O taki przeskok byłoby o wiele trudniej, gdyby w polskiej piłce nie było trenera Tomasza Tułacza, który w poszukiwaniu talentów przegapionych przez system potrafi zajrzeć nawet do okręgówki. Robi to od lat, zna każdy zakamarek rynku. Zimą znów odezwał się do kilku obiecujących zawodników z całej Polski i zaprosił ich na treningi do Niepołomic.
- Trenowałem z Puszczą kilka dni na początku stycznia. Zagrałem w sparingu, a później zespół wyleciał na obóz do Turcji. Po ich powrocie zagram jeszcze raz i wtedy powinna zapaść decyzja. Dzień po pierwszej części testów odezwał się jeden z trenerów i przekazał, że wszyscy są ze mnie zadowoleni. Ale o umowie na razie nie rozmawialiśmy - uśmiecha się Norbert Jaszczak.
Jego historia jest niezwykła. Próba przeskoczenia jednym susem pięciu poziomów dzielących V ligę i ekstraklasę to jedno. Ale jego wszechstronność i pomysł na ubarwienie kariery w szaroburej rzeczywistości niższych lig - drugie. Prawdopodobnie nie ma w Polsce drugiego takiego piłkarza.
Jaszczak ma 25 lat i zanim dostał zaproszenie na treningi z Puszczą, zdążył całkowicie zerwać z jedenastoosobową piłką. Przez kilka lat próbował rozpędzić karierę. Znalazł agenta, jeździł na testy, miewał sezony z dwucyfrową liczbą goli i asyst w III lidze, po których słyszał o zainteresowaniu lepszych klubów, ale ostatecznie nie zdołał się przebić. Pod koniec roku podjął decyzję, że dłużej nie będzie próbował. Pożegnał się z kolegami z WKS-u Tempo Białka, zespołu z V ligi, czyli z szóstego poziomu rozgrywkowego, i skończył z piłką w tej postaci. Gdy dostał zaproszenie od Puszczy, nie miał więc nawet klubu i od kilkunastu tygodni nie odbył jakiegokolwiek piłkarskiego treningu.
Od nowego roku chciał skupić się już wyłącznie na grze w futsal, czyli halowej piłce, gdzie występuje w pierwszoligowej Wiśle Opatowiec, oraz na grze w socca, sześcioosobowej odmianie piłki, której mecze odbywają się na mniejszych boiskach, takich jak Orliki. Te dodatkowo są otoczone bandami, więc piłka nie ucieka na aut, przez co gra jest jeszcze bardziej dynamiczna. W ostatnich latach socca zyskuje w Polsce sporą popularność, przybywa lig i komercyjnych rozgrywek. Jaszczak gra w dwóch drużynach: w BJM Kraków w ramach Futbolowej Ligi Szóstek (FLS) i w Stomatologii Stupka w Biznes Lidze. - 2024 rok był dla mnie świetny. W każdych rozgrywkach, w których brałem udział, zostawałem królem strzelców. Z BJM wygraliśmy Puchar Polski, w mistrzostwach Polski zajęliśmy czwarte miejsce, a w Lidze Mistrzów przegraliśmy dopiero w finale - mówi, ale przestrzega przed nazywaniem go "gwiazdą sześcioosobowej piłki", jak napisały już lokalne portale z Krakowa.
Jego wejścia do świata "szóstek" nie dało się przegapić. Powołanie do reprezentacji Polski w socca było całkiem naturalne, ale wszystko działo się tak szybko, że niektórych kolegów z kadry poznawał dopiero w samolocie do Omanu, a debiut zaliczył już na mistrzostwach świata. Polska odpadła w ćwierćfinale, ale Jaszczak został królem strzelców! To tam wypatrzył go wspomniany Tomasz Tułacz.
Trzecia liga to w Polsce piłkarski czyściec, jedną nogą jesteś w profesjonalnej piłce, drugą - w amatorskiej. Część piłkarzy jeszcze wierzy, że zrobi karierę, inni już przestali. W szatni nadzieja miesza się z frustracją i zawodem. Młodzi często dostają tam pierwszą szansę, trochę starsi walczą o ostatnią. Są też tacy, co szans już nie mają i będą schodzić coraz niżej. Pieniądze są, ale niewielkie, i bywa, że spóźnione. Goniący za marzeniami zaniedbują pracę i szkołę, a oferta z wyższej ligi nie przychodzi. Niekiedy budzą się z poczuciem, że spóźnili się z wejściem w dorosłe życie.
- To chyba najtrudniejsza liga ze wszystkich - potwierdza Jaszczak. - Zarabiasz niewiele, treningi masz codziennie, a mecze rozsiane na pół Polski. Młodzi chcą mocno trenować, bo marzą o grze w wyższej lidze. Starsi często przyjeżdżają na treningi po ośmiu godzinach pracy i już nie mają sił, więc chcą tylko ten trening odbębnić. To piłkarze, którzy w przeszłości grywali nawet w I lidze, więc dla nich III liga to nie jest wielka satysfakcja. Na zarobki akurat nigdy nie narzekałem. Przez pierwsze dwa lata grałem za 1200 zł, ale klub dodatkowo opłacał mi internat. Później miałem już prawie dwa tys. i do tego opłacone mieszkanie, więc w sumie wychodziło ponad pięć tys. Problemem nie były kwoty, ale to, że czasami wypłaty były opóźnione po kilka miesięcy. Trudno powiedzieć właścicielowi mieszkania, że na razie mu nie zapłacisz, bo jeszcze czekasz na wypłatę - opowiada.
Jaszczak rozegrał w III lidze ponad sto meczów i długo walczył, by pójść wyżej. - Zaczynałem w Krakusie Nowa Huta i trenowałem tam przez dziewięć lat. W wieku piętnastu lat przeszedłem do Progresu Nowa Huta, gdzie występowałem w Centralnej Lidze Juniorów. Gdy miałem osiemnaście lat, trafiłem na dwumiesięczne testy do Garbarni Kraków. Słyszałem dobre opinie, ale nie udało się dogadać. Stamtąd przeszedłem do trzeciej ligi do Kluczborka, ale praktycznie co pół roku jeździłem do jakiegoś klubu na testy. Byłem w Olimpii Grudziądz, w Stali Rzeszów, w Resovii, w Odrze Opole. Gdy któryś z tych klubów mnie chciał, słyszał wtedy, że musiał zapłacić ekwiwalent za wyszkolenie, który wynosił 8-10 tys. zł. Niby to śmieszna kwota, ale w niższych ligach kluby naprawdę oglądają każdą złotówkę. Często kalkulowały, czy wziąć mnie, czyli młodego, perspektywicznego zawodnika, ale bez doświadczenia na centralnym poziomie, czy dorzucić te kilka tysięcy do pensji starszemu zawodnikowi sprawdzonemu na centralnym poziomie, który dołączyłby do klubu za darmo. I cóż, kluby, które często walczą o przetrwanie, stawiały na doświadczenie. Po trzech latach wylądowałem w Gwarku Tarnowskie Góry. Dałem sobie jeszcze jeden sezon: że albo pójdę wyżej, albo kończę. To był sezon, w którym miałem 13 goli i 10 asyst. Czekałem na oferty, miałem iść do GKS-u Jastrzębie, które było wtedy w II lidze, ale ostatecznie się nie udało. Zrobiłem sobie rok przerwy, byłem w wojsku i powoli żegnałem się z piłką jedenastoosobową, bo miałem już dość. Zrezygnowałem, ale po roku odezwała się Białka, żeby im pomóc. Pograłem do końcówki poprzedniego roku i pożegnałem się na dobre - mówi Jaszczak.
Jego opowieści o kolejnych testach, podczas których liczył na kontrakt na przyzwoitym poziomie, jak w soczewce skupiają problemy polskiej piłki: środowiskowe przepychanki, wewnątrzklubowe konflikty, biedę.
- W Odrze Opole usłyszałem, że mam potencjał, ale chcą mnie zostawić jeszcze na tydzień i się przyjrzeć. Ze mną pojechali jednak prezesi z Kluczborka i powiedzieli prezesowi Odry, że albo bierze mnie po jednym treningu, albo wcale. Zdecydował, że wcale - opowiada Jaszczak. - W Olimpii Grudziądz zagrałem sparing, w którym trener w pewnym momencie zmienił ośmiu zawodników naraz. Później okazało się, że trafiłem w środek konfliktu między trenerem a prezesem. Trener ściągał swoich zawodników, prezes swoich. Później szybko spadli z pierwszej ligi do drugiej i z drugiej do trzeciej.
I snuje opowieść dalej: - W GKS-ie Bełchatów wszystko wydawało się dogadane. Zagrałem w sparingu, trener mnie chciał, prezes też, kibice już do mnie pisali powitalne wiadomości, ale nagle wyszło, że w klubie nie wiedzieli o moim ekwiwalencie. Gdy się dowiedzieli, zrezygnowali. Z Resovią byłem na obozie w Arłamowie, też byli do mnie przekonani, oni akurat wiedzieli o ekwiwalencie i chcieli zapłacić, ale nagle pojawiła się możliwość ściągnięcia Marka Mroza z Jastrzębia, czyli jednego z najlepszych zawodników w I lidze w środku pola. W dodatku jego mieli za darmo, a za mnie musieli zapłacić. Wiadomo, kogo wybrali. Dzisiaj Mróz jest w Zagłębiu Lubin, gra w ekstraklasie - wymienia.
W historii Jaszczaka wielu zawodników z niższych lig przejrzy się jak w lustrze. Szara ligowa rzeczywistość, w której chwilami niewiele brakuje, by się wybić i spełnić marzenia o byciu profesjonalnym piłkarzem. Ale Jaszczak miał coś, co pozwoliło mu tę karierę ubarwić. - Jestem wszechstronny. Od małego trenowałem i w hali, i na Orliku, i oczywiście na dużym boisku - mówi. Ma też warunki, które przydają się na każdym boisku - jest bardzo dobrze zbudowany, a przy tym dynamiczny i ma mocne uderzenie. - To warunki wręcz idealne na soccę, bo tam przy dobrej taktyce łatwo stworzyć sytuację, w której wystarczy, że minę jednego rywala i już mogę uderzać na bramkę. Boisko jest małe, a piłka leci po takim strzale bardzo szybko - opisuje.
Jaszczak zrezygnował z gry na dużym boisku, by w pełni skupić się na rozwinięciu kariery w futsalu i "szóstkach". Ta decyzja zmieniła jego życie. Bardzo szybko dostał się do reprezentacji Polski w socca, zagrał na mistrzostwach świata w jednej drużynie z Adrianem Mierzejewskim, a w debiucie z Francją stanął naprzeciwko Ludovica Obraniaka, byłego reprezentanta Polski. Polska wygrała 3:1, a Jaszczak strzelił dwa gole.
- Pierwszy mecz na mistrzostwach świata był jednocześnie moim debiutem w reprezentacji. Czułem się jak w filmie. Jak w jakimś transie. Oddałem strzał, nawet nie wiedziałem, gdzie ta piłka leci, a po chwili okazywało się, że jest w bramce. To był najpiękniejszy moment w mojej przygodzie z piłką. Później kolejny strzał i znów gol. Coś niesamowitego. Na takim turnieju czujesz się jak prawdziwy piłkarz. Mieszkasz w hotelu z chłopakami, macie odprawy, analizy, wspólne posiłki. Na koszulce masz orzełka, przed meczem grają hymn, później kibice chcą od ciebie autograf, proszą o zdjęcie. Trudno w to uwierzyć - mówi.
Polska na mundialu w Omanie odpadła w ćwierćfinale z Rumunią. Tamten mecz ułożył się fatalnie, bo już w drugiej minucie (a gra się dwa razy po 20 minut) jeden z Polaków dostał czerwoną kartkę. - Strata jednego zawodnika w socca to takie osłabienie, jakby na normalnym boisku grać ośmiu na jedenastu - porównuje Jaszczak. I choć Polska na dwie minuty przed końcem przegrywała 1:3, to dzięki jego dwóm golom tuż przed ostatnim gwizdkiem doprowadziła do wyrównania. W karnych lepsi byli jednak Rumuni, a mistrzostwo świata sensacyjnie zgarnęli gospodarze. Jaszczak, choć rozczarowany brakiem medalu, wracał do Polski jako król strzelców. Wtedy jeszcze nie wiedział, że Tułacz i jego asystenci oglądają nawet transmisje z meczów socca.
- Po powrocie zadzwonił do mnie jeden z trenerów ze sztabu Tomasza Tułacza z pytaniem, czy byłbym chętny, żeby przyjechać na testy. Nie musiałem się zastanawiać. Puszcza zmieniła moje wszystkie plany, bo przecież ja już wtedy miałem za sobą decyzję, że kończę z dużą piłką i skupiam tylko na futsalu i "szóstkach". Jakby udało się podpisać kontrakt i jeszcze - za pół roku czy za rok, jak będę gotowy - zagrać mecz w ekstraklasie, to przecież byłby gotowy scenariusz na film - opowiada Jaszczak. - Wiadomo, że każdy marzy o reprezentacji Polski i Realu Madryt czy Barcelonie. Ale to dziecinne. Nie miałem takich marzeń, by grać w konkretnym klubie czy lidze. Zawsze byłem po prostu ciekawy, jak jest wyżej. Grałem w czwartej, to chciałem się dostać do trzeciej i sprawdzić, czy sobie poradzę. Byłem w trzeciej? To chciałem do drugiej. Ale do ekstraklasy?! - uśmiecha się.
To, że w ostatnich miesiącach nie miał już klubu i nie grał w jedenastoosobową piłkę, nie znaczy, że piłki w jego życiu było mniej. Wręcz przeciwnie. O tym, jak zapracowany jest Jaszczak, przekonuję się, gdy szukamy terminu na wywiad. Udaje się wstrzelić w lukę między treningiem w siłowni a treningiem futsalu w hali i wieczornym meczem "szóstek". Proszę Jaszczaka o przedstawienie, jak wygląda jego plan treningowy tym tygodniu. Sięga do kalendarza:
- Zawsze dużo trenowałem, a w ostatnim czasie bardzo skupiam się na poprawie kondycji. Bo właśnie w tym tkwi największa różnica między ekstraklasą a niższymi ligami. Widziałem to nawet w sparingu rozegranym dla Puszczy - nie masz kiedy odpocząć. Musisz brać udział w każdej akcji. Nie możesz podać piłki i stanąć, żeby odpocząć. W drugiej lidze tych przestojów jest więcej. O trzeciej i niższych nie ma nawet co mówić. Piłkarsko aż tak bardzo się to nie różni, jak może się wydawać z boku. Często myślimy, że jak ktoś gra w trzeciej lidze, to nie ma szans, by poradził sobie w ekstraklasie. Nieprawda. Wielu zawodników dałoby sobie radę, gdyby byli gotowi wydolnościowo. I trener Tułacz doskonale wie, na co zwrócić uwagę, gdy szuka zawodników w niższych ligach. Musisz być dobry piłkarsko, a resztę zawsze możesz nadrobić. Trzecia liga bywa naprawdę bardzo trudna, ciężko się w niej gra. Typowa rąbanka, a do tego jest paru zawodników z dużymi umiejętnościami. Nie ma przypadku w tym, że praktycznie w każdej edycji Pucharu Polski przytrafia się przynajmniej jedna taka niespodzianka, że klub z niższej ligi eliminuje zespół z ekstraklasy - tłumaczy.
Pod koniec stycznia okaże się, czy Puszcza zaproponuje Jaszczakowi kontrakt. - Bardzo bym chciał. To mój priorytet. Jeśli jednak się nie uda, to na pewno zwiążę przyszłość z Orlikiem. Z reprezentacją, z Ligą Mistrzów, z klubem. W socca co roku są mistrzostwa świata, w 2025 organizuje je Meksyk. Poza tym jestem zawodowym żołnierzem, byłem w jednostkach specjalnych w zespole wsparcia bojowego, ale przeszedłem do jednostki powietrznodesantowej. I akurat niedawno pojawiła się możliwość, żeby na początku lutego stawić się w wojsku. Badania lekarskie mam zrobione, wszystko jest dopięte, w jednostce na mnie czekają. Do 27 stycznia mam czas, żeby się odwołać. To się zbiegnie z decyzją Puszczy, czy mnie chce. Albo wyląduję w ekstraklasowej szatni, albo w wojskowych koszarach. Wiadomo, gdzie bym wolał - mówi.