Anglicy rozpoczęli tegoroczne mistrzostwa Europy słodko-gorzko. Wygrana z Serbią 1:0 dała im ważne trzy punkty na start rywalizacji w fazie grupowej, ale jednocześnie nie była tak przekonująca, żeby potwierdzić, że drużyna trenera Garetha Southgate'a jest jednym z głównych faworytów do wygrania Euro. A presja na szkoleniowcu reprezentacji Anglii i jego zawodnikach już od 58 lat jest o wiele cięższa niż w przypadku jakiejkolwiek innej drużyny.
Od 1966 roku i wygranej na mistrzostwach świata Anglicy nie sięgnęli po trofeum na wielkiej piłkarskiej imprezie. Przyczyny tej drogi przez mękę w książce "W poszukiwaniu zaginionej chwały. Historia reprezentacji Anglii 1872-2022" wydanej w Polsce przez wydawnictwo Sine Qua Non opisał dziennikarz Paul Hayward. W rozmowie ze Sport.pl Hayward opisuje sytuację Anglii po pierwszym spotkaniu na ME, ale także przedstawia nastroje w kraju, który oczekuje na przełamanie fatalnej passy trwającej już prawie ponad pół wieku.
Paul Hayward: Zgadzam się. Dobrze było wygrać ten mecz, bo nikt nie powinien lekceważyć, jak trudno gra się przeciwko Serbom. To bardzo silny, grający zarówno fizycznie, jak i technicznie, zespół z dwoma niezłymi napastnikami. Wygrana cieszy kibiców, ale pojawiły się też szczegóły, które mogą martwić: niskie posiadanie piłki, to, jak Anglicy byli cicho i nie potrafili kontrolować tego spotkania przez dłuższy okres. Widzieliśmy to jednak już w przeszłości. Fani narzekali, że Gareth Southgate nie dokonał większej liczby zmian już przy wejściu w drugą połowę, żeby poprawić grę, ale to nie tylko zadanie trenera, a przede wszystkim zawodników już będących na boisku. Każdego cieszy za to Jude Bellingham, dużo się o nim mówi i pisze. A według mnie może zostać najlepszym angielskim piłkarzem wszechczasów, jeśli dalej będzie się rozwijał tak, jak robi to do tej pory.
- Cóż, na tym turnieju jest trochę inaczej niż w trakcie poprzednich. Teraz wszyscy mówią, że to ostatnia szansa Garetha Southgate'a, żeby wygrać dużą imprezę z Anglikami. To już jego czwarty taki turniej i czasem naprawdę niewiele brakowało, żeby triumfować. Zespół się rozwinął, ma tak niesamowitą kolekcję ofensywnych piłkarzy i zbiór pomocników kreujących grę, że bardzo trudno zestawić drużynę i zmieścić ich wszystkich w składzie.
Oczekiwania wobec Anglików wymykają się spod kontroli już przez wiele lat. Od 2016 roku obniżyły się po porażce z Islandią i wczesnym odpadnięciu z mistrzostw Europy, przez kolejne kilka lat stopniowo rosły. Nie bez przyczyny: ludzie oglądają tych zawodników w Premier League - Bukayo Sakę, Cole'a Palmera, Phila Fodena czy Conora Gallaghera, a do tego dokładasz jeszcze dwójkę zawodników klasy światowej, jaką mają dzięki Harry'emu Kane'owi i Jude'owi Bellinghamowi. Dlatego oczekują wiele od tego zespołu, choć pierwszy mecz zawsze jest trudny, skomplikowany i trudno wówczas uzyskać występ, który jasno powie, w jakim miejscu znajduje się zespół i czy faktycznie mógłby wygrać cały turniej.
- On czasem poświęca się dla zespołu - wykonuje dużo fizycznej i taktycznej roboty, żeby utrzymać drużynę w grze. Jednak wszyscy najbardziej chcą go zobaczyć wewnątrz lub tuż obok pola karnego, strzelającego gole i będącego ciągłym zagrożeniem dla rywali. Nie wyglądał tak w pierwszym meczu. Był bardziej koniem pociągowym Anglików. Bellingham był najgroźniejszy. Foden pozostał wyjątkowo cichy, co jest rozczarowujące. Jego forma w Manchesterze City jest lepsza niż to, co dotychczas prezentował w barwach Anglii i to problem, który kadra musi rozwiązać, najlepiej jeszcze na tym turnieju. A Harry Kane powinien stać się głównym aktorem każdego widowiska z udziałem Anglików. Takim nie był przeciwko Serbii.
- To trwa już 58 lat. Z Southgatem Anglicy bardzo zbliżyli się do odsunięcia od siebie tego poczucia, że nie wygrywają czegoś dużego - byli w półfinale mistrzostw świata w 2018 roku i finale Euro 2020 trzy lata później, a w Katarze odpadli po ćwierćfinale mundialu, ale z późniejszym finalistą, Francuzami, grającymi na świetnym poziomie. To zasadnicza różnica w stosunku do tego, co działo się przez poprzednie pięć dekad. Jest poczucie progresu i Anglików zbliżających się do zdobycia jakiegoś trofeum.
Gdy ogląda się tych samych piłkarzy grających w klubach najlepszej szóstki Premier League, ma się nieodparte wrażenie, że oni powinni móc wygrać coś razem w turnieju na poziomie międzynarodowym. Mają wszystko, żeby tego dokonać. Jednak historycznie problem dotyczy wygrywania trudnych, wyrównanych meczów w fazie play-off. Od 1966 roku mają w nich niezwykle słaby bilans. Doszli tylko do jednego finału, podczas poprzedniego Euro. To sugeruje, że nawet jeśli piłkarzom nie brakuje talentu, to nie mają mentalności i aspektów taktycznych, czy technicznych, żeby przekroczyć tę wyznaczoną sobie granicę i wrócić do kraju z pucharem.
- Oglądając mecz z Serbią, widziałem w tych chłopakach pewność siebie, współpracę i świadomość swojej jakości jako indywidualności. Zmartwiło mnie, że mogą się wyłączyć w trakcie meczu i nadal wygrać. Na papierze byli lepsi od Serbów, ale na dużych turniejach nie można wybierać, przeciwko komu zagra się gorsze 20 minut. Za myślenie, z kim można sobie na to pozwolić, zostanie się szybko ukaranym. Nie wygrasz mistrzostw tylko dlatego, że jesteś zawodnikiem klubu z Manchesteru, Londynu, czy Monachium.
Po finale Euro 2020 Gareth Southgate był krytykowany właśnie za to, że Anglicy się wtedy tak "wyłączyli" i dali się dojść Włochom w drugiej połowie regulaminowego czasu gry. Według niektórych mieli po prostu zarządzać piłką i kontrolować sytuację. Tymczasem zakłócili to Marco Veratti i Jorginho po włoskiej stronie, a trenerowi Anglików obrywało się za to, że do tego dopuścił. Mówił mi wówczas, że to wydarzyło się, bo jego zespół stracił tylko jednego gola do tamtej chwili, przeciwko Danii w półfinale, i był przekonany, że mogą bronić prowadzenia. Może ostatnio z Serbią byli przekonani, że są w stanie obronić się przed rywalem próbującym zabrać im jednobramkową przewagę. I byli w stanie to zrobić. To jednak trochę beztroskie podejście. Pomyślą tak w meczu z Francją, Hiszpanią czy Niemcami? Nie, wtedy potrzebują zupełnie innych 90 minut, większej kontroli nad przebiegiem gry. Dlatego lepszym podejściem byłoby granie konsekwetnie i równo przez cały turniej.
- O tak, zdecydowanie. I interesujące, że wiele reprezentacji ma takie charakterystyczne elementy w grze, które latami przewijają się przez ich spotkania i trudno ich uniknąć. Widać, że to zakorzeniło się w kulturze gry Anglików, choć oczywiście nie brakuje tam też miejsca dla zalet obecnej kadry.
To, co powiedziałeś o Polakach brzmi ciekawie, bo oglądałem ten mecz i widziałem ich mocno walczących, żeby wydobyć coś z tego spotkania z Holendrami. Wielokrotnie kibice wymagają tego jako minimum: jeśli reprezentujesz kraj, musisz robić to godnie i pozostawać w grze. Walczyć przez cały mecz i mieć swoje szanse. Fani to lubią, nie? Oczekują tego. Anglicy prędzej czy później też będą musieli pokazać to samo co Polacy. Może grać trochę brzydziej - wykonywać brudną robotę, dużo biegać, robić wślizgi i walczyć bezpośrednio o piłkę, pressować, ale w efekcie być bardziej zapracowanym na boisku, niż jak miało to miejsce przeciwko Serbom.
- Na pewno jest tam wiele żalu. Starałem się przeanalizować i zrozumieć, dlaczego to się Anglikom ciągle działo. Dlaczego przegrywali serie rzutów karnych, wielkie mecze przeciwko jeszcze większym rywalom i czemu każdy zatrudniony trener był jak przeciwieństwo poprzedniego, gdzie ulatniało się poczucie konsekwencji i stabilności w tym, co robiły władze angielskiej piłki? To wszystko zaniknęło w erze Garetha Southgate'a, widać, że tu wszystko funkcjonuje inaczej.
Przede wszystkim doszedłem do wniosku, że Anglicy zawsze szli własną ścieżką, grali w swoim stylu - 4-4-2, technika odstająca od najlepszych na świecie i taktyka, której nigdzie indziej już dawno nie było. Odmawiali wejścia w mainstream. Nie chcieli oprzeć swojej gry na podaniach i posiadaniu piłki. To zmienił Southgate i to było też największą zmianą podejścia w akademiach klubów Premier League. One produkują teraz zawodników takich jak Palmer, czy Gallagher, którzy wyglądają jakby mogli grać dla Brazylii, Hiszpanii, Włoch, czy Niemiec. Anglia po wielu dekadach ciągłego odrzucania reform, wreszcie dotarła na tę imprezę. I różnica jest ogromna.
Optymistyczny wniosek z mojej książki to, że nie ma czegoś złego, czy błędnego, w angielskim systemie, kulturze piłki czy naszej mentalności. Już wiemy, że lekarstwo na ten brak trofeów istnieje. Teraz je produkujemy, ale nie możemy powiedzieć, że walka z chorobą została zakończona. Do momentu, kiedy Anglicy rzeczywiście czegoś nie wygrają. Ale myślę, że muszą, bo mają najbardziej bogatą, utalentowaną i popularną kadrę w światowej piłce. Nie mogą tylko ciągle się tłumaczyć, szukać wymówek dla kolejnych porażek. Inni potrafią, wygrywają i dołączają do krajów, które potrafią siegać po wygrane na wielkich imprezach. 58 lat to zbyt wiele.
- Najbardziej boli ta z 2004 roku, gdy podczas ME przegrali z Portugalią w karnych o awans do półfinału. Kogo tam nie było? Frank Lampard, David Beckham, Wayne Rooney, Steven Gerrard. Z kim nie rozmawiam, zawsze mówi, że tamten zespół powinien wygrać Euro sprzed 20 lat. To był najsilniejszy skład Anglików do dziś. Dręczące jest też Euro'96: karne w półfinale z Niemcami i ten sam scenariusz na mundialu w 1990 roku. O Euro 2020 równie trudno się dzisiaj myśli. Anglicy po świetnej pierwszej połowie, gdy byli lepsi od Włochów, powinni to zamknąć w 90 minutach. Nie powinno dojść do tych przegranych karnych.
To, o czym mówię, stanowi wzorzec straconej szansy. Czyli brak umiejętności zrobienia tego, czego potrzeba do wygrania turnieju. Spójrzmy na Ligę Mistrzów i Real Madryt. Tam ciągle mówi się, że oni "mają to coś", co pozwala im ciągle wygrywać te rozgrywki i powiększać przewagę nad innymi. Mentalność zwycięzcy, nawyki, które pozwalają wygrywać i zdobyć siłę, której rywalom będzie brakować - to wszystko, czego Anglia dotychczas nie miała. Nadal myślę jednak, że w ciągu 10-20 lat na pewno wygra jakiś duży turniej, a ma spore szanse, żeby osiągnąć to już na Euro 2024.
- To zabawne, bo to starałem się wyeliminować - fakt, że mógłby być mistyczny powód, fatum, czy wirus, który wciąż wstrzymuje Anglików. Zawsze dochodziłem jednak do wniosku, że był szereg racjonalnych decyzji, które zawodnicy, trener, czy władze angielskiej piłki mogły podjąć, żeby zażegnać każdej z tych kolejnych porażek. Że dało się to jakoś wytłumaczyć. Gareth Southgate wyeliminował wiele z tych przeszkód. Zanim dołączył do kadry, wielu zawodników nie chciało nawet na nią przyjeżdżać. Nie lubili gry w tych barwach. Powiedzmy, że wiedzieli, jak to się skończy i dlatego nie mieli przyjemności z grania dla Anglii, a nie swojego klubu. Po wyeliminowaniu z turnieju krytyka ze strony mediów i kibiców zawsze i tak była przygniatająca, więc lepiej starać się tego uniknąć. Southgate to zmienił. Piłkarzom zaczęło się chcieć, a drużyna wygląda jak mainstreamowa, ale ofensywnie i skutecznie grająca kadra ze światowego topu. Wreszcie nikt nie zamyka się na swojej wyspie, tworząc znaną jedynie sobie układankę. Wszystko robi się właściwie.
Wydarzył się reset, kulturowa rewolucja w angielskiej piłce. Teraz zawodnicy muszą pokazać, że nie ma żadnej klątwy ani wirusa w ich systemie. I jest tylko jeden sposób, żeby to udowodnić: wygrać turniej. A że to czwarty za kadencji Southgate'a i w poprzednich było blisko, ale nie wystarczająco, żeby się udało, teraz pojawia się sporo presji. Wcześniej była nadzieja, a w mniejszym stopniu napięcie związane z oczekiwaniami. Teraz mówi się, że Southgate jest szczęściarzem, że ma takich zawodników i jeśli tego nie wykorzysta, wydarzy się tragedia. To wyjątkowy rodzaj presji: bo jeśli nie wygrasz, możesz zaprzepaścić los całego pokolenia zawodników i swój wizerunek w oczach kibiców, którzy przecież jeszcze niedawno starali się doceniać to, co robisz.
Relacjonowałem sukcesy Anglików w niemal każdym sporcie, o którym mogę pomyśleć: w tenisie, krykiecie, golfie, czy rugby. Nigdy nie opisałem wielkiego triumfu w turnieju męskiej drużyny, kobiece się zdarzały. Urodziłem się w 1965 roku, więc można powiedzieć, że żyłem, gdy Anglia wygrała wielką imprezę, że "doświadczyłem" zdobycia mistrzostwa świata. Ale zdecydowanie bardziej tego, co działo się później. Tyle lat byłem dziennikarzem i nigdy nie relacjonowałem historii wielkiego zwycięstwa Anglików. To jedyna rzecz, której czuję, że jeszcze nie opisałem.
- Czuje się, że Niemcy, czy Hiszpanie pokazali zdecydowanie więcej w dotychczasowych meczach. Zaczęli turniej naprawdę dobrze. Holandia, czy Francja też wygrały swoje mecze i widać było, że są dobrze przygotowane. A wiemy, że Anglicy kochają smak zwycięstwa 3:0 w fazie grupowej. To sprawia, że zaczynają tańczyć na trybunach i wierzyć, że wszystko jest możliwe. Po 58 latach bez trofeum dopada cię coś w rodzaju nerwicy, czy histerii. Kiedy wygrywasz 3:0 w łatwym, kontrolowanym przez siebie meczu wszyscy wiwatują. A gdy wygrasz 1:0 w trudnym, wymagającym spotkaniu, nagle zaczyna się narzekanie i szukanie problemów. Obwinia się trenera, pyta, czy nie można było przeprowadzić zmian. Wszystko tu jest bardzo kruche. U innych pewnie jest tak samo, ale inni nie mają z tyłu głowy tych prawie 60 lat bólu i powracających niepowodzeń. Dlatego ich kibice, a w zasadzie okazywane przez nich emocje, są tak zmienne i tak łatwo ich złamać.
- Tak, to bardzo interesujące. W 1966 roku spodziewano się, że Anglia w którymś momencie wygra mundial. Wtedy pomyślano: dobra, wszystko we wszechświecie znów jest na swoim miejscu. "Anglicy rządzą futbolem i zdominują go na całym świecie. Może w kolejnych 50 latach wygrają już dziesięć mundiali". Dlatego zastanawia mnie, czy jeśli uda się wygrać Euro 2024, albo MŚ 2026, ludzie wrócą do myślenia: "To było dziwne 58 lat, ale teraz wracamy i Anglia jest skazana na wygrywanie wielkich turniejów". Mam nadzieję, że nie. Chciałbym, żeby po prostu zdali sobie sprawę, jak to jest trudne. Niech cieszą się, świętują, ale myślą realistycznie. Oby aroganckie hasła o pozycji angielskiej piłki na świecie nie wróciły i nie stały się sloganami. Ale podkreślę, że potrzeba jej nowego koca dającego poczucie bezpieczeństwa. Ten z 1966 już się zestarzał i nie spełnia swojej funkcji. Potrzeba nowego, takiego nowoczesnego.