Mieliśmy i nadal nierzadko mamy w polskiej piłce różne afery związane z sędziami Ekstraklasy. A to niepodyktowany karny, a to niesłusznie podyktowany karny, kontrowersyjna czerwona kartka lub brak zasłużonej, irracjonalne decyzje VAR. Nie mówiąc już o licznych przypadkach korupcji z lat 90' i początku XXI wieku. Jednak to, co w sierpniu tego roku zrobili Tomasz Musiał i Bartosz Frankowski, było czymś zdecydowanie nowym.
Otóż dwaj arbitrzy, dobrze znani fanom Ekstraklasy, mieli 6 sierpnia sędziować mecz eliminacji Ligi Mistrzów Dynamo Kijów - Rangers FC na stadionie w Lublinie. Nic im jednak z tego nie wyszło, bo w noc poprzedzającą dzień meczowy, obaj zostali zatrzymani przez lubelską policję. Powód? Pod wpływem alkoholu (mieli po niespełna 2 promile) postanowili... ukraść znak drogowy. Gdy sprawa wyszła na światło dzienne, wybuchła afera, o której pisały media w całej Europie. Obaj zostali zawieszeni na rok, przy czym siedem miesięcy z tej kary w zawieszeniu na dwa lata.
Co więcej, PZPN rozwiązał ich kontrakty zawodowe, więc na ten moment po zakończeniu zawieszenia nie mogliby nawet wrócić do pracy. Przy czym oczywiście mogą zostać ponownie zatrudnieni, ale taka decyzja może zapaść nie wcześniej niż po zakończeniu zawieszenia (pod koniec stycznia 2025 roku). W związku z tym bardzo zaskakujące były październikowe doniesienia dziennikarza Canal+ Sport Krzysztofa Marciniaka, że sędzia Frankowski znalazł się w gronie nominowanych Kolegium Sędziów oraz PZPN do roli arbitra międzynarodowego.
Decyzję w tej sprawie podejmuje jednak FIFA, a jak poinformował Krzysztof Marciniak, światowa federacja odrzuciła kandydaturę zawieszonego arbitra. Zamiast niego upragnioną dla arbitrów plakietkę otrzyma inny "reprezentant Polski" Wojciech Myć, który był rezerwowym na wypadek weta. To 35-letni arbiter z Lublina (tego samego Lublina, którego Frankowski i Musiał postanowili pozbawić znaku drogowego). W bieżącym sezonie poprowadził jako sędzia główny dwanaście meczów Ekstraklasy, jeden Pucharu Polski oraz trzy w 1. Lidze.