Rzymie konferencję i poinformował, że podpisał kontrakt na cztery kolejki, uzależniał przedłużenie od zakupu trzech klasowych piłkarzy. - Wtedy można było myśleć o bezpiecznym miejscu - wyjaśnił.

Boniek dziś. "Z trenerką się rozszedłem w przyjemnej atmosferze, byłem w II lidze na dobrym miejscu, sam do niej awansowałem. Prezes chciał awansu do pierwszej, a ja powiedziałem, że bez zakupu trzech zawodników to niemożliwe. Kupi pan ich - spytałem? - Nie mam pieniędzy. - To ja nie wejdę do Serie A. - To ja pana wyrzucę. - Proszę bardzo, niech mnie pan wyrzuci - odparłem. Wyrzucił. I spadł do trzeciej.

Kiedy więc Boniek miał drużynę, z którą mógł coś zrobić, to zrobił. Może dlatego nie spotkałem nikogo, kto miałby pretensje do mojego warsztatu i nie usłyszałem nigdy >Boniek nie umie trenować<".

Nigdy więcej

Boniek dziś. "Doszedłem do wniosku, że stres towarzyszący pracy trenera ligowego nie jest mi potrzebny. Nie chcę całe życie każdego piątku i soboty spędzać na obozie, nie chcę myśleć codziennie, kto ma pierwszy stanąć w murze, kogo posadzić na ławce. Byłem niezależny finansowo i powiedziałem sobie: moje życie jest ważniejsze, chcę się nim cieszyć. Czy rozczarowałem się zawodem? Nie. Absolutnie nie. Ale czy mam żyć w ciągłym stresie? To byłaby głupota. Pomyślałem: "od 18. roku życia jestem piłkarzem, trenerka jest jak przedłużenie kariery, to fajne życie, ale smutne. Trener jest samotny, wszystkie jego przyjaźnie są fałszywe, nie ma wolnego czasu, żeby się rozluźnić". Stwierdziłem, że jeśli będę tak żył, nie będę z siebie zadowolony. Taka praca, podkreślam, że cały czas mówię o zespole klubowym, bardziej interesuje człowieka, który chciałby coś osiągnąć, niż kogoś, kto w piłce osiągnął wszystko. To ciężkie życie, wykończyłbym się. Przecież od tego czasu mogłem pracować w dziesięciu klubach! Na ławkę mogłem wrócić trzy tygodnie po odejściu z Avellino. Miałem mnóstwo propozycji z Serie B. Obiecałem sobie jednak, że w klubie trenerem już nie będę".

A było tak pięknie...

Dziś w rozmowie o tamtych czasach Boniek robi uniki, by nie użyć słowa "rozczarowanie", nie chce przyznać, że jako trener - niezależnie od tego, ile było w tym jego zasługi - ponosił głównie porażki. Jedno jednak nie podlega dyskusji - zgasł zapał, z którym mówił o nowej roli w lidze włoskiej w marcu 1991 roku: "Zawód trenera zawsze mnie fascynował, pociągał. Nie zgadzam się, że jest niewdzięczny. To jedna z najpiękniejszych profesji na świecie, przedłużenie kariery sportowej, nie muszę sprężać się w niedzielę, uprawiać joggingu. Cały czas się ruszam. (...) To normalne, że ktoś, kto kiedyś dobrze grał w piłkę, zostaje trenerem. W przeciwnym razie taki piłkarz (...) traci według mnie opinię klasowego futbolisty."

Dziś z podobnym entuzjazmem wypowiada się o pracy selekcjonera, czyli "spełnieniu marzeń". Oby tym razem nie zmienił zdania.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.