Pierwsza trenerka w historii Bundesligi - brzmi dumnie i przełomowo. Ale Eta już się przyzwyczaiła, że gdziekolwiek się pojawia, jest pierwsza albo jedyna: najpierw była jedyną kobietą pracującą z chłopcami w akademii bundesligowego klubu, później jedyną trenerką na kursie UEFA Pro, a następnie pierwszą asystentką trenera w historii Bundesligi. Mecz z Darmstadt, w którym zastępowała zawieszonego za niesportowe zachowanie Nenada Bjelicę, zwieńczył jej drogę. Union Berlin wygrał 1:0 i odskoczył od strefy spadkowej.
- Nie napawa mnie dumą, że jestem jedyną kobietą. Jestem po prostu szczęśliwa, że mogę wykonywać tę pracę. Nie widzę żadnej różnicy, czy w młodzieżowym futbolu pracuje mężczyzna, czy kobieta. Liczy się jakość trenera na boisku i poza nim - mówiła już w 2018 r., trenując chłopców w akademii Werderu Brema. Dziś, już po debiucie w najwyższej lidze, nic się nie zmieniło - Eta nie chce być oceniana ze względu na płeć.
Ale Niemcy na jej przykładzie dyskutują o roli kobiet w piłce, otwartości klubów i zmianach, jakie zaszły w całym środowisku. "Berliner Zeitung" zaapelował, by "dać kobietom więcej władzy". Pojawiły się też spiskowe teorie, że prezes Dirk Zingler włączył Etę do sztabu pierwszej drużyny Unionu, by poprawić swój wizerunek i odwrócić uwagę mediów od słabych wyników i mnożących się problemów. Najgorzej w całej dyskusji wypadł Maik Barthel, agent piłkarski, który kilka lat temu doradzał Robertowi Lewandowskiemu. Pod koniec roku, gdy Eta dołączyła do sztabu, stwierdził, że "asystent trenera musi przecież czasem wejść do szatni" i apelował, by "nie narażać niemieckiego futbolu na śmieszność". Barthel został wykpiony i skrytykowany przez wielu kibiców i ekspertów, a najbardziej wartościowy piłkarz, którego reprezentował - wyceniany na 25 mln euro Kevin Schade z Brentfordu - zerwał z nim współpracę, tłumacząc, że nie podziela takich wartości i poglądów.
"Sport1" zapytał blisko 5,5 tys. kibiców, czy podoba im się pomysł, by to kobieta była asystentką trenera. 85 proc. ankietowanych odpowiedziało, że tak. 70 proc. zgodziło się, że trenerki mogą samodzielnie prowadzić męskie drużyny, a 62 proc. stwierdziło, że kobieta mogłaby trenować zespół, któremu kibicują.
Mur, którym mężczyźni otoczyli świat futbolu, wzmocniony stereotypami i przekonaniami, że kobieta w szatni przynosi pecha, kruszyły inne trenerki, sędzie i dyrektorki. Eta grała jeszcze w piłkę, gdy Imke Wuebbenhorst jako pierwsza kobieta przejmowała męski zespół BV Cloppenburg i musiała odpowiadać na pytania dziennikarzy, czy przed wejściem do szatni będzie używała syreny, by ostrzec zawodników, że mają szybko włożyć spodnie. - Jestem profesjonalistką. Ustalam skład według długości penisów - mrugnęła okiem. Na koniec roku dostała za to nagrodę "Piłkarskie powiedzonko 2019" i z podobną ironią rozbroiła jeszcze wiele seksistowskich, stereotypowych, płytkich pytań. Po drodze musiała też znaleźć asystenta, bo dotychczasowy drugi trener zwolnił się zaraz po jej nominacji, wykrzykując, że nie będzie za nią nosił torebki. To była piąta liga, praca u podstaw. Na najwyższym poziomie Bibiana Steinhaus udowadniała, że kobieta z gwizdkiem zapanuje nad dwiema drużynami nie gorzej niż mężczyzna, a Kathleen Krueger jako kierowniczka Bayernu Monachium przez wiele lat organizowała i porządkowała życie zespołu pełnego gwiazd.
Marie-Louise Eta, dzięki ich pracy, miała nieco łatwiej. Dorastała z piłką przy nodze, jeszcze z panieńskim nazwiskiem Bagehorn na koszulce została mistrzynią Europy z kadrą do lat 17, dwa lata później mistrzynią świata do lat 20, a z Turbine Potsdam trzykrotnie zdobyła mistrzostwo Niemiec i wygrała Ligę Mistrzyń. Miała sporo sukcesów i zaledwie 20 lat. Dopiero wkraczała w najlepszy wiek i zaczynała korzystać z zebranego doświadczenia. Grała jako defensywna pomocniczka, dyrygowała zespołem, dbała o ustawienie koleżanek, doskonale rozumiała taktykę i dla prowadzących ją trenerów była partnerką do dyskusji. Słowem - zdradzała trenerski talent. Ale wtedy nie miała jeszcze takich planów. Mówiła, że chce grać tak długo, aż przestanie chodzić. - Nie wyobrażam sobie mojego życia bez piłki - zwierzała się "Kickerowi".
Niestety, bardzo szybko musiała tę wyobraźnię uruchomić, bo zaraz po wielkich sukcesach zaczęły ją nękać kontuzje - uszkodziła chrząstki w obu kolanach, miała problemy ze ścięgnami i coraz więcej czasu spędzała u fizjoterapeutów. Gdy sama nie mogła trenować, zaczęła prowadzić treningi w akademii Werderu Brema. Najpierw dla trzynastolatków, później chłopców rok starszych. Odnalazła się, była niezwykle szczęśliwa, dzięki czemu podjęcie decyzji o zakończeniu piłkarskiej kariery w wieku zaledwie 26 lat przyszło jej znacznie łatwiej.
Dzisiaj niemieckie media zachwycają się tempem, w jakim przeszła od gry w kobiecej Bundeslidze do trenowania w Bundeslidze męskiej. Zajęło jej to zaledwie pięć lat. Kluczowe było spotkanie z trenerem Marco Grote, który przez prawie dekadę pracował w akademii Werderu i dostrzegł w niej potencjał. Gdy przeniósł się do Unionu, odezwał się do Ety, czy zostanie jego asystentką. Była wtedy asystentką selekcjonera przy niemieckiej kadrze do lat 17, ale czuła, że lepiej odnajduje się w klubowej rzeczywistości. W Berlinie jej kariera jeszcze przyspieszyła: jako jedyna trenerka dostała się na kurs UEFA Pro, mogła też z bliska przyglądać się pracy Ursa Fischera, trenera, który wyprowadził Union z zaplecza Bundesligi na europejskie salony. A gdy w tym sezonie, przygnieciony czternastoma meczami bez wygranej z rzędu, został zwolniony, to Grote został jego tymczasowym zastępcą, a Eta była u jego boku. Grote już na pierwszej konferencji zaznaczał, że są duetem. Gdy dziennikarze pytali o jego pomysł na zespół i wyjście z kryzysu, odpowiadał w liczbie mnogiej, bo zdanie Ety ważyło tyle samo, co jego.
- To było niesamowite. Jednego dnia zaglądałam Ursowi Fischerowi przez ramię, a kolejnego razem z Marco Grote mieliśmy go zastąpić - mówiła. To było zastępstwo tymczasowe. Klub szukał nowego trenera. Grote i Eta pracowali przy jednym meczu - remisie z Augsburgiem. Po nim Union podpisał umowę z Nenadem Bjelicą, który między 2016 a 2018 trenował Lecha Poznań. Wówczas Grote wrócił do pracy w akademii, natomiast Eta została włączona do sztabu nowego trenera.
- Nie podjęliśmy decyzji, by kobieta została asystentem trenera. Podjęliśmy decyzję o zatrudnieniu odpowiedniego specjalisty, który już wcześniej pracował z drużyną. Nie szukaliśmy kobiety, szukaliśmy odpowiedniego asystenta - podkreślał wówczas prezes Dirk Zingler, zaprzeczając plotkom, że zatrudnienie kobiety miało podreperować wizerunek klubu.
Znajomi Ety powtarzają, że zawsze wykorzystywała szanse, które się przed nią pojawiały. Kilkanaście dni temu, podczas meczu Unionu z Bayernem Monachium, trener Nenad Bjelica dał się sprowokować Leroyowi Sane, odepchnął go i dwukrotnie trafił w okolicach twarzy. Dostał czerwona kartkę i został zawieszony na trzy mecze. Nie może w związku z tym kontaktować się z nikim z drużyny już pół godziny przed rozpoczęciem meczu. Ogląda je z trybun. Przy linii zastępował go przede wszystkim Danijel Jumić, natomiast na konferencjach prasowych na pytania odpowiadała Eta. Kilku dziennikarzy wspomniało w relacjach o jej pewności siebie i spokoju. Spotkanie z Darmstadt, choć jej rola podczas samego meczu znacząco się nie zmieniła i wciąż odpowiadała za kontakt z trenerem przygotowania fizycznego i udzielała indywidualnych wskazówek wchodzącym na boisko piłkarzom, kręciło się wokół niej - fotoreporterzy wycelowali obiektywy, a portale opublikowały przygotowane wcześniej teksty.
Eta została porównana do Juliana Nagelsmanna - obecnego selekcjonera, który debiutował w Bundeslidze mając zaledwie 29 lat. Ona ma 32 i też w szatni spotkała zawodników starszych od siebie - Christopher Trimmela i Leonardo Bonucciego (obaj po 36 lat). Brite Brueggemann, dyrektorka ds. piłki nożnej kobiet w Werderze, najbardziej doceniła jej odwagę i determinację, by wkroczyć do męskiego futbolu. - Miała oferty, by pracować w żeńskiej piłce. To byłby łatwiejsze, ale ona świadomie wybrała wejście do wody pełnej rekinów. I dała sobie radę. Zawsze była bardzo pewna siebie i już jako zawodniczka zdradzała trenerski talent. Ona całą duszą i sercem żyje piłką nożną - mówiła dla DPA. - Przed nią bardzo trudne zadanie. Dźwiga sporą odpowiedzialność, bo wie, że może otworzyć drzwi do Bundesligi kolejnym trenerkom. Ten etap przyszedł w jej przypadku bardzo szybko, ale wierzę, że sprawy pójdą po jej myśli. Inaczej natychmiast jej niepowodzenie zostanie sprowadzone do kwestii płci - przewiduje Brueggemann.
Ralf Peter, trener-edukator z Niemieckiej Szkoły Trenerów, wspomina, jak duże wrażenie podczas kursów robiły na nim przemówienia Ety. - Ma talent. Jeśli posłuchasz jej dłużej, porównania z Nagelsmannem nie będą wydawały ci się przesadzone. Jest bardzo konsekwentna, dobrze zarządza grupą i podejmuje trafne decyzje. Jest otwarta i potrafi współpracować z ludźmi o różnych charakterach - powiedział.
Przed Etą jeszcze dwa mecze - z RB Lipsk i FSV Mainz, cztery konferencje prasowe i zero wywiadów. Nie chce ich udzielać. Unika bycia w centrum zainteresowania. Brueggemann dodała jeszcze: - Na pewno pracuje teraz bardzo ciężko, żeby tej szansy nie zmarnować. Może kiedyś na stałe zostanie pierwszą trenerką w Bundeslidze?
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!