Jerzy Dudek o porażce Liverpoolu z Barceloną 1:3

Mogę się pocieszać tylko tak jak liverpoolskie dzienniki - że przegraliśmy z wielką Barceloną, której piłkarze pokazali naprawdę światową klasę - mówi bramkarz Liverpoolu Jerzy Dudek, którego klub przegrał na własnym boisku z katalońskim klubem 1:3

Jerzy Dudek o porażce Liverpoolu z Barceloną 1:3

Mogę się pocieszać tylko tak jak liverpoolskie dzienniki - że przegraliśmy z wielką Barceloną, której piłkarze pokazali naprawdę światową klasę - mówi bramkarz Liverpoolu Jerzy Dudek, którego klub przegrał na własnym boisku z katalońskim klubem 1:3

Michał Pol: Nie tak miała się zacząć dla Liverpoolu druga runda Ligi Mistrzów. Jak na Anfield Road tłumaczy się przyczyny porażki "The Reds"?

Jerzy Dudek: Po prostu tak, że Katalończycy okazali się od nas lepsi. To nie ulega wątpliwości. I mądrzejsi. Gdy wspomnę, jak Barcelona od początku do końca meczu umiejętnie przetrzymywała piłkę i atakowała nas kilkoma dokładnymi podaniami, zmuszając do biegania po całym boisku, no i strzeliła trzy wspaniałe gole, to muszę stwierdzić, że bezapelacyjnie zasłużyła na wygraną. My mieliśmy w tym meczu momenty dobrej gry. Gdybyśmy więcej z nich wykorzystali... Gdyby przy stanie 1:1 Michael Owen strzelił gola na 2:1, gdy stał przed pustą bramką, wszystko mogłoby się potoczyć inaczej. Albo gdybyśmy utrzymali prowadzenie do końca pierwszej połowy [wyrównanie padło w 41. min - przyp. lop]. A tak niewykorzystane sytuacje jak zwykle zemściły się.

Ale dotąd gra z sercem i niespożyte siły były największymi atutami piłkarzy Liverpoolu. Pozwoliły Wam awansować do drugiej rundy Ligi Mistrzów i na pierwsze miejsce Premier League...

- I moi koledzy znów pokazali wielkie serce, ale taka gra drogo kosztuje. A rywale z Barcelony grali na tyle mądrze, że tylko trwoniliśmy siły na marne. Straciliśmy ich zbyt wiele i przegrywając, nie byliśmy w stanie odrobić strat. Nie wychodził nam atak pozycyjny. O wiele lepiej czujemy się, grając z kontry. Ale gdy gramy na Anfield Road, nie wypada nam się chować i czekać, kibice chcą od nas ataku non stop i tak właśnie zaczęliśmy. Dlatego lepiej gra nam się na wyjazdach.

Żeby marzyć o awansie do ćwierćfinałów Champions League, będziecie musieli wygrywać na wyjeździe z AS Romą i Galatasaray Stambuł...

- Na pewno będziemy się starali i myślę, że nie jest to niemożliwe. W pierwszej rundzie Ligi Mistrzów remisowaliśmy na wyjazdach i zdobyliśmy trzy punkty w Kijowie z Dynamem. Oczywiście teraz jesteśmy w nieporównywalnie cięższej grupie, ale dzięki temu, że Roma zremisowała w Stambule 1:1, nadal wszystkie drużyny mają szanse na awans.

Choć przepuścił Pan trzy gole, angielska prasa nie miała do Pana pretensji...

- Bo nie miałem szans przy żadnym z tych strzałów. Ani Kluiverta, ani Overmarsa. Gdy strzelał Rochemback, byłem zasłonięty, to zresztą była pokazowa akcja Barcelony. Kilka razy miałem okazję się wykazać i dobrze interweniowałem. Jestem z tego zadowolony, choć oczywiście porażka 1:3 boli, bo jak na mecz rozgrywany u siebie jest bardzo wysoka. Szkoda.

Pana obrońcy coraz częściej dają Panu okazję do "wykazania się". Czyżby już byli zmęczeni?

- Na pewno nie, przecież sezon dopiero się zaczął. My lubimy jednak grać mecz za meczem. A ostatnio mieliśmy dwutygodniową przerwę ze względu na spotkania kadry i część kolegów wypadła z rytmu. Ale mam nadzieję, że wrócimy do siebie już w najbliższym ligowym spotkaniu z Sunderlandem. Gramy na Anfield i jestem pewien, że przełamiemy złą passę. Poza tym nie można za wszystko winić obrońców. W tym stylu, w jakim gra Liverpool, wielką rolę mają też do odegrania pomocnicy.

To Pana druga porażka w barwach "The Reds", po 1:3 w debiutanckim meczu z Aston Villą, także na Anfield Road...

- Mogę się pocieszać tylko tak jak liverpoolskie dzienniki - że przegraliśmy z wielką Barceloną, która pokazała naprawdę światową klasę. Tak jak nasz menedżer Gerard Houllier, dochodzący do siebie po operacji serca, który zadzwonił do zastępującego go Phila Thompsona i powiedział, że "nic się nie stało", uważam, że wciąż mamy szanse na awans. Przed nami jeszcze pięć meczów, w których straty możemy odrobić. Pierwszą rundę też zaczęliśmy od falstartu - remisu u siebie 1:1 z Boavistą Porto.

Porażka z Barceloną 1:3 w Lidze Mistrzów to nie to samo co w dwumeczu w Pucharze UEFA, gdzie przegrany odpada. Dlatego też ten mecz wyglądał inaczej niż pojedynek "The Reds" z Katalończykami w ubiegłym sezonie. Wtedy Liverpool tylko się bronił, czekając na okazję do kontry. Teraz zagraliśmy otwarty futbol, chcieliśmy jak najszybciej zdobyć gole i punkty. Nie udało się.

W środę wieczorem, po tym, jak zerwano negocjacje dotyczące procentu od zysków ze sprzedaży praw telewizyjnych, które mają być przekazywane graczom z niższych lig, kontuzjowanym, kończącym karierę, Angielski Związek Piłkarzy Zawodowych wezwał zawodników Premier League do strajku (1 grudnia). Będzie Pan strajkował?

- Jeśli tak zadecydują koledzy, to tak. Za krótko jestem w Premier League, żeby mieć w tym sporze wyrobione zdanie. Zdaję się więc na partnerów z drużyny, którzy grają od lat, i podporządkuję się ich decyzji. Ale z rozmów w szatni wnioskuję, że piłkarze raczej nie wierzą w strajk. W Premier League zaangażowane są olbrzymie pieniądze, straty byłyby zbyt wielkie.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.