PZPN szykuje zmiany. Bez jednej osoby nie będzie licencji. "Kluby nie muszą tylko egzystować"

Konrad Ferszter
Do niedawna polskie kluby lekceważyły funkcję dyrektora sportowego, rozdzielając jego obowiązki między zarząd klubu a trenera pierwszej drużyny. Ale to się zmienia, bo dziś dyrektor sportowy nie jest już postrzegany tylko jako osoba od transferów. PZPN szykuje zmiany, dzięki którym niedługo posiadanie wykwalifikowanego dyrektora będzie niezbędne do otrzymania licencji w ekstraklasie i I lidze. - Chcemy się sformalizować, by nasz głos był silniejszy - powiedział nam Tomasz Pasieczny, jeden ze współzałożycieli stowarzyszenia dyrektorów sportowych.

We wrześniu zakończył się pierwszy kurs dyrektora sportowego organizowany przez Polski Związek Piłki Nożnej. W pierwszej edycji szkolenia udział wzięło 24 dyrektorów sportowych klubów ekstraklasy oraz I ligi.

Zobacz wideo Hubert Hurkacz zbliża się do perfekcji. "Czołowa trójka na świecie"

Na liście dyrektorów znaleźli się m.in. ówczesny dyrektor sportowy Rakowa Częstochowa Robert Graf, pracujący w Legii Jacek Zieliński czy Tomasz Rząsa z Lecha. Wśród prelegentów byli przedstawiciele m.in. Newcastle United, Galatasaray, Slavii Praga czy Hajduka Split.

- Dowiedzieliśmy się dużo o zagranicznej piłce. Dowiedzieliśmy się, jak budowana jest strategia klubu i sztaby drużyn, jakie są procesy w polityce transferowej czy we wprowadzaniu zawodników z akademii do pierwszego zespołu - mówił po kursie Rząsa.

- Celem kursu nie jest zdobycie tytułu dyrektora sportowego, ale uzyskanie nowej wiedzy i kompetencji. Funkcje trenera i dyrektora sportowego na wielu poziomach są zbieżne, a ich dobra współpraca pozytywnie odbija się na zespole. A celem i trenera, i dyrektora sportowego jest spełnianie oczekiwań rady nadzorczej klubu i właściciela - dodał trener ŁKS Łódź Piotr Stokowiec, który jest uczestnikiem drugiej edycji kursu.

W niedalekiej przyszłości ukończenie kursu ma być wymogiem do pełnienia funkcji dyrektora sportowego w ekstraklasie na jej zapleczu. Ale sami dyrektorzy sportowi nie chcą poprzestać na kursie PZPN. W trakcie pierwszej edycji szkolenia pojawił się pomysł, by założyć w Polsce stowarzyszenie dyrektorów sportowych.

- Naszym głównym celem jest własny rozwój, a co za tym idzie, polskich klubów i kolejny krok w profesjonalizacji. Doszliśmy do momentu, w którym część polskich klubów nie musi już tylko egzystować. Mogą one się rozwijać, także poprzez część sportową. Wcześniej to nie było możliwe z uwagi na słabą infrastrukturę czy po prostu brak pieniędzy oraz podstawowej wiedzy - powiedział nam były skaut Arsenalu oraz były dyrektor sportowy Cracovii, Wisły Kraków i Warty Poznań Tomasz Pasieczny, który był koordynatorem i uczestnikiem pierwszego kursu PZPN, a w stowarzyszeniu ma pełnić funkcję prezesa.

Dyrektor sportowy, czyli nie tylko osoba od transferów

Z perspektywy rozwoju klubu to właśnie dyrektor sportowy jest w nim najważniejszą osobą. To funkcja, którą duża część kibiców postrzega jedynie przez pryzmat przygotowania i dokonywania transferów. W rzeczywistości zakres kompetencji dyrektora sportowego jest znacznie szerszy.

- W dużym skrócie to osoba, która powinna podejmować kluczowe decyzje dla rozwoju sportowego klubu. To osoba, która powinna pilnować obranej przez klub ścieżki rozwoju, niezależnie od tego, kto jest trenerem pierwszej drużyny i kto w niej gra - wyjaśnił Pasieczny.

- Dyrektor sportowy to nie tylko człowiek od transferów. To osoba odpowiedzialna za cały pion sportowy. W wielu klubach ma też pod sobą akademię i nadzoruje wprowadzanie młodych zawodników do pierwszej drużyny. Ale dyrektor sportowy odpowiada też za dział skautingu, departament medyczny, a czasami nawet drużynę kobiet. W praktyce odpowiada za wszystko, co wiąże się z wynikiem sportowym - dodał.

- Dyrektor sportowy musi stworzyć trenerowi najlepsze warunki do osiągnięcia sukcesu w ściśle określonych warunkach. Na pytanie o to, co jest potrzebne do odniesienia sukcesów, większość trenerów odpowie, że bardzo dobrzy i doświadczeni zawodnicy. To logiczne, ale większość polskich klubów na takich piłkarzy nie stać. Kluby z ograniczonymi przychodami muszą opierać się na sprzedaży młodych zawodników, których wcześniej muszą wprowadzić do pierwszej drużyny. Dyrektor sportowy musi znaleźć złoty środek, by zadowolić i trenera, i władze klubu, jednocześnie rozwijając dany projekt. To zdecydowanie najtrudniejsza rzecz w tej robocie - podkreślił Pasieczny.

"Musimy zrobić kolejny krok"

Mimo że dyrektorzy sportowi pełnią kluczową rolę w rozwoju klubów, w Polsce ich funkcja wciąż często traktowana jest po macoszemu. Są kluby, które rolę dyrektorów marginalizują, ale są też takie, które całkowicie ich pomijają, zrzucając ich kompetencje na zarząd klubu oraz trenera pierwszej drużyny.

Ostatnich sytuacji jest na szczęście coraz mniej, a podejście do funkcji dyrektora sportowego stało się w dużo poważniejsze. Najlepszym przykładem może być długi proces rekrutacji na to stanowisko, jaki po odejściu Grafa przeprowadził Raków Częstochowa. Na początku grudnia mistrzowie Polski zatrudnili 28-letniego Samuela Cardenasa, który mimo młodego wieku pracował już m.in. w Gencie, Southampton i Schalke 04.

Założenie stowarzyszenia dyrektorów sportowych ma nie tylko uwypuklić istotę tej funkcji, ale też poprawić jej jakość w polskich klubach. - Naszym głównym celem jest kontynuacja edukacji, dokształcanie i zorganizowanie szkoleń i konferencji już poza strukturami PZPN, bo uznaliśmy, że kurs związku był bardzo pożyteczny - powiedział Pasieczny.

- PZPN włożył sporo wysiłku, by kursy stały na wysokim poziomie. Zrobił wiele, by kursanci wynieśli z niego wartościową wiedzę, a nie zostali tylko z papierkiem w ręce. Wszyscy bardzo się starali, aby kursy były jak najbardziej praktyczne, a nie przemycały jedynie wiedzę teoretyczną - dodał.

- Oczywiście nikt nie wymyślał koła na nowo. W trakcie kursów poznaliśmy jednak rozwiązania, o których wcześniej nawet nie pomyśleliśmy. Rozmawialiśmy też o pomysłach, które mieliśmy, ale z różnych względów nie mogliśmy ich wdrożyć w polskich klubach. Kurs był tak wartościowy, że stwierdziliśmy, że musimy zrobić kolejny krok - stwierdził Pasieczny.

Kwalifikowani dyrektorzy znajdą się w podręczniku licencyjnym

Do stowarzyszenia, które oficjalną działalność powinno rozpocząć już niedługo, będzie mógł wstąpić każdy, kto pełnił funkcję dyrektora sportowego w ekstraklasie lub I lidze. Wyjątek będą stanowić osoby bez doświadczenia, które ukończyły jednak kurs PZPN.

To o tyle istotne, że w niedalekiej przyszłości obowiązek posiadania kwalifikowanego dyrektora sportowego ma zostać wpisany do podręcznika licencyjnego ekstraklasy oraz I ligi.

Pasieczny: - To zapewne stanie się za jakiś czas, gdy kurs dyrektora sportowego ukończy kilka grup. Na razie to nie jest możliwe, bo nikt nie chce nikomu narzucać konkretnych nazwisk. W tym momencie grono dyrektorów sportowych z papierem jest zbyt wąskie.

- Ale skoro mamy się znaleźć w wymogach licencyjnych, to chcielibyśmy mieć wpływ na to, w jakim stopniu i w jakiej formie się tam znajdziemy. Między innymi po to założyliśmy to stowarzyszenie - dodał.

- Każdy z nas ma nadzieję, że to, czego się nauczył i to, co ma w głowie, będzie mógł kiedyś wdrożyć w swoim miejscu pracy. Bo posiadanie wizji i pomysłów to jedno, a przekonanie do nich władz klubu, to drugie. Wielkim sukcesem i stowarzyszenia, i PZPN byłby moment, w którym dany klub poszedłby naprzód dzięki pracy dyrektora sportowego, który inspirował się zachodnimi wzorcami, albo natchnął się na kursie. Szczerze wierzę, że w niektórych klubach ten proce już trwa.

"Idealny moment na rozwój"

Jak konsekwentna praca dyrektora sportowego może odbić się na klubie? - Wiemy, że nie każdy klub będzie miał na wszystko pieniądze. Patrząc jednak na naszych sąsiadów, każdy wie, że np. Żylina nie ma wiele pieniędzy, ale doskonale wie, jak chce funkcjonować - powiedział Pasieczny.

- Raków, Legia czy Lech regularnie się rozwijają, ale pytanie, co zrobić z resztą. Jeszcze niedawno było sporo klubów, które chciały po prostu egzystować. Dla nich, z uwagi na ograniczony budżet czy infrastrukturę, najważniejsze było utrzymanie w ekstraklasie czy I lidze. Oczywiście, jeśli robią to przez kilka lat, można to uznać za sukces. Ale nie o to w tym chodzi, każdy w końcu chce się rozwinąć. Teraz dzięki rozwojowi infrastruktury, pieniądzom z praw telewizyjnych i napływowi know-how jest do tego idealny moment - dodał.

To też świetny moment, żeby nie tylko podkreślać, jak ważny jest plan rozwoju klubu, ale też uświadamiać, że nie mniej istotna jest konsekwencja w działaniach. - Jedną rzeczą jest znalezienie na siebie pomysłu, drugą utrzymanie kursu w momencie kryzysowym. Bardzo ważne jest, by kluby trzymały się obranej ścieżki rozwoju w chwili, gdy wyniki są poniżej oczekiwań i przychodzi duża presja zwłaszcza ze strony kibiców - stwierdził Pasieczny, który wskazał przykład Sparty Praga.

To klub, który mimo wielkich pieniędzy, przez lata grał poniżej oczekiwań, czyli nie tylko nie zdobywał mistrzostwa, ale i nie liczył się w walce o trofea. - A dzisiaj to lider ligi czeskiej, który rzucił wyzwanie Slavii, ale początki tego projektu w 2019 r. były bardzo ciężkie. Było tam dużo negatywnie ocenianych ruchów i kiepskich wyników. Nikt jednak się nie przestraszył, nie zadziałał nerwowo i nie porzucił przyjętego pomysłu - wyjaśnił Pasieczny.

- Sparta zainwestowała w analizę danych, sfery motoryczne, sprowadziła fachowców ze Skandynawii. I m.in. dzięki temu zbiera dzisiaj plony. Wiem, że często kibice denerwują się na słowa "projekt" czy "proces", ale to naprawdę przynosi skutki w dłuższej perspektywie. Każdy zna kluby, które robiły krok czy dwa w kierunku rozwoju, ale kiedy przychodziła presja związana z gorszymi wynikami, to projekty były porzucane. Tak niczego nie da się zbudować, a cierpliwa współpraca to najlepsza droga dla naszych klubów - podsumował Pasieczny.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.