Szybko poszło. Nadzieja, że Legii Warszawa w rewanżu z Molde FK uda się powtórzyć grę z drugiej połowy w Norwegii, podczas której strzeliła dwa gole, stworzyła szanse na kolejne, a rywalom nie pozwoliła absolutnie na nic, prysnęła już w drugiej minucie. A precyzyjniej - w 62. sekundzie.
Znów ten, który w Lidze Konferencji Europy miał podbić swoją wartość i wpaść w oko skautom z lepszych lig, popełnił przedszkolny błąd. Kacper Tobiasz odbił dośrodkowywaną piłkę wprost pod nogi nadbiegającego napastnika, a wierzący w awans kibice głęboko westchnęli. To dla Legii fatalny paradoks, że akurat zawodnik, który wydaje się promowany ponad rzeczywiste umiejętności, ciągnięty za uszy z racji wieku i sprzedażowych perspektyw, najbardziej stracił na wartości w rozgrywkach określanych niekiedy oknem wystawowym. Minęło piętnaście minut i padł gol na 0:2. Wtedy kibice zza bramki Tobiasza krzyczeli: "Legia grać, k… mać!". Dzieci, które wypełniły "Żyletę", widząc, co wyprawiają obrońcy, poczuły się jak w cyrku. Telewidzowie mogli za to pomyśleć, że omyłkowo włączyli mecz sprzed tygodnia. Widzieli tę samą bezradność, tę samą nerwowość, te same nieporadne zagrania i ten sam brak reakcji.
To właśnie po odpadnięciu ostatniego polskiego przedstawiciela z europejskich pucharów boli najbardziej - że zupełnie nie ma mowy o przypadku, a jedyna powtarzalność, jaką da się ostatnio dostrzec w grze Legii, dotyczy popełnianych błędów.
Martwiła przed tym meczem postawa w obronie? Słusznie. Skoro przy Łazienkowskiej w weekend gola strzeliła nawet toporna Puszcza Niepołomice, to mające znacznie lepszych piłkarzy Molde, straszyło każdym atakiem. Skoro Tobiasz ma najniższy procent obronionych strzałów w lidze (ledwie 50 proc.), to i w europejskich pucharach nagle nie zmienił się w superbohatera. Zawinił przy dwóch golach przed tygodniem i kolejnych dwóch w rewanżu. Nie pomógł mu też żaden z obrońców: przed tygodniem antybohaterem był Steve Kapuadi, tym razem najwięcej indywidualnych błędów popełnił Radovan Pankov. Zmieniają się nazwiska winowajców, ale cała defensywa Legii źle się ustawia, między obrońcami brakuje asekuracji - co najlepiej widać przy stracie pierwszego gola. Przede wszystkim pozostają oni bierni i ospali - dowodem drugi i trzeci gol. Zawodzą jednostki, nie działa system. Nie od wczoraj. Od kilku miesięcy.
Martwiła niska skuteczność napastników? Słusznie. Tomas Pekhart ostatniego gola strzelił 27 września, Marc Gual w lidze trafiał tylko w obu meczach z Ruchem Chorzów, Blaż Kramer gra ostatnio dramatycznie, a Maciej Rosołek dopiero z Puszczą zdobył pierwszą bramkę w sezonie. Od miesięcy napastnikom Legii albo brakuje sytuacji do zdobycia bramki - jak w pierwszej połowie z Molde, albo skutecznego wykończenia - jak w pierwszym kwadransie po przerwie, gdy Gual najpierw trafił w słupek. Pekhart, stojąc cztery metry od pustej bramki, uderzył tuż obok niej, a wreszcie Gual był na spalonym tuż przed tym, jak okiwał bramkarza w sytuacji sam na sam. Legia, według Ekstrastats, wykorzystuje zaledwie 30,77 proc. swoich okazji (gorsze są tylko ŁKS, Widzew, Cracovia i Piast), więc i w czwartek miała z tym problem. Ostatecznie nie zdobyła bramki.
Wielokrotnie w Lidze Konferencji Europy, pierwszy raz jeszcze w kwalifikacjach, maskowała słabą grę w defensywie zrywami z przodu. Postronni nie mogli narzekać - z Ordabasami, Austrią Wiedeń i FC Midtjylland padło mnóstwo goli, były zwroty akcji i do końca aż kipiało od emocji. Ale czuliśmy, że ofensywny makijaż nie zawsze przykryje wszystkie defensywne niedoskonałości. Trenerzy Molde też o tym wiedzieli, więc w rewanżu nie chcieli bronić jednobramkowej zaliczki. Przeciwko Legii sprawdza się slogan, że najlepszą obroną jest atak. Rzucili się więc na nią od pierwszych minut tak samo, jak w pierwszym meczu. I tak samo ją wypunktowali - wtedy strzelili trzy gole w 24 minuty, tym razem dwa w 20. Norwegowie, jeszcze bez meczowego rytmu, świadomi tego, że w końcu zacznie brakować im sił, na początku każdego meczu walczyli o wypracowanie jak największej zaliczki. Odkrywcze? Wcale. Skuteczne? Jak widać. I tylko Legia - z trenerem Kostą Runjaiciem na czele - wydawała się zaskoczona.
0:3 w rewanżu z nie najlepszym zespołem z Norwegii smuci, rozczarowuje i zawstydza. Ale absolutnie nie dziwi. Nie wydarzyło się w rewanżu nic, czego Legia nie przerabiała już wcześniej. To samo ją bolało, to samo dawało złudną nadzieję. Europejski dwumecz nie stanowił odrębnej historii - był kontynuacją tego, co dzieje się w lidze.
Nie ma niewinnych tak fatalnego zakończenia całkiem niezłej przygody. Nie sposób nie docenić wyjścia z grupy, w której trzeba było mierzyć się z Aston Villą i AZ, ale tym bardziej żal odpadnięcia z Molde. Legia w grupie zdawała trudniejsze egzaminy niż ten z fazy pucharowej. Wcześniej w meczach u siebie imponowała solidnością (3:2 z Aston Villą, 2:0 ze Zrinjskim Mostar, 2:0 z AZ), ale w najważniejszym momencie kompletnie się rozpadła.
Winni są sami piłkarze, którym nie wypada popełniać tak prostych błędów i setny raz wychodzić na boisko zdekoncentrowanym. Winny jest Runjaić, któremu najsurowszą recenzję wystawił trener Molde, mówiąc, że taktyka Legii była skrojona pod to, co chciał grać jego zespół. - Styl Legii nam pasował. Wyszła wysokim pressingiem, lubi tak grać, a my potrafimy się z tego uwolnić i wykorzystać wolne przestrzenie. To właśnie zrobiliśmy. Wiedzieliśmy, że Legia lubi atakować skrzydłami i udało nam się ją od tego odciągnąć. Nie wchodziła często w nasze pole karne, dzięki czemu my mogliśmy atakować ją wyżej niż tydzień temu - szczerze powiedział Erling Moe.
Winny jest cały dział sportowy, odpowiadający za transfery. 10 milionów euro za Ernesta Muciego, które zaoferowało Besiktas - trudno nie odnieść wrażenia, że cenę podbiły jego występy w Lidze Konferencji, w tym trzy gole strzelone Aston Villi - nie można było odrzucić. Tyle że Legia kompletnie tej straty nie zrekompensowała. A w środku pola pozostała jeszcze luka po odejściu Bartosza Slisza, o czym Runjaić również wspominał po odpadnięciu. Niemiec i tak był powściągliwy: "Nie odmawiam moim zawodnikom chęci i woli walki. Zabrakło jakości"; "Doszło do osłabień drużyny, znamy oczekiwania względem Legii i wiemy także, że potrzebowalibyśmy zawodników gotowych do gry"; "Straciliśmy dwóch podstawowych zawodników, czyli Muciego i Slisza, który miał wielką rolę w grze zespołu, grał po 90 minut, łączył formacje, grał w ciemno"; "Nie znam trenera, który by powiedział 'nie' wzmocnieniom, ale okienko zimowe rządzi się swoimi prawami".
W serialu Amazona opowiadającym historię poprzedniego sezonu Legii Warszawa dyrektor Jacek Zieliński wspomina, że miewał z Runjaiciem ciche dni po tym jak klub - wbrew woli trenera i wcześniejszym ustaleniom - zgodził się na odejście Mateusza Wieteski. Nadchodzą kolejne?