Jak się zostaje prezesem I ligowego klubu

Kiedy w 1989 roku piłkarze Ruchu sięgali po ostatni tytuł mistrza Polski, Krystian Rogala właśnie obejmował stanowisko pierwszego sekretarza partii w Chorzowie. Dziś jest najbardziej wpływowym piłkarskim działaczem ze Śląska.

Jak się zostaje prezesem I ligowego klubu

Kiedy w 1989 roku piłkarze Ruchu sięgali po ostatni tytuł mistrza Polski, Krystian Rogala właśnie obejmował stanowisko pierwszego sekretarza partii w Chorzowie. Dziś jest najbardziej wpływowym piłkarskim działaczem ze Śląska.

Gdy był dzieckiem, bardziej kochał... hokej. - W wieku 8 lat słuchałem audycji o hokeju w polskojęzycznym Radiu Kanada, pisałem do niego listy. Jestem fanem Montreal Canadiens i całej NHL. Bobby Orr, Phil Esposito czy Gordie Howe to dla mnie prawdziwe świętości - mówi z błyskiem w oczach Krystian Rogala, prezes chorzowskiego Ruchu. Obejrzał już mecz piłkarski na Wembley i turniej tenisowy na kortach Wimbledonu. Zostało mu do spełnienia jeszcze tylko jedno marzenie z chłopięcych lat: zobaczyć hokejowy mecz w nowojorskiej Madison Square Garden.

Krajobraz po? Nie ma

W Ruchu jest prezesem nr 29. Rządzi "niebieskimi" już od siedmiu lat. Ma zwolenników i ludzi mu niechętnych. Ale wszyscy nasi rozmówcy podkreślają: Krystian jest niesamowicie skuteczny.

- Jako prezes robi dla Ruchu, co może. Jako człowiek jest bezwzględny. Wykończył opozycję we władzach klubu. Dziś w zarządzie są tylko jego ludzie. Sprawia wrażenie człowieka dobrodusznego, poczciwego. Ale to tylko pozory - mówi Stanisław Fangor, były wieloletni działacz Ruchu i były przewodniczący klubowej komisji rewizyjnej.

- Że bezwzględny? - zastanawia się Jerzy Wyrobek, trener, z którym Ruch zdobył ostatni tytuł mistrza Polski w 1989 roku. - Cóż, taka jest polityka. Tak trzeba robić, żeby coś osiągnąć...

Lucjan Noras, prezes Węglozbytu, chodzi na mecze Ruchu od 39 lat. Jego ojciec Zbigniew był prezesem Ruchu w latach 1982-85: - Kiedy słyszę zarzuty wobec Rogali, to się pytam: a macie jakiś pomysł na krajobraz po nim?

Jan Benigier, piłkarz Ruchu w latach 70., wicemistrz olimpijski z Montrealu: - Pretensje można mieć nie do Rogali, ale do tych działaczy dookoła niego, co wożą się na jego plecach. Jeśli on by odszedł z Ruchu, to nie wiem, czy pół roku ten klub by przetrwał! Krystian utrzymał klub w trudnych czasach i przetrwał z nim wszystkie burze.

Zmiana nazwy? Nie ma mowy

Nie jest łatwo umówić się z nim na spotkanie. Ciągle zajęty, nieustannie szuka pieniędzy dla klubu. Nazywa to "kapliczkowaniem". Czasem śpi cztery godziny na dobę. Podkreśla, że po pomoc dla Ruchu poszedłby nawet na kolanach.

"Niebiescy" nie mają strategicznego sponsora, więc Rogala łata budżet, jak może. Ostatni sukces? Podpisanie w lipcu kontraktu sponsorskiego z katowicką firmą Budus, która wybudowała m.in. Spodek, dworzec PKP w Katowicach, a teraz modernizuje Stadion Śląski. Tymczasem kibice rywala zza miedzy - GKS Katowice - wściekają się, że ich klub nie potrafi znaleźć sponsora...

Mimo "kapliczkowania" prezesa, w Ruchu przydałoby się więcej pieniędzy. Czasem zaległości finansowe wobec zawodników sięgają kilku miesięcy. W maju br., przed meczem z Wisłą Kraków, piłkarze Ruchu na znak protestu wyszli na mecz z kilkuminutowym opóźnieniem. - Robimy wszystko, żeby Ruch grał jak najlepiej. Tego samego oczekujemy od działaczy. Chcemy, żeby lepiej o nas dbali. My przecież żyjemy z piłki i chcemy żyć godnie - tłumaczył wtedy Łukasz Surma, kapitan "niebieskich".

- Każdego dnia mam co najmniej jedno spotkanie z potencjalnym sponsorem. Kiedy jestem w Warszawie, to odbywam przy tej okazji kilka takich spotkań - zapewnia Rogala. - A nie każdemu można zaufać. Była taka firma, która chciała zainwestować w nasz klub. Potem okazało się, że popadła w długi. Rok później prosiła nas o żyrowanie kredytu.

- Inna oferowała nam 25 mln zł [ponaddwuletni budżet Ruchu - red.], żeby na pięć lat do nazwy Ruch dodać jej nazwę. Nie zgodziliśmy się, bo Ruch to dla nas świętość. Pieniądze nie są najważniejsze - podkreśla Rogala.

Kawa? Najwyżej pięć dziennie

Rogala podejmuje nas w eleganckim gabinecie na piętrze trybuny głównej. W gablotach puchary, na ścianach pamiątkowe zdjęcia (m.in. drużyny paragwajskich Indian Guarani w koszulkach Ruchu, którym poprzez polskiego misjonarza pomagają chorzowscy działacze). - Jeszcze na początku lat 90. był tu brud i smród, grasowały szczury. Jedynym miejscem, gdzie można było przyjmować co lepszych gości, był "Pentagon"- opowiada Krystian Rogala. "Pentagon" to pokoik na zapleczu klubowej kawiarenki. Zawsze było tam czarno od papierosowego dymu. Rogala pół godziny przed meczem lubi tu samotnie posiedzieć. - Muszę się skoncentrować. Mineralna, papieros... Alkohol? Może być, ale nie przed meczem. Są w środowisku samobójcy, co w dniu meczu walą gorzałę już od rana. Kawa? Najwyżej pięć dziennie. Najgorsze to te cygarety...

- Krystian absolutnie nie powinien palić. On w środku ma wszystko okopcone - podkreśla Jerzy Wyrobek. - Podczas meczów okropnie się denerwuje. Raz to się prawie zsunął po ścianie. Musieliśmy go reanimować. Szczęście, że na stadionie była karetka pogotowia. Skorzystał z pomocy, mecz obejrzał do końca - opowiada Wyrobek. Ale kilkakrotnie Rogalę wynoszono ze stadionu na noszach.

Policzyliśmy, ile papierosów wypalił Rogala podczas tegorocznego meczu z Zagłębiem Lubin. Kiedy sędzia zakończył grę, na ziemi wokół prezesa leżało 18 niedopałków.

Rogala - Lubański - Faber

Rogala pochodzi - jak sam mówi - z "prostej, robotniczej rodziny". Ojciec Tadeusz przyjechał za chlebem z Kieleckiego, kiedy miał 16 lat. Ożenił się ze Ślązaczką, całe życie przepracował w Hucie Florian. Zamieszkał z żoną w Świętochłowicach - mieście, które szaleje za Ruchem. - Tam się urodziłem i tam chcę umrzeć - podkreśla Rogala, który kibicuje Ruchowi od dziecka.

Mały Krystian trenował pływanie w Śląsku Świętochłowice i futbol w szkółce Stadionu Śląskiego. - Dzięki temu mogłem podawać piłki na wielkich meczach Górnika Zabrze i reprezentacji Polski - wspomina. Największym przeżyciem była dla niego sytuacja z meczu Polska - Turcja w 1968 roku. Biało-czerwoni wygrali wtedy na Stadionie Śląskim 8:0. - Pamiętam, że piłka wyleciała na rzut rożny. Podbiegłem i ustawiłem ją w narożniku. Centrował Włodek Lubański. Już jej nie poprawiał. Kopnął w pole karne, a Eugeniusz Faber głową strzelił gola. Przez tydzień pękałem z dumy. Przecież miałem asystę przy tej bramce, nie? - śmieje się.

Kiedy skończył Technikum Mechaniczno-Elektryczne w Chorzowie-Batorym (sto procent uczniów to kibice Ruchu), miał grać w drugoligowej wtedy Uranii Ruda Śląska. Klub załatwił mu nawet etat w kopalni Nowy Wirek, jednak w listopadzie 1975 roku na jednym ze sparingów Rogala złamał nogę. Trener uznał, że symuluje, więc dumny piłkarz do lekarza nie poszedł. Kilka dni później zjechał z tą nogą na dół kopalni. Pół dniówki przepracował na przodku przy czyszczeniu taśmy transportującej węgiel, drugie pół przy przenoszeniu stalowej liny. Źle się poczuł i z siniejącą nogą wylądował w szpitalu. Lekarze nogę uratowali, ale marzenia o piłkarskiej karierze prysnęły. Potem grę proponowała mu jeszcze trzecioligowa Chorzowianka, ale nie dał rady. - Jeszcze dziś ta noga czasami mi dokucza - przyznaje Rogala.

Z ziemi polskiej do kubańskiej

Zawsze miał lewicowe przekonania. W kopalni Barbara-Chorzów został szefem organizacji ZSMP. - Do dzisiaj mam do wszystkiego stosunek taki bardziej młodzieżowy. Zawsze byłem aktywny, lubiłem coś robić - podkreśla.

W Warszawie aktywność Rogali została szybko dostrzeżona. Wylądował w zarządzie głównym ZSMP. - Miałem fajną działkę: turystyka. Potrafiłem w ciągu roku wysłać 800-900 górników młodzieżowców na zagraniczne wczasy do demoludów - mówi z dumą. W 1987 roku przyczynił się do podpisania między Polską a Kubą układu o wymianie młodzieży. Dzięki temu 2 tysiące górników pojechało się wczasować nad Morze Karaibskie. - To była wspaniała sprawa. Górnicy zapierniczali od rana do wieczora i nagle okazało się, że mogą pojechać na trzy tygodnie na Kubę... Ja też tam wtedy byłem - opowiada. Za działalność w turystyce dostał nagrodę państwową II stopnia.

Postanowił uzupełnić wykształcenie. Studiował zaocznie nauki polityczne na Uniwersytecie Śląskim. - Dyrektor kopalni wymyślił, że jako sztygar na oddziale elektrycznym mam iść na politechnikę. Ale okazało się, że na Politechnice Gliwickiej kierunku o mojej specjalności nie otworzyli. W tramwaju spotkałem kolegę, który akurat jechał składać papiery na UŚ. No i namówił mnie. Na trzecim roku miałem studiowania serdecznie dość, ale dyrektor mnie zmobilizował. Skończyłem ze średnią 4,5 i bez jednego egzaminu poprawkowego.

Pytany o temat pracy magisterskiej tylko macha ręką: - Nie pamiętam.Takie tam pierdoły...

Gorywoda pomaga i nie zapomina

W 1987 roku Rogala został sekretarzem ds. organizacyjnych w Komitecie Miejskim PZPR w Chorzowie. 26 czerwca 1989 r. po przegranych przez komunistów wyborach z funkcji I sekretarza KM zwolniono Witolda Pietrka, prezesa Ruchu w latach 1985-87. Jego następcą został 34-letni Rogala. Nie wiedział jeszcze, że będzie ostatnim pierwszym sekretarzem w Chorzowie. "W tych trudnych czasach uważam, że chorzowska organizacja partyjna licząca nadal 10 tysięcy członków powinna przede wszystkim zachować jedność, a także wykazywać się konsekwencją w działaniu. Chciałbym, aby partia w naszym mieście stawiała przede wszystkim na młodych" - cytował nowego sekretarza lokalny "Goniec Górnośląski".

Rogala miał mnóstwo entuzjazmu i pomysłów. Zamarzyło mu się na przykład, żeby w gmachu komitetu założyć klub młodzieżowy z TV satelitarną, wideo i szkołą języków obcych. W październiku 1989 roku śląska prasa zauważyła, że tuż przed rozpoczęciem plenum KM PZPR monitory zainstalowane w domu kultury chorzowskiego Konstalu transmitowały... program CNN!

- Byłem ambitny. Dla mnie funkcja sekretarza była wyróżnieniem. Teraz sam to wszystko poustawiam - mówiłem sobie. A okazało się, że musiałem gasić światło. Nie wyczuwałem jeszcze tego, że ci, którzy w partyjnym gmachu pracowali po 20 lat, już się wycofywali na upatrzone pozycje - opowiada Rogala.

- W sierpniu 1989 roku dostałem po uszach. "Trybuna Robotnicza" napisała, że instancja partyjna w Chorzowie poparła postulaty strajkujących robotników w Zakładach Chemicznych "Hajduki". Myślałem, że to dla mnie "game over" - dodaje.

Za Rogalą ujął się jednak ówczesny wicepremier Manfred Gorywoda. Potem Gorywoda pomoże Rogali jeszcze raz. W 1994 roku, kiedy Ruch po raz drugi w swej historii spadł z ekstraklasy, wśród instytucji, które wsparły klub, był m.in. Łódzki Bank Gospodarczy. Jego prezesem był właśnie Gorywoda - także prezes honorowy Ruchu. Bank z Łodzi przeznaczył wówczas na Ruch 200 mln starych złotych.

Od lewej do prawej

Rogala podkreśla, że od 1989 roku nie angażuje się w politykę. Kiedy PZPR się rozleciała, do SdRP już się nie zapisał. - Dziś partie dzielę na te, które pomagają i nie pomagają Ruchowi - zapewnia. Ostatnio zdradził "Gazecie", że trzy ugrupowania zwróciły się do niego z propozycją kandydowania do Sejmu. Zaoferowały nawet pierwsze miejsca na liście. - Odmówiłem. Siła Ruchu polega na tym, że mamy przyjaciół po każdej stronie: od lewej do prawej - podkreśla. To prawda. Rogala potrafi np. świetnie porozumieć z reprezentującym prawicę prezydentem Chorzowa Markiem Koplem. W czerwcu br. przy dźwiękach strzelających szampanów Kopel i Rogala podpisali umowę o wspólnym finansowaniu remontu stadionu przy ul. Cichej.

Z czasów partyjnych zostało Rogali jednak mnóstwo kontaktów. Aleksandra Kwaśniewskiego poznał 20 lat temu, jest z nim "na ty". Świetnie zna się m.in. z Tadeuszem Donocikiem, obecnym wiceministrem gospodarki. Dziś Donocik jest członkiem AWS, ale pod koniec lat 80. był w egzekutywie Komitetu Miejskiego PZPR w Chorzowie i sekretarzem partii w chorzowskim oddziale WPHW.

- Poznaliśmy się na początku lat 80. W stanie wojennym, w 1982 roku, otworzyłem sklep na ul. Wolności [główna ulica Chorzowa - red.], a Rogala był moim klientem - opowiada wiceminister. Donocik sprzedawał w tym czasie sprzęt sportowy, zegarki i odzież. Od 8 lat jest w zarządzie Ruchu, ale na mecze jeździ rzadko, bo nie ma czasu. - Ale wiem, co się w klubie dzieje. Po każdym meczu Krystian dzwoni do mnie i opowiada o swoich radościach i problemach. Ruch to jego życie - podkreśla.

Donocik to nie jedyny wysoki urzędnik państwowy w zarządzie Ruchu. Fanem "niebieskich" jest rekomendowany przez AWS wiceminister gospodarki Bernard Błaszczyk. Razem z Rogalą wychował się w jednej dzielnicy, grali razem w jednej drużynie - Rogala na obronie, Błaszczyk w napadzie. Z zawodu adwokat, wcześniej był wiceministrem ochrony środowiska i konsulem generalnym RP w Ostrawie. Kolejny kibic polityk to posłanka SLD Barbara Blida. W 1994 roku Rogala namówił Blidę (wówczas minister budownictwa) na objęcie funkcji honorowego prezydenta Ruchu. Rok później Blida została przewodniczącą komitetu honorowego hucznych obchodów z okazji 75-lecia Ruchu. Oprócz niej w komitecie znaleźli się: jeszcze jeden minister (sportu - Stefan Paszczyk), wiceminister, wojewoda śląski, marszałek sejmiku, wysoki rangą oficer policji, dwóch wysokiej rangi wojskowych, prezydent Chorzowa i dyrektorzy ważniejszych instytucji w mieście (także wierzyciele klubu). Listę uzupełnili dyrektorzy dwóch konkurujących ze sobą browarów, biskup i dwóch dawnych komunistycznych dygnitarzy (Gorywoda i Stanisław Kukuryka). W sumie 45 Polaków, 2 Niemców i... Koreańczyk (z ówczesnego sponsora - firmy Samsung).

Rogala ma także przyjaciół w kręgach kościelnych. Na corocznych wystawnych spotkaniach opłatkowych dla piłkarzy, działaczy i sponsorów goszczą na Cichej bp Gerard Bernacki i kapelan śląskiego sportu ks. Jerzy Goppek. Obaj są zagorzałymi kibicami Ruchu.

Pojętny uczeń

W grudniu 1989 r. Rogala wrócił na kopalnię Barbara-Chorzów na stanowisko inspektora ds. energetycznych. Zwolnił się po kilku miesiącach. - Modne stało się hasło, żeby brać sprawy w swoje ręce - mówi. Dostał propozycję od biura turystycznego BAH. - Mamy lokal. Jak go wyremontujesz, to zostaniesz dyrektorem biura - usłyszał od właścicieli.

- Zasuwałem jak wariat od rana do wieczora. Wykorzystywałem swoje doświadczenia i układy z ZSMP. Biuro ruszyło w maju, do tego czasu utrzymywali mnie rodzice - przyznaje dzisiejszy prezes Ruchu.

Szybko zaczęło mu się powodzić. Rozszerzał interesy - sprzedawał sprzęt RTV i obuwie. Ale o sporcie nie zapomniał. Działał w przykopalnianym klubie Chorzowianka. - Chodził na mecze, a zawodnikom, którzy dobrze grali, płacił z własnej kieszeni. Raz dostałem od niego 500 zł - wspomina jeden z byłych piłkarzy Chorzowianki.

Ale Rogala cały czas marzył o Ruchu. - Miejsce w zarządzie - to był mój cel - wspomina. Za pierwszym razem się nie udało. Stanisław Fangor: - Kiedyś prezes Pietrek przyprowadził na zebranie prezydium klubu Rogalę i zaproponował, aby dokooptować go do zarządu. Sprawa upadła, bo to było sprzeczne ze statutem. To mógł zrobić tylko zarząd i przypomniałem o tym wtedy Pietrkowi.

Ale Rogala się nie zraził. W 1992 roku na Cichą ściągnęli go Wyrobek (wtedy menedżer drużyny) i Edward Lorens (ówczesny trener). - Byłem wówczas biznesmenem działającym w branży RTV. Nic dziwnego, że znałem Krystiana - wspomina Wyrobek. - Poznałem go już wcześniej, bo jako I sekretarz chodził na nasze mecze. Kiedy więc w klubie był wakat, przyjechaliśmy do niego z Edkiem Lorensem do biura, żeby mu zaproponować funkcję dyrektora klubu.

- Wtedy w Ruchu wszystko się waliło. Jurek mówił, że ludzie nie mają za co jeść. Poprzedni dyrektorzy klubu, jak tylko zorientowali się w skali problemów, szybko ustępowali - opowiada Rogala. Nie od razu zgodził się na współpracę. Lorens z Wyrobkiem namawiali go kilkakrotnie. - Przekonany byłem od początku, ale nie spieszyłem się z podjęciem decyzji - mówi Rogala.

Jan Benigier: - Kiedy ściągnęli Krystiana do Ruchu, miał krótsze wąsy i nie tak groźne spojrzenie [dziennikarzom z Bolonii, z którą Ruch grał w 1998 roku w Pucharze Intertoto, Rogala przypominał... Lecha Wałęsę - red.]. Chyba praca w aparacie partyjnym mu zaszkodziła, bo był bardzo podejrzliwy. Przez kilka miesięcy razem jeździliśmy po wszystkich imprezach. Okazał się szalenie pojętnym uczniem. Jeśli będzie dalej tak brnął do przodu, to osiągnie jeszcze więcej - twierdzi Benigier i zarzeka się, że mówi to bez cienia złośliwości.

- W Ruchu mnie chcieli, bo wiedzieli, że umiem się poświęcić swojej pracy. A może z braku laku... - zastanawia się samokrytycznie Rogala. Ale inni go docenili. W zarządzie PZPN jest od 1995 roku, a w prezydium - od 1999. Z okazji 80-lecia Ruchu dostał Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.

Muszą być dwa podpisy

Po przyjściu do klubu Rogala od razu stał się jednym z najważniejszych działaczy. Decydował o wielu sprawach. Stanisław Fangor: - Byłem wówczas przewodniczącym komisji rewizyjnej. Kilka zagadnień było dla mnie niejasnych: transfery, wybór firmy remontującej trybunę główną. Kiedy chciałem je wyjaśnić, okazało się, że dostęp do dokumentów jest utrudniony.

Fangor twierdzi, że prezes Andrzej Grzybowski chciał zwolnić Rogalę, bo uznał, że ten niewłaściwie zarządza klubem. Odbyło się zebranie zarządu. Okazało się jednak, że większość działaczy była za Rogalą. Grzybowski został odwołany z funkcji prezesa klubu i musiał odejść. Był luty 1994 roku.

- Przy pierwszej okazji zostałem przez Rogalę usunięty. Jako powód podano mi niezapłacenie składek klubowych. Wystarczyłoby upomnienie, a nie od razu wyrzucanie - żali się Fangor.

Adam Pecold jest jednym z najlepszych polskich trenerów piłki ręcznej. Przez wiele lat pracował z zawodniczkami Ruchu. - Mam dla Rogali szacunek. Robi wszystko, żeby Ruch nadal istniał. Ale jako z człowiekiem mam z nim różne wspomnienia... - mówi. W maju 1995 roku na kolejnym walnym zgromadzeniu Ruchu Pecold był w opozycji. - Rogala to sobie zapamiętał i 30 lipca, na jeden dzień przed wygaśnięciem mojej umowy, zakomunikował mi: od jutra nie pracujesz. Miał prawo, ale obyczaje nakazywały inaczej. Z dnia na dzień zostałem bezrobotnym. Na szczęście szybko znalazłem pracę w Pogoni Zabrze - opowiada Pecold. - Z Rogalą od tamtej pory unikaliśmy się dość skutecznie. Pogodziłem się z nim dopiero w grudniu zeszłego roku, kiedy przyszedł na jubileusz 50-lecia sekcji piłki ręcznej.

- Krystian jest dobrym prezesem, nic do niego nie mam. W 1994 roku poróżniliśmy się, a ja jestem bardzo impulsywny. Miał inną wizję działania klubu. Ja byłem sekretarzem, a on wiceprezesem klubu. Kto więc miał odejść? - kręci głową Beniger.

Rogala wcale nie uważa się za autokratę. - W Chorzowie mamy chyba najliczniejszy zarząd klubowy w Polsce: 25 osób. Zbieramy się co miesiąc, a raz na tydzień jest posiedzenie siedmioosobowego prezydium. Często rozmawiamy przez długie godziny, ale to dobrze, bo prezes Ruchu wszystkich mądrości nie zjadł. Na wszystkich dokumentach i tak muszą być dwa podpisy. Jak jest naprawdę poważna sprawa i nie ma czasu na chwilę zwłoki, to mogę podjąć decyzję sam. Ale muszę być pewien, że jak ją podjąłem w środę, to w poniedziałek potrafię ją obronić na prezydium - mówił "Gazecie".

Porysują, wypucują

Rogali zawsze zależało na dobrych stosunkach z kibicami. Gdy tylko został prezesem, reaktywował Klub Kibica. Władze "niebieskich" wydały kibicom identyfikatory, dzięki temu mieli prawo do kupowania biletów tańszych o 30 procent. Na spotkanie z nowym prezesem przyszło około 200 osób. Krystian Rogala obdarował wszystkich kalendarzami ze zdjęciem zespołu.

Ale miał pecha. W 1995 roku Ruch spadł do drugiej ligi. Wściekli kibice uznali, że to wina prezesa.

Podczas przegranego meczu z Legią wywiesili przy akompaniamencie braw pod główną trybuną transparent "Prezes Rogala i Zarząd za zniszczenie Ruchu - pod sąd". - To było bardzo przykre, ale taki jest los prezesa, za którego kadencji dochodzi do takiej sytuacji. Zresztą ci sami ludzie, którzy wywieszali ten transparent, proponowali nam wcześniej, żebyśmy kupili ten mecz - opowiadał wówczas Rogala "Gazecie".

Rozeźleni szalikowcy porysowali lakier w jego starym citroënie (dziś jeździ lancią). - Kibic ma prawo rozpaczać, ale w pewnym momencie czułem się zaszczuty. Czytałem w gazetach, że trenerzy byli cacy, a tylko prezes be...

Kiedy nastąpił spadek do II ligi, młodsi kibice byli za fuzją i utrzymaniem się zespołu w ekstraklasie, starsi nie wyobrażali sobie połączenia Ruchu z jakimkolwiek innym klubem. A rozmowy z Bolesławem Krzyżostaniakiem, właścicielem Olimpii Poznań, były już zaawansowane. - Warunki Krzyżostaniaka były takie, że nazwa Ruchu pozostaje, a on ma tylko jednego przedstawiciela w zarządzie. Kilku najlepszych piłkarzy Olimpii miało przejść do Ruchu - wspomina Rogala. - Tuż przed ostatnim spotkaniem z Krzyżostaniakiem przez kilka godzin rozmawialiśmy we trójkę z Wyrobkiem i Cieślikiem [Gerardem, legendą Ruchu Chorzów - red.]. W końcu decyzja była "na nie" - wspomina Rogala.

Po roku Ruch wywalczył awans do ekstraklasy. Rogala triumfował. - Przy okazji zdobyliśmy Puchar Polski. Wtedy formalnie złożyłem rezygnację z funkcji prezesa. Nie została jednak przyjęta - podkreśla uśmiechnięty.

Kibice potrafili być wdzięczni. Tym razem citroën stał przed domem wypucowany i obłożony biało-niebieskimi szalikami. A na masce stała otwarta butelka szampana... Jednak złość potrafi szybko wrócić. W zeszłym roku, po wyjazdowej porażce 1:2 Ruchu z Żalgirisem Wilno w Pucharze UEFA, kilka kilometrów za przejściem granicznym Lazdijaj - Budzisko stuosobowy szpaler szalikowców, którzy byli na tym meczu, ustawił się w poprzek drogi i czekał na działaczy. Klubowy autokar przemknął jednak z dużą prędkością, skutecznie rozpędzając kordon.

- Prezes Rogala nie przez wszystkich kibiców jest lubiany - twierdzi D., jeden z nieformalnych przywódców chorzowskich szalikowców. - Ludzie pamiętają, że Ruch spadł z nim z ekstraklasy. Ale wielu - w tym i ja - uważa, że to jeden z lepszych prezesów w polskiej lidze. Tylko ten cały zarząd... To nieporozumienie! - denerwuje się D.

Na kłopoty Gerard

Kiedy Krystian Rogala pojawił się w Ruchu, klubowy symbol Gerard Cieślik (strzelec bramek dla Polski w wygranym 2:1 w Chorzowie meczu z ZSRR w 1957 roku) pracował na pół etatu jako pomocnik magazynierki. Pewnego dnia na niedzielnym obiedzie u rodziców ojciec zapytał go, czy Cieślik jeszcze żyje. - Tak, pracuje w klubie w magazynie - odparł Rogala i... dostał straszną reprymendę. - Co ja się wtedy nasłuchałem od mamy i taty! Że taki dupny ze mnie prezes, a pozwala największej świętości Ruchu w magazynie pracować... No to z Jurkiem Wyrobkiem uznaliśmy, że doświadczenie Cieślika i jego trzeźwe spojrzenie na wiele spraw może bardzo pomóc.

Dziś Cieślik jest w Ruchu zatrudniony na umowę o dzieło. - Nieraz biorę go na jakieś ważne rozmowy. Były prezes Staleksportu Ryszard Harhala bardzo lubił Cieślika. Ja z nim załatwiałem swoje sprawy w 20 minut, a potem on z Gerardem przez dwie godziny opowiadali sobie dawne piłkarskie historie. Starsi wiekiem szefowie firm pamiętają Gerarda z boiska. Dzięki temu nasz klub może nieraz łatwiej zdobyć pieniądze na utrzymanie - przyznaje Rogala.

Niedawno Cieślik podarował mu na urodziny koszulkę, w której wystąpił w pożegnalnym meczu ligowym przeciwko Wiśle w 1959 roku. - W kolekcji mam już koszulki Pelego, Eusebio czy Joao Pinto, ale ta od Gerarda zajmuje w moim domu szczególne miejsce - podkreśla Rogala.

- Taki prezes jak Krystian to skarb - rewanżuje się pan Gerard prezesowi.- Poświęca się i klamki w różnych gabinetach wyciera, byleby tylko Ruch miał jak najlepiej.

- Kiedy pan poznał Rogalę? - pytamy.

- Oj, dawno. Z moim synem w kopalni pracował - odpowiada Cieślik.

Ale nie wszyscy mają na Cichej tak dobrze. Jan Benigier: - Ruch nie ma szacunku dla dawnych piłkarzy. Tych, którzy coś dla tego klubu zrobili. Żalili mi się koledzy: Józek Kopicera, Albin Wira, Marian Ostafiński czy śp. Konrad Bajger [piłkarze Ruchu z lat 70. - red.], że trzeba się prosić o wjazdówkę, że nie mają wstępu do kawiarenki klubowej... Ja też jej nie dostałem, chociaż trzy razy zdobywałem dla Ruchu mistrzostwo, raz Puchar Polski i reprezentowałem klub na Igrzyskach Olimpijskich w Montrealu. Ale działam w Śląskim ZPN, więc się z tego śmieję, bo mam legitymację. Ale inni czują się niepotrzebni - podkreśla Benigier.

Oli mógł być niebieski

Wielu kibiców Ruchu do dziś nie potrafi wybaczyć Rogali, że wypuścił z rąk Emmanuela Olisadebe, który przyjechał do Chorzowa we wrześniu 1997 roku z Kameruńczykiem Rogerem Mouyeme. Na treningach prezentowali się nieźle, podobało im się na Śląsku. Olisadebe strzelił gola w sparingu z Wawelem Kraków. Wówczas Rogala tłumaczył dziennikarzom decyzję o pozbyciu się Afrykańczyków koniecznością inwestowania w młodzież: - Piłkarze z Afryki nie mieli pewnego miejsca w podstawowej jedenastce. Mamy teraz tylu własnych, dobrze zapowiadających się wychowanków, że zagranicznych gości nie warto było u nas dłużej trzymać.

- Rogala mija się z prawdą. Było zupełnie inaczej - denerwuje się menedżer Ryszard Szuster, który sprowadził Olisadebe. - Emmanuel w Chorzowie bardzo się spodobał. Ale działacze Ruchu chcieli załatwić sprawę transferu za moimi plecami - bezpośrednio z Jaspers United. Okazali się nielojalni i nieuczciwi. Wysłali faks do Nigerii, ale ja go miałem u siebie już po pięciu minutach. "Emsi" na faksie dopisał, że się zgadza na przejście do Ruchu. Ale to ja miałem wszystkie pełnomocnictwa. Powiedziałem w klubie, że nie mamy o czym gadać i zabrałem zawodnika. Polonia Warszawa szybko go kupiła za 150 tys. dolarów - wspomina Szuster.

Co na to Rogala? - Nie chcę się już z Rysiem kopać, bo sporo głupot nawygadywał - mówi.

- Wysłaliście faks do Nigerii? - upewnialiśmy się.

- Tak, ale do transferu nie doszło. Szkoda? Dla mnie tak, choć wtedy w klubie zdania były podzielone. To wszystko, co mam do powiedzenia na ten temat - odpowiada.

Spółka to prywata

Gdyby 31 grudnia 2001 roku był dziś, Ruch musiałby się pożegnać z ekstraklasą. Ustawa o kulturze fizycznej mówi jednoznacznie - w zawodowej lidze piłkarskiej mogą grać tylko te kluby, które będą spółkami akcyjnymi. A Ruch nią nie jest.

- Dorobek Ruchu to zasługa setek ludzi. Wszyscy zostawili na Cichej cząstkę siebie. Niektórzy pracują dla Ruchu pokoleniami. I co my im mamy powiedzieć? Że od jutra Ruch jest w prywatnych rękach? To nie może być żaden przymus administracyjny tylko dlatego, że Sejm tak zadecydował - denerwuje się Rogala. Dodaje jednak: - Rozmawiamy z potencjalnymi akcjonariuszami. Są takie firmy i ludzie, którzy weszliby do spółki.

- A jakby ktoś dał 10 mln dolarów za sto procent akcji i chciał rządzić w Ruchu? - zapytaliśmy.

- Jeśli byłby to wiarygodny udziałowiec, jeśli zagwarantowana byłaby nazwa i siedziba klubu na Cichej, to nikt - łącznie z Cieślikiem i ze mną - nie robiłby żadnych problemów - zapewnia Rogala.

Piotr Zawadzki, Paweł Czado

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.