Ona miała 17 lat, on był po czterdziestce. "Zatrzymał się w ciemnym miejscu"

Dawid Szymczak
- Trener zapytał, czy mi zimno. Od początku trzęsłam się ze strachu. Przez całą drogę poprawiał mnie, że mam nie mówić do niego "trenerze" tylko po imieniu. Nie pojechał do bursy tylko w stronę wiaduktu. Zatrzymał się pod nim, w ciemnym miejscu. Odpiął swój pas, nachylił się w moją stronę i chciał mnie pocałować. Wywinęłam się. Powiedziałam: "Nie, trenerze!". Odpuścił - opowiada Weronika Rozalska, była zawodniczka Stomilanek Olsztyn, która podczas jazdy samochodem z będącym po czterdziestce trenerem, miała 17 lat. Jej sprawa została zamieciona pod dywan.

Stomilanki Olsztyn to kobiecy klub piłkarski, który w zeszłym roku wywalczył awans na najwyższy poziom rozgrywkowy w Polsce. W lutym jego cztery byłe piłkarki napisały oświadczenie, w którym poskarżyły się, że były poniżane, upokarzane i wyśmiewane. Nagłośniły sprawę w mediach, skierowały ją także do PZPN i FIFA. Już następnego dnia PZPN wszczął postępowanie wyjaśniające. Dariusz Maleszewski, który jest prezesem i trenerem Stomilanek, a także głównym adresatem zarzutów, wszystkiemu zaprzeczył. O całej sprawie pisaliśmy TUTAJ >>.

Zobacz wideo Trener Błachowicza zabrał nas na trening. „Lepiej nie trenujcie bez śniadania"

Dwa dni później do naszej redakcji wpłynął list od Gabrieli Bielińskiej, w którym była zawodniczka klubu opisała swoją historię. Jeden fragment wydał się szczególnie niepokojący. "Odkąd dołączyłam do Stomilanek Olsztyn pojawiały się problemy z trenerem Dariuszem Maleszewskim. Pełni on każdą możliwą funkcję w tym klubie, więc nie można do nikogo innego zwrócić się o pomoc. Jedną z wręcz niedopuszczalnych sytuacji była ta, że kilkukrotnie zgłaszałyśmy i pokazywałyśmy mu nagrania o drugim trenerze Wojtku [prowadzącym wówczas drugi zespół Stomilanek, grający w III lidze - red.], który niestosownie zachowywał się wobec naszej młodszej koleżanki. Były to zachowania na tle seksualnym. Miałyśmy na to dowody w postaci nagrań, a gdy zgłosiłyśmy trenerowi Dariuszowi tę sytuację, był obojętny". 

Dziś trener Wojtek nie pracuje już w Stomilankach. Skontaktowaliśmy się z dziewczyną, o której Bielińska pisała w liście. Weronika Rozalska grała w Stomilankach od 2019 do 2021 roku. Opowiedziała nam, co ją spotkało. Pod wywiadem publikujemy oświadczenie trenera Wojtka.

Dawid Szymczak: - Mówiła mi pani o swojej miłości do piłki. Dlaczego już pani nie gra?

Weronika Rozalska: - Po tej historii już nie mogłam.

Jaka to historia?

- Zacznę od początku. Pochodzę z Torunia. Do Olsztyna przeprowadziłam się, mając 16 lat. Mieszkałam w bursie, uczyłam się w liceum sportowym. Wszystko podporządkowałam piłce. Grałam w Stomilankach od 2019 do 2021 roku. Byłam w drugiej drużynie, która występowała w III lidze. Pierwsze miesiące były dobre, ale latem 2020 roku, gdy miałam 17 lat, zmienił się trener. Naszą drużynę przejął wtedy trener Wojtek. Sytuacja, o której chcę opowiedzieć, wydarzyła się w grudniu. Przyjechałam z koleżankami na trening pierwszej drużyny, bo miały jakąś sprawę do Dariusza Maleszewskiego. Czekałam na nie w korytarzu. Wtedy przyszedł do mnie mój trener - Wojtek. Powiedział, że chce porozmawiać. Wyszliśmy przed halę.

O czym rozmawialiście?

- Powiedział, że słyszał, że miałam dziewczynę w klubie. Zaczął wypytywać, czy na ten moment wolę chłopaków, czy dziewczyny. Szybko zaproponował, żebyśmy poszli na kawę. Po chwili zamiast wyjścia na kawę była już propozycja wyjścia na wino. Tyle. Wrócił na halę. Poczekałam chwilę i też weszłam z powrotem. Usiadłam na schodach i czekałam na koleżanki. Wtedy trener przyszedł do mnie drugi raz. Zaczął pytać, dlaczego nie wstawiam na portale żadnych zdjęć. Czy mogłabym jemu wysyłać swoje zdjęcia. Pytał, gdzie mieszkam. Czy moglibyśmy pojechać gdzieś razem na weekend, jak nie będę miała meczu. Usiadł obok i objął mnie ramieniem. Wtedy zamarłam. Nie wiedziałam, co zrobić. Byłam jak sparaliżowana. Chyba to poczuł, bo się odsunął. Nie wiedziałam, co dalej. Trener odszedł, a koleżanki wróciły. Pojechałyśmy do bursy. Od razu widziały, że coś jest ze mną nie tak. Powiedziałam im, co się stało.

Jak zareagowały?

- Jedna z dziewczyn obiecała, że mi pomoże. Podpowiedziała, że przydałyby się dowody, bo inaczej klub na pewno zbagatelizuje sprawę. Kilka dni później trenowałam z pierwszą drużyną. Po treningu trener Wojtek zaproponował, że podwiezie mnie do bursy.

Zgodziła się pani?

- Tak, bo wiedziałam, że to dobry moment, by zdobyć dowody. Włączyłam dyktafon w telefonie. Trener zaparkował dalej od hali, żeby nikt nie widział, że wsiadam do jego samochodu. Do bursy jedzie się 10 minut, a jechaliśmy pół godziny, bo zaczął wozić mnie po bocznych uliczkach. Gdy umówiliśmy się na ten wywiad, wróciłam po dwóch latach do tych nagrań, by wszystko sobie przypomnieć. Nie mogłam tego słuchać.

Ostatecznie, mimo trudności i silnych emocji, wysłuchała pani części tego nagrania.

- Tak. Trener zaczął mnie pytać, jakie mam spojrzenie na naszą relację. Mówił, że on chce ją dalej prowadzić - najpierw się pospotykać, później gdzieś razem wyjechać. Powiedział, że żałuje, że w weekend jedzie na zawody z dziewczynami, bo mógłby ten czas spędzić ze mną. Denerwował się, że on nawija mi makaron na uszy, a ja siedzę cicho. Zawsze byłam nieśmiała i wstydliwa. Nigdy nie potrafiłam powiedzieć swojego zdania. Zresztą, chyba trener to wyczuł. Widział we mnie najsłabsze ogniwo w drużynie. Później powiedział, że wozi mnie po bocznych uliczkach, bo…

Spokojnie.

- [chwila przerwy, Weronika uspokaja się, bierze kilka głębszych wdechów - red.] … bo będzie miał okazję, żeby mnie pocałować. Byliśmy już blisko bursy, ale trener zamiast skręcić w jej stronę, pojechał w przeciwną i zatrzymał samochód. Zapytał wtedy, czy mi zimno. Od początku trzęsłam się ze strachu. Zaczął pytać o moją rodzinę. On prowadził dyskusję, ja co jakiś czas odpowiadałam bardzo zdawkowo. Marzyłam, by jak najszybciej wrócić do bursy. Nawet, jeśli chciałam zebrać na niego dowody, był to dla mnie przeolbrzymi strach. Nawet nie wiem, jak to opisać.

Co było dalej?

- Gdy zatrzymał samochód, zapytał, co by było, gdyby mnie teraz pocałował. Powiedziałam, że nie, że na ten moment nie. Bałam się, że jeśli odpowiem kategorycznie, będąc z nim sama w samochodzie na jakimś odludziu, to zareaguje nerwowo i użyje siły. Powtarzałam, że do 20.30 muszę być w bursie. Zbliżała się ta godzina, brakowało raptem kilku minut. Ruszył samochodem. Powiedział, że u niego w związku źle się dzieje, dlatego tak to wygląda. Że gdyby tam było dobrze, to tego wszystkiego by nie było. Mówił, że wśród młodszych dziewczyn jestem najmądrzejsza, że mnie podziwia, że ze mną może porozmawiać. Przez całą drogę poprawiał mnie, że mam nie mówić do niego "trenerze" tylko po imieniu. Jak widział zdenerwowanie, to pytał, co ma zrobić, żebym się wyluzowała. Znów nie pojechał do bursy, tylko w stronę wiaduktu. Zatrzymał się pod nim, w ciemnym miejscu. Odpiął swój pas, nachylił się w moją stronę i chciał mnie pocałować. Wywinęłam się. Powiedziałam: "Nie, trenerze". Odpuścił.

Pojechaliście do bursy?

- Tak. Po drodze dopytywał, dlaczego nie mogę poradzić sobie z rozstaniem z dziewczyną i dlaczego nie przerzucę się na mężczyzn. Odpowiadałam, że nie chcę. W końcu powiedział, że mam mu dać odpowiedź, tak lub nie, na Messengerze. Skonfigurował naszą konwersację w taki sposób, że wiadomości znikały po 10 sek. Ale i tak miałam screeny. Chyba o tym wiedział, bo kazał mi przy nim usunąć wszystkie nasze rozmowy. Musiałam mu pokazać, że to zrobiłam. Bałam się, bo miałam przecież włączony dyktafon. Ale zrobiłam to tak, że nie zauważył. Powtarzał, że jak to gdzieś wyjdzie, to on już nie będzie naszym trenerem. Przypominał mi, że mam być cicho i nic nie mówić. Wróciłam do bursy, a on zaczął do mnie pisać. Po kilku dniach, gdy jechał z drużyną na zawody, znów się odezwał. Pisał, że się nudzi w autobusie, że chciałby ze mną porozmawiać. Nie chciałam. Pisał: "Nie pogrywaj sobie ze mną, robaczku". Takie teksty. Na tym się zakończyło.

Miała pani dowody.

- Dziewczyny nakłaniały mnie, żebyśmy poszły do Dariusza Maleszewskiego. Jak mówiłam - z wszelkimi problemami chodziło się do niego. Nie chciałam jednak zgłaszać mu tej sprawy, bo spodziewałam się, jak zareaguje. Wiedziałam, że nie jest człowiekiem, który spróbuje zrozumieć, co czuję i da mi wsparcie. Zawsze, jak miałam jakiś problem, to bałam mu się powiedzieć. Nigdy nie odczułam z jego strony dobroci. Ale po kilku dniach mnie przekonały. Jeszcze przed halą, w której prowadził trening, chciałam się wycofać. W dodatku zauważyłam, że samochód trenera Wojtka jest na parkingu. Bałam się. Weszłyśmy do hali, minęłyśmy trenera Wojtka. Zdenerwował się, że się z nim nie przywitałyśmy. Jedna z koleżanek powiedziała, że nie zasługuje na to, by się z nim witać. Ja schowałam się w szatni, cała się trzęsłam, nie byłam w stanie iść z dziewczynami do trenera Darka. One mu powiedziały. Wtedy przyszedł do mnie i wysłuchał tych nagrań.

Jak zareagował?

- Odczułam, że kompletnie się tym nie przejął. Nie chciał wysłuchać całości. Nawet nie chciał przesłuchać tych ważniejszych momentów. Wyszedł porozmawiać z trenerem Wojtkiem. Zostałam z koleżanką, a za chwilę do szatni wszedł trener Wojtek. Mówił, że go oczerniam, że to nieprawda. Schowałam się przed nim do łazienki. Też do niej wszedł. Pytał, dlaczego mu to robię. Twierdził, że coś źle zrozumiałam. I wyszedł. Jedna z moich koleżanek powiedziała do trenera Maleszewskiego, żeby coś z tą sprawą zrobił, że one nie chcą mieć takiego trenera, jak Wojtek. Później trener Maleszewski wziął mnie na bok i powiedział, że on to załatwi, ale mam tego nie upubliczniać. Posłuchałam, bo bałam się, że jeśli to nagłośnię, zostanę wyrzucona z klubu i z bursy. Jeszcze wtedy chciałam grać w piłkę, ale miałam też szkołę, maturę do zdania, byłam z dala od rodzinnego miasta. Trener Darek jednocześnie był moim wuefistą w szkole. Wszystko miałam ustawione pod piłkę.

Na jaką pomoc wtedy pani liczyła, zgłaszając to trenerowi Maleszewskiemu?

- Może, że mnie wesprze. Porozmawia, a nie tylko odsłucha nagrania i oleje sprawę. Nie czułam, że chce mi pomóc.

Trener Wojtek został zwolniony?

- To nie zostało tak nazwane. Po prostu trener Maleszewski przyszedł do nas na trening i powiedział, że od teraz on nas będzie prowadził. I tyle. Trener Wojtek przestał się pojawiać. Ale po kilku miesiącach, gdy odeszłam z klubu, wrócił do trenowania tej drużyny. Nie poszłam z tym dalej.

Dlaczego?

- Byłam w tym sama. Nie miałam pieniędzy na adwokata. Koleżanki też mi wspomniały, że trener Wojtek jest policjantem, że pracuje przy papierach. Wcześniej nawet o tym nie wiedziałam. To też mnie odciągnęło.

Mogła pani wtedy liczyć na czyjąś pomoc?

- Ze strony dorosłych? Nie. Koleżanki były tym zaciekawione, pomagały mi na początku, ale później zostałam z tym sama.

Klub próbował pomóc?

- Nie.

Zaproponował przynajmniej spotkanie z psychologiem?

- Nie. O niczym takim nie było mowy. Nie dostałam żadnej pomocy. Zresztą, spodziewałam się, że tak będzie. My byłyśmy w trzeciej lidze, a w klubie wszystko kręciło się wokół pierwszej drużyny. Byłyśmy olewane. Jak przegrywałyśmy, to mówiło się w klubie, że po co w ogóle jest ta drużyna, że może trzeba by ją usunąć.

Kto tak mówił?

- Trener Darek. Że skoro żadnego pożytku z nas nie ma, to po co to dalej ciągnąć.

W którym momencie poczuła pani, że trener Wojtek przekracza granicę?

- Kluczowa była ta sytuacja w hali. Byłam w szoku, że mówił o tym tak otwarcie, że się nie bał. Jak jechaliśmy samochodem był nachalny. Jak za pierwszym razem powiedziałam, że nie chcę, by mnie pocałował, to i tak spróbował drugi raz. Mówił, że nie chce zmarnować tej szansy, że ma mnie przy sobie. W samochodzie bardzo się bałam, ale później bałam się też pokazać w bursie, iść następnego dnia do szkoły czy na trening. Nie wiedziałem, jak zareagują choćby te starsze dziewczyny z pierwszej drużyny.

To wydarzyło się w grudniu. Trener pracował od wakacji. Jak było na początku?

- Widziałam, że trener mnie lubi, że podchodzi do mnie z większym luzem niż do innych dziewczyn. Ale tłumaczyłam sobie to tak, że po prostu dobrze gram, więc poświęca mi więcej uwagi. Wydawało mi się to normalne. Aż do sytuacji w hali. Wtedy zwątpiłam w swój talent do piłki. Stwierdziłam, że trener udawał, nie był szczery. Przestałam w ogóle wierzyć, że piłka w moim życiu miała jakikolwiek sens. Grałam osiem lat, a nagle doszłam do wniosku, że trener poświęcał mi uwagę i wystawiał w meczach dlatego, że miał jakieś zamiary. Kilka miesięcy później przestałam grać.

Jak wyglądały treningi pod okiem Dariusza Maleszewskiego?

- Czułam, że traktuje mnie, jakbym zawiniła. Jakby mnie nie lubił. Zmienił do mnie podejście. Nie czułam się dobrze, więc opuszczałam treningi, a po kilku miesiącach przestałam trenować. Odeszłam z klubu.

Trener zapytał dlaczego?

- Nie.

Pani miała 17 lat. A trener Wojtek?

- Nie wiem dokładnie. Ponad czterdzieści. Zresztą, na nagraniu pada jego pytanie: "Ty masz siedemnaście lat, rocznikowo osiemnaście, tak?".

Miał świadomość.

- Tak. Dziewczyny, które odsłuchiwały ze mną to nagranie, stwierdziły, że on przy mnie mówił innym głosem niż na co dzień. Jakby chciał mnie uwieść.

Szukała pani pomocy po odejściu z klubu?

- Byłam u kilku psychologów, rozpoczęłam terapię. Cała ta sytuacja mocno na mnie wpłynęła. Już wcześniej byłam nieufna wobec mężczyzn, ale po tej sytuacji zaczęłam się ich bać. Szczególnie tych starszych ode mnie, nawet mających około trzydziestki. Bardzo trudno było mi wejść w związek.

Kiedy poczuła pani, że zaczyna po tej sytuacji wychodzić na prostą?

- Po roku widziałam, że jest lepiej, ale do tej pory tak naprawdę czuję to w środku i nie mogę o tym zapomnieć. Nie umiem tego wymazać z głowy. Czuję strach przed ludźmi. Mam obawy, że gdyby coś dzisiaj mi się stało, to znów nikt mi nie pomoże. Że będzie jak wtedy. Wciąż nie mam pasji. Piłka nią była, a zostałam w niej pogrzebana. Na ten moment nie wierzę, że mogę odnaleźć się w czymś innym.

Jak w ogóle z Torunia trafiła pani do Stomilanek Olsztyn?

- Grałam od pierwszej klasy podstawówki z chłopakami na fakultetach. Później trafiłam do Kanii Toruń, później do jeszcze lepszego klubu z Torunia. Pojechałam na turniej halowy, w którym występowały Stomilanki. Chyba skończyły na podium. Na pewno zrobiły na mnie dobre wrażenie. Wtedy moja mama chciała wyprowadzić się do innego miasta, więc wiedziałam, że albo zostanę sama w Toruniu, albo znajdę sobie klub piłkarski i się przeprowadzę. Odezwałam się do trenera Maleszewskiego, przeszłam testy i uzgodniłam szczegóły. Ale miałam wątpliwości. Mama doradzała mi, żebym przeniosła się do Łodzi i tam znalazła klub. Trener Maleszewski naciskał, że już się dostałam, że wszystko jest przygotowane, że mam miejsce w bursie i mam zapomnieć o Łodzi.

Z czego wynikały wątpliwości? Część dziewczyn mówi, że nawet nie będąc w Stomilankach, słyszy się plotki, że w tym klubie piłkarki bywają źle traktowane, a pieniądze nie zawsze przychodzą na czas i w odpowiedniej kwocie. Pani też o tym wiedziała?

- Tak, słyszałam. Moja koleżanka z Torunia miała znajomą, która grała w Stomilankach. Rozmawiały ze sobą. Mówiła, że trener Darek ma swój charakter i czasami w klubie nie jest dobrze.

I mimo wszystko pani tam poszła. Co przeważyło?

- Plotki mnie nie zraziły. Chciałam spróbować, sama zobaczyć, jak będzie. Odchodząc z Torunia, zmieniałam klub na lepszy. Dla mnie to był awans. Wierzyłam, że się rozwinę i zrobię karierę. Miałam 16 lat i zaczynałam dorosłe życie. Byłam podekscytowana. 

A w jakim nastroju pani odchodziła?

- Z jednej strony była ulga, że zamykam tę historię. Ale dominowały żal i smutek. Pojechałam do innego miasta, chciałam się rozwijać, później może przejść na futsal i w nim się spełniać. Takie miałam marzenie. Później, gdy odeszłam ze Stomilanek, to czasem na wuefie grałam jeszcze z dziewczynami w piłkę i zastanawiałam się, czy na pewno dobrze zrobiłam. Wiedziałam jednak, że gdybym wróciła, to to wszystko też by wróciło. No i byłam bardzo zaskoczona, jak po moim odejściu trener Wojtek został przywrócony do drużyny.

Cała drużyna wiedziała już wtedy, jak trener Wojtek zachował się wobec pani?

- Tak. To przestała być tajemnica. Miałam też trochę żal do dziewczyn, że zgodziły się trenować pod jego okiem. Nie wiem, jak długo je prowadził. Nie wiem też, czy wciąż tam pracuje. Nie dzieli się takimi rzeczami. Na Facebooku nigdy nie miał wpisanego swojego nazwiska. Co więcej, w Stomilankach, w młodszej drużynie, trenowały dwie córki trenera Wojtka. Mijałam się z nimi. Widziałam też jego żonę, gdy wracałyśmy z obozu i oboje przyjechali odebrać swoje córki. Siedziała w samochodzie, a ja, wiedząc co się wydarzyło, wstydziłam się pokazać. Było mi smutno. Nie mogłam patrzeć na te jego córki. Grałam z nimi w jednym klubie, a stało się coś takiego. Nie potrafiłam tego pojąć.

Dlaczego pani dzisiaj o tym opowiada?

- Gabrysia Bielińska wspomniała o mojej sprawie w swoim liście, który wysłała do redakcji. Wahałam się, czy zabierać głos. Nie chodzi mi o żadne zadośćuczynienie. Wiem, że niczego tym nie zyskam. Może mam nadzieję, że wreszcie przyniesie mi to ulgę. Chciałam też opowiedzieć tę historię, by otworzyć ludziom oczy, jak jest w Stomilankach. Jak pewne osoby się zachowują i jakie mają podejście. Może wreszcie te osoby poniosą za to odpowiedzialność i uświadomią sobie, w jaki sposób odczułam to wszystko. Jaki ślad to we mnie zostawiło.

Wcześniej nikt nie zapytał, jak się pani czuje?

- Nigdy. Sprawa została zamieciona pod dywan.

-----------------

O komentarz do słów byłej piłkarki Stomilanek poprosiliśmy trenera Wojtka i prezesa klubu Dariusza Maleszewskiego. W całości zamieściliśmy je TUTAJ >>, poniżej stanowisko tego pierwszego:

"Nie zrobiłem niczego, co byłby wbrew woli zawodniczki, o której rozmawiamy. W związku z tym, nie mam sobie nic do zarzucenia. Była sytuacja, kiedy ta zawodniczka zgłosiła trenerowi Darkowi, prezesowi klubu, [Maleszewskiemu – red.], że moje słowa wobec niej były niestosowne. Ale to była rozmowa nas obojga. Rozmawialiśmy, po czym uznała, że padły z mojej strony niestosowne słowa, co też zgłosiła. Doszliśmy z trenerem Darkiem do porozumienia, że jeśli zawodniczka czuje się zniesmaczona zaistniałą sytuacją, to dla oczyszczenia atmosfery przestanę być trenerem w drużynie, którą prowadziłem. Na tym sprawa się zakończyła.

Mogę też odpowiedzieć na pana pytanie, czy wyraziłem zainteresowanie tą zawodniczką. Nie byłem inicjatorem sytuacji, w konsekwencji czego doszło do rozmowy, którą przekazała trenerowi Darkowi. Rozmowa była wynikiem wcześniejszego zachowania tej zawodniczki wobec mojej osoby.

Chciałbym podkreślić, że jeżeli zarzuty kierowane wobec mojej osoby wymagają zbadania przez obiektywne grono to sprawa powinna jak najszybciej zostać tam skierowana. Na tym chciałbym poprzestać".

Kontakt do autora: dawid.szymczak@poznan.agora.pl. Gwarantujemy anonimowość.

Więcej o: