To miał być normalny mecz, a wyszła totalna farsa. Przed rozpoczęciem spotkania zarówno KVC Westerlo, jak i KRC Genk miało swoje cele. Gospodarze walczyli o wyjście ze strefy spadkowej, a goście o pozostanie w grze o mistrzostwo kraju. Zwycięstwo Leuven z KV Mechelen (1:0) sprawiło, że dla obu zespołów korzystny był remis. Tym samym sześć minut po trafieniu Tagira bramkę zdobył pomocnik grającego w osłabieniu Genk Bryan Heynen. Od tamtej pory piłkarze nie sprawiali nawet pozorów, że chcą jeszcze grać.
"Pod koniec meczu obie drużyny dosłownie przestały grać, uznając, że remis im odpowiada, aby spełnić swoje cele. Drużyny nie chciały atakować i przez przypadek znaleźć się w sytuacji umożliwiającej zdobycie gola" - czytaliśmy na portalu "Klix.ba".
Takie zdarzenia wywołały ogromną burzę w belgijskich mediach. Portal Sporza.be poinformował, że wszyscy zawodnicy tego starcia mają otrzymać karę w wysokości tysiąca euro, natomiast rzekomo najbardziej zamieszani w ten proceder Nicolas Madsen oraz Joris Kayembe mogą zostać ukarani nawet dwukrotnie wyższą grzywną, oraz dwoma spotkaniami zawieszenia.
Oba kluby muszą się za to liczyć z grzywną 10 tys. euro, a o wyrokach zadecyduje Komisja Dyscyplinarna ds. Zawodowej Piłki Nożnej. "KVC Westerlo całkowicie zdystansowało się od tego, jak przebiegał mecz w ostatnich pięciu minutach. To są fakty, na które klub nie miał żadnego wpływu. To była kpina z zasad fair play. Jest to nie tylko sprzeczne z zasadami gry, ale również niesprawiedliwość w stosunku do drużyn, które walczyły o bilet do fazy play-offów" - napisała tamtejsza federacja piłkarska.
Prokuratura uważa, że było to "rażące oszustwo" i ten "nędzny występ" może zepsuć wizerunek belgijskiej piłki nożnej. "Jedynymi osobami, które mogły powstrzymać tę niesportową scenę i wpłynąć na zawodników, byli trenerzy, co świadomie nie miało miejsca. Nie da się ustalić, kto wyszedł z inicjatywą. To absolutnie niewiarygodne, że nie mogli zatrzymać tego spektaklu" - brzmi oświadczenie prokuratury, cytowane przez "The Sun".
Prokuratura żąda również zawieszenia trenerów Vranckena i De Mila. Ten drugi następnego dnia stracił jednak pracę w zespole. "Klub rozwiązał ze skutkiem natychmiastowym umowę z trenerem Rikiem De Milem. Mimo rozważania długoterminowej współpracy uznaliśmy za konieczne podjęcie tej decyzji. Żałujemy, że podejmujemy takie rozwiązanie, ale nie możemy zaakceptować faktu, że nasze wartości i normy zostały zakwestionowane" - przekazano w oświadczeniu.
Szkoleniowiec Wouter Vrancken wytłumaczył się za to z incydentu, twierdząc, że jego zespół nie atakował, ponieważ grał w osłabieniu. "Jeśli zrobisz coś złego, powinieneś czuć się winny. Ale ja taki nie jestem, proste. Chłopcy grali w barażach o mistrzostwo, ale byliśmy w 9,5-osobowym składzie. Baah otrzymał czerwoną kartkę, a Heynen ledwo mógł chodzić. Nie można było podejmować zatem żadnego ryzyka" - wyjaśnił, cytowany przez "Daily Mail".