Tak sędziego jeszcze nikt nie nazwał. Cała Europa bije na alarm

Michał Kiedrowski
Burza po meczu Legia - Jagiellonia w Polsce pokazała, że nie jest u nas jeszcze tak źle. Owszem - dobrze też nie jest, ale w znacznie lepszych ligach i to nawet tych, które sobie stawiamy za wzór, sytuacja z arbitrami to już równia pochyła. I coraz więcej z nich bije w tym temacie na alarm, co pokazują też ostatnie ruchy w europejskim futbolu.

Serwis The Athletic znakomicie wstrzelił się z publikacją na temat sędziów. Akurat i w Polsce piłkarski światek debatuje, czy sędzia Piotr Lasyk słusznie nie podyktował dwóch rzutów karnych dla Jagiellonii w meczu z Legią, którego stawką był awans do półfinału Pucharu Polski. Dyskusja była tak gorąca, że nawet nasz najlepszy sędzia Szymon Marciniak uznał, że potrzebuje trochę czasu, aby spadła nieco temperatura. On sam maczał palce w słusznych/niesłusznych (niepotrzebne skreślić) decyzjach Lasyka jako tzw. sędzia VAR. 

Zobacz wideo

Misja Slavko Vincicia symbolem upadku

W tym czasie The Athletic opublikował artykuł, w którym Rory Smith pisze o głębokim kryzysie, jaki dotknął sędziowanie w europejskiej piłce. I to nie gdzieś na głębokiej futbolowej prowincji jak Polska, ale w samym sercu europejskiej piłki. 

Symbolem tego kryzysu jest misja, jakiej się podjął Slavko Vincić. To słoweński arbiter, który w ubiegłym roku poprowadził finał Ligi Mistrzów i półfinał mistrzostw Europy. Smith porównuje Słoweńca do Elliota Nasha, Jasona Bourne'a, albo nawet Batmana, który opuszcza Gotham City, by wymierzyć sprawiedliwość w innym mieście. Tym razem w Stambule, gdzie w ostatni poniedziałek odbyły się derby międzykontynentalne. Zagrały ze sobą Galatasaray, który ma swoją siedzibę po europejskiej stronie cieśniny Bosfor, i Fenerbahce - z azjatyckiej części największego miasta Turcji.  

Słoweniec ze swojego zadania wywiązał się bardzo dobrze. Przede wszystkim mecz udało się dograć do końca. Nie wybuchł po nim żaden skandal, poza wypowiedzią Jose Mourinho, trenera Fenerbahce. Ona jednak nie dotyczyła Vincicia, ale zachowania rywali. Media pisały nawet o rasistowskim skandalu, bo Portugalczyk powiedział, że rezerwowi Galatasaray skakali jak małpy. Na szczęście nie musimy przy tym oskarżać słynnego trenera o antypolonizm, bo Przemysław Frankowski nie siedział na ławce, ale zagrał cały mecz. Sebastian Szymański w barwach Fenerbahce grał do 61. minuty. 

Dzwonek alarmowy, który powinien zabrzmieć głośno w światowym futbolu

Wracając do Vincicia to zasłużył na 10 tys. euro honorarium i 800 dol. zwrotu kosztów swojej wyprawy. Sednem tej historii nie jest jednak postawa samego arbitra, ale fakt, że w ogóle Turcy nie znaleźli sędziego, który cieszyłby się takim zaufaniem, by poprowadzić mecz między liderem (Galatasaray), a wiceliderem ligi. "Występ Vincica jako gwiazdy do wynajęcia powinien posłużyć jako dzwonek alarmowy, który powinien zabrzmieć głośno nie tylko w Turcji, ale w całym światowym futbolu" - pisze Smith. 

Zjawiska atmosferyczne wokół sędziów w tureckiej lidze to już nie jest burza, tylko tsunami, które zmiata wszystko na swojej drodze. Wszystkie trzy wielkie kluby (obok wyżej wymienionych jeszcze Besiktas) ze Stambułu od dawna szerzą wśród swoich fanów przekonanie, że są ofiarą mrocznych sił, które marzą tylko o ich porażkach. Czwarta siła tureckiego futbolu: Trabzonspor żyje natomiast przeświadczeniem, że i tak cała liga jest ustawiona pod rywalizację wielkiej trójki ze Stambułu. Reszta ligi jest zaś przekonana, że i tak koniec końców piłkarska elita kraju (trzy kluby ze Stambułu plus Trabzonspor) kontroluje rozgrywki, by nie stała się jej krzywda. I nie ma tu wielkiego znaczenia fakt, że tabela może mówić zupełnie co innego. 

W ostatnich latach mamy jednak do czynienia z nowym trendem. Teorie spiskowe, które były domeną kibiców, przeniknęły do gabinetów działaczy. 

W Turcji skandal goni skandal

Niewiele ponad rok temu prezydent Ankaragucu wtargnął na boisko tuż po ostatnim gwizdku w meczu jego drużyny z Rizesporem i uderzył sędziego w twarz. Halil Umut Meler upadł po tym ciosie, a wtedy arbitra zaczął kopać ochroniarz szefa klubu. A wszystko to dlatego, że w goście z Rizesporu strzelili gola na remis w doliczonym czasie gry. 

Minęło osiem dni od tamtego wydarzenia, a już mieliśmy kolejny skandal w Turcji. Prezydent Stambulsporu nakazał zawodnikom swojego klubu opuścić boisko, gdy uznał, że zostali skrzywdzeni przez arbitra, bo ten nie przyznał jego drużynie rzutu karnego. W dodatku w tej samej akcji goście z Trabzonsporu wyprowadzili kontrę i zdobyli bramkę. Sędzia analizował mecz na wideo, ale karnego nie przyznał, a gola uznał. W tym momencie prezes Stambulsoru wtargnął na boisko i zagonił swoich zawodników do szatni. Nie pomogły nawet ich prośby i błagania. Prezes postawił na swoim. Mecz nie został dokończony.   

W kwietniu ubiegłego roku Fenerbahce zagroziło, że wycofa się z rozgrywek. W proteście przeciwko krzywdzeniu swojej drużyny kibice namalowali na murawie napis: "Fair Competition" - "Uczciwe Rozgrywki". Czarę goryczy przelały wydarzenia z Trabzonu, gdy piłkarze Fenerbahce zostali zaatakowani przez miejscowych kibiców, którzy wtargnęli na boisko. Rozegrany po tych wydarzeniach mecz o Superpuchar Turcji między Fenerbahce a Galatasaray trwał tylko minutę, bo ta pierwsza drużyna zeszła z boiska tuż po stracie bramki. 

Do kolejnego skandalu doszło w tym miesiącu. Drużyna Adana Demirspor zeszła do szatni już po półgodzinie meczu z Galatasaray. W oświadczeniu klub podał jako przyczynę "systematyczne i celowe błędy sędziowskie". Kontrowersyjny był bowiem rzut karny, po którym Galatasaray objęło prowadzenie.  

Real Madryt oskarża sędziów o manipulacje i fałszowanie rozgrywek

Po tym meczu oświadczenie wspierające protestujący klub wydało Fenerbahce. Klub ze Stambułu oskarżył rywali o oszukiwanie sędziów i kibiców. "Dzięki wam w tureckim futbolu nie ma już ani zaufania, ani sprawiedliwości" - oświadczył klub Szymańskiego, obrażając drużynę Frankowskiego. 

Wezwanie "Batmana" ze Słowenii było właśnie reakcją na to oświadczenie. W Turcji uznano, że tylko arbiter na gościnnych występach może zatrzymać fale, które podmywają zaufanie do lokalnego futbolu. 

Ale myliłby się ktoś, kto uważałby, że Turcja jest wyjątkowa na piłkarskiej mapie świata. Owszem, w Turcji poziom podejrzliwości i braku wiary w sprawiedliwość systemu przekroczył granice, ale właściwie już cała piłkarska Europa kroczy po tej samej ścieżce. 

The Athletic daje przykłady z najlepszych lig Europy. Real Madryt, najbogatszy zespół piłkarskiego świata, wydał oświadczenie, bo uważa, że jest notorycznie krzywdzony przez sędziów. Pisze m.in., że cały system sędziowania w Hiszpanii jest wadliwy, a "decyzje przeciwko Realowi Madryt osiągnęły poziom manipulacji i zafałszowania rozgrywek, którego nie można już dłużej ignorować". 

Oświadczenie jest o tyle kuriozalne, że cała reszta ligi jest przekonana o tym, że to właśnie Real wykorzystuje wobec innych swoją mocarstwową pozycję, a w dodatku nawet szef ligi Javier Tebas jest jego kibicem. 

Ibrahimović żąda szacunku, a Longoria oskarża o korupcję

Podobny list napisał Milan. Zlatan Ibrahimović, który mówi o sobie, że w mediolańskim klubie pełni rolę ochroniarza, wyjaśnił powód tego kroku: - To nie dzieje się pierwszy raz. Potrzebujemy więcej szacunku dla Milanu. Nie chcę krytykować sędziów, ale chcę szacunku dla klubu i zawodników na boisku. 

Dużo mniej parlamentarnie wypowiedział się Pablo Longoria, czyli prezes Olympique Marsylia. Po porażce z Auxerre (0:3) szef klubu dał jasno do zrozumienia, że uważa francuskich sędziów za skorumpowanych. Co prawda była to prywatna rozmowa, ale Longoria został ukarany przez władze ligi zawieszeniem na 15 meczów. Trener Marsylii też nie wytrzymał. Po meczu z Auxerre dał do zrozumienia, że ma już dość Francji i francuskich sędziów. - Jeśli Francuzi są zadowoleni z tego sędziowania, to życzę im wszystkiego najlepszego - powiedział po meczu z Auxerre.  

Longoria wycofał się potem ze swoich słów, tłumacząc się, że słowo "korupcja" w jego ojczystym języku hiszpańskim ma szersze znacznie niż we francuskim. Nie miał zamiaru nikogo oczerniać. Słowa jednak poszły w świat i każdy kibic "wie", że Longoria za pierwszym razem mówił prawdę, a za drugim robił wszystko, by tylko dostać mniejszą karę. 

I o ile kiedyś teorie spiskowe na temat lig były snute przez kibiców przy piwie, o tyle dziś są ochoczo publicznie insynuowane przez działaczy i to jeszcze tak potężnych klubów jak Real czy Milan. To jest właśnie ta nowa jakość, z którą mamy do czynienia. 

Wszystko po to, by beton się nie kruszył

Owszem, futbol ma swoje za uszami. Afera calciopoli, totonero, sprawa Bernarda Tapiego, nierozwikłana do dziś kwestia zatrudnienia przez Barcelonę wiceszefa hiszpańskich sędziów, rzucają cień na całą piłkę nożną. To jednak nie jest powód, aby na podstawie kilku starannie dobranych przypadków prowadzić szeroko zakrojoną akcję, która ma oskarżać cały system o degenerację i korupcję. 

Widać tu doskonałe odbicie politycznej polaryzacji. Największe partie zajmują się jedynie tym, by ich własny betonowy elektorat stawał się jeszcze bardziej nieprzenikniony. Na przykład absurdalne oskarżenia o prorosyjskość, które latają z jednej i drugiej strony, już nikogo nie przekonają, ale niszczą zaufanie do działania całego państwa polskiego, zarówno na arenie międzynarodowej jak i krajowej.  

I tak samo jest z piłką nożną. Oskarżaniem sędziów można przekonać swoich kibiców, że my robimy wszystko dobrze: mamy świetnego trenera, kupiliśmy wysokiej klasy zawodników, klub jest prowadzony wzorowo. A wyników nie ma, bo sędziowie są słabi, niesprawiedliwi i system nas niszczy. Tylko jak długo można pociągnąć na takiej narracji bez żadnych dowodów? To samobój, który środowisko piłkarskie sobie strzela. Kiedy w końcu działacze przekonają kibiców, że wszystko jest ustawione, to zadadzą sobie oni w końcu pytanie: więc po co się tym wszystkim interesować?

Więcej o: