Piłkarze Podbeskidzia zmierzają ku I-ligowej przepaści

W sobotę bielszczanie przegrali na własnym stadionie po raz piąty z rzędu! Pogromcami Podbeskidzia tym razem okazali się piłkarze Sandecji Nowy Sącz.

"Budzę się rano i znów ten sam koszmar co ostatnio. I nic nie potrafię zrobić by to odmienić". Taki los przeżywał każdego dnia bohater filmu "Dzień Świstaka", w którym występowali Bill Murray i Andie MacDowell. Każdego dnia budził się o szóstej przy dźwięku tej samej muzyki, a potem wszystko toczyło się według identycznego scenariusza. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że od kilkunastu tygodni swój "Dzień Świstaka" przeżywają piłkarze pierwszoligowego Podbeskidzia.

Zwykle jest tak samo - miejscowi jako pierwsi strzelają gola, ale w żaden sposób nie potrafią utrzymać prowadzenia. W pojedynku z Kluczborkiem wyrównanie nastąpiło po 3 minutach, Znicz potrzebował kwadrans na odrobienie strat. W trzech ostatnich meczach po udanej pierwszej połowie, po przerwie rywale robią co chcą i strzelają gol za golem.

W ostatnią sobotę znów było tak samo - miejscowi zdobyli prowadzenie (gol Piotra Malinowskiego, któremu właśnie kończy się okres wypożyczenia z Górnika Zabrze), mogli zdobyć kolejne gole (strzał Sławomira Cienciały w słupek), a po przerwie już głównie statystowali i przyglądali się poczynaniom gości. Sandecja nie próżnowała, dużo strzelała i tylko kwestią czasu było kiedy strzeli bramki. Do siatki trafili Arkadiusz Aleksander i 8 minut później Dariusz Zawadzki.

W "Dniu Świstaka" bohater robił co mógł, by feralny dzień dobiegł końca, próbował nawet efektownych samobójstw. To nic nie dawało. Tak samo jest z piłkarzami spod Klimczoka. Nie można bielszczanom odmówić chęci odmienia fatalnego losu. w tym sezonie grywali już w ustawieniu ultraofensywnym albo ze wzmocnioną obroną. Próbowali trzech bramkarzy, napastnika w roli stopera, a w ostatnim meczu zagrali z tzw. wymiennością pozycji, gdzie skrzydłowi co rusz zamieniali się miejscami z napastnikami. wszystko na daremno.

Ile razy można oglądać ten sam film? Nie ma się co dziwić, że trybuny stadionu przy ulicy Rychlińskiego coraz bardziej pustoszeją z każdym kolejnym meczem. Publiczność, która przed kilku dniami dostała nagrodę fair-play za poprzedni sezon, w obecnym niczym wielkim na plus się nie wyróżnia - są gwizdy, przekleństwa, obraźliwe okrzyki, a frekwencja jedna z gorszych na pierwszoligowych stadionach.

Jak przerwać koszmar porażek? W "Dniu Świstaka" bohater grany przez Billa Murraya męki przeżywał tak długo, aż się nie zmienił w lepszego człowieka. Co z piłkarzami Podbeskidzia? Oni póki co są na etapie, w którym kompletnie nie rozumieją się z nimi dzieje. - Co ja mogę powiedzieć po takim meczu? Jak nie idzie to nie idzie. Chcieliśmy grać trochę inaczej, ale boisko zawsze weryfikuje wszystkie plany - rozkładał ręce pomocnik Łukasz Matusiak. - Sam nie wiem co się dzieje. Znów prowadziliśmy 1-0, znów nie udało się wygrać - dodawał bramkarz-debiutant Linka.

Jasne jest, że zimą w drużynie musi dokonać się rewolucja kadrowa. Kilku piłkarzy wypalonych grą najpewniej odejdzie (sobotni mecz oglądali przedstawiciele Ruchu Chorzów), można się spodziewać powrotu młodych zawodników z wypożyczeń. Konieczne są też transfery. Bez tego nie ma szans na utrzymanie.

Podbeskidzie Bielsko-Biała - Sandacja Nowy Sącz 1:2 (1:0)

Bramki: 1:0 Malinowski (30.), 1:1 Aleksander (67.), 1:2 Zawadzki (79.)

Podbeskidzie: Linka - Cienciała, Ganowicz Ż, Konieczny, Osiński - Malinowski, Matusiak, Kanik Ż (71. Chmiel), Świerblewski - Kołodziej Ż (57. Patejuk Ż CZ), Matawu (46. Jarosz)

Sandecja: Różalski - Makuch, Frohlich, Jędrszczyk Ż, Borovicanin Ż - Bębenek, Zawadzki (83. Stefanik), Gawęcki, Berliński - Piegzik (55. Jonczyk), Aleksander (89. Fabianowski)

Sędziował: Marcin Roguski (Warszawa). Widzów: 800.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.