Ten mecz od pierwszych minut wykluczał możliwość postawienia przysłowiowego autobusu przez Atletico Madryt. "Los Colchoneros" potrafili grać szybko, ofensywnie, odważnie i agresywnie. Wyszli bez respektu do Realu Madryt. "Królewscy" trochę przespali początek meczu, potem wrzucili wyższy bieg, dlatego nie można było narzekać na brak emocji.
Ku zaskoczeniu wszystkich pierwsze minuty należały do Atletico Madryt, które swoim nastawieniem zaskoczyło Real. "Królewscy" reagowali na wszelkie ruchy rywala z opóźnieniem. "Los Blancos" byli dziś osiągalni dla rywala i to pokazał stały fragment gry już w szóstej minucie. Piłka spadła na głowę niekrytego Mario Hermoso. Uderzył precyzyjnie, perfekcyjnie, Kepa nawet nie zdążył zareagowac. Piłka wpadła do siatki, a gracze Realu zastanawiali się, kto miał kryć strzelca.
Atletico mogło podwyższyć prowadzenie kilka minut później, ale zmarnowało kontrę, w której było aż pięciu zawodników. Marcos Llorente zagrał za mocno w pole karne do Alvaro Moraty. Hiszpan był zmuszony do uderzenia niemalże z zerowego kąta, to nie miało prawa się udać.
Ta sytuacja zadziałała na Real niczym czerwona płachta na byka, "Królewscy" zaczęli grać dużo szybciej i intensywniej. W nieco ponad 20 minut odrobili straty z nawiązką. Najpierw trafił głową Antonio Ruediger, najlepiej zachował się przy rzucie rożnym.
Potem piłkę wpakował do siatki Ferland Mendy. Dobrze odnalazł się przy płaskim podaniu Daniego Carvajala w pole karne. Francuz dołożył nogę, zgubił obronę i zmylił Jana Oblaka.
Ale Atletico nie miało zamiaru odpuścić i wyrównało w 37. minucie. To był moment błysku Antoine'a Griezmanna. Jednym zwodem zgubił pressing Ruedigera i Luki Modricia. Potem mógł swobodnie uderzyć z dystansu i zrobił to znakomicie. Posłał niewygodną piłkę dla bramkarza, niską, kozłującą, Kepa nie mógł tu za wiele zrobić.
W pierwszej połowie oba zespoły miały jeszcze kilka okazji. Strzelali m.in. Morata, Griezmann, Samuel Lino, Jude Bellingham, Fede Valverde, Rodrygo i Vinicius, ale do przerwy mieliśmy ostatecznie cztery gole. Sprawa awansu do finału była zatem wciąż otwarta. Trzeba też pochwalić postawę Jana Oblaka w bramce Atletico, miał kilka świetnych interwencji.
Druga połowa była toczona w dużo spokojniejszym tempie, a dobrych okazji było jak na lekarstwo. Real chciał okopać się na połowie Atletico i rozmontować obronę długim atakiem pozycyjnym. "Los Colchoneros" doskonale wiedzieli, co robić w defensywie. Czekali na kontrataki. Te były, choć Morata i Griezmann mieli w drugiej części rozregulowane celowniki.
Na nieco mniej niż kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry padł kuriozalny gol dla Atletico. Morata skakał do centry z lewego skrzydła, ale zderzył się w powietrzu z wychodzącym Kepą. Piłka ostatecznie odbiła się od tej dwójki, spadła na nogę próbującego kryć Moratę Ruedigera i wpadła do siatki. To był gol samobójczy reprezentanta Niemiec. VAR jeszcze analizował sytuację pod kątem faulu napastnika Atletico, ale uznano, że nie doszło do przewinienia. Był skupiony na piłce, miał przewagę w powietrzu i nie utrudniał interwencji Kepie w nieprzepisowy sposób. Bramkarz Realu po prostu popełnił błąd przy próbie piąstkowania.
Real wiedział, że jest w stanie wyrównać i wbił piłkę do siatki na 3:3 z niebywałą wściekłością. To była 85. minuta. Nagle Vinicius znalazł się w sytuacji sam na sam z Janem Oblakiem, ale przegrał pojedynek ze Słoweńcem. Szansę na dobitkę miał Jude Bellingham, którego dwa razy udało się zablokować. Atletico nie wybiło jednak piłki, do której dopadł Dani Carvajal. Napędzony, naładowany adrenaliną uderzył z całej siły pod poprzeczkę i uratował Realowi ten mecz.
W doliczonym czasie gry Brahim Diaz mógł oszczędzić obu stronom dogrywki. Zatańczył z piłką w polu karnym, uderzył technicznie, ale tuż obok słupka. Czekało nas zatem dodatkowe 30 minut gry.
Dogrywka przebiegała poniekąd pod dyktando Realu Madryt, tzn. "Królewscy" grali piłką i nie narzucali wysokiej intensywności. Altetico czekało cierpliwie na możliwość do kontrataku. Dopiero w ostatnich minutach "Królewscy" wyszarpali awans, ale trzeba przyznać, że też sprzyjało im szczęście. Jednak zwycięzcy też muszą umieć wykorzystać takie okoliczności.
Los uśmiechnął się do Realu w 116. minucie. Dani Carvajal dośrodkował z prawej strony na Joselu. Rezerwowy napastnik "Los Blancos" minął się z piłką, ale spadła ona na nogę spóźnionego Stefana Savicia. Odbiła się od Czarnogórca i przelobowała Oblaka.
Atletico rzuciło się do ofensywy, żeby ratować rzuty karne, ale popełniło błąd w ostatniej akcji. Zmarnowało stały fragment gry, czyli wrzut z autu Cesara Azpilicuety. Gracze Realu wybili piłkę i rozpoczął się wyścig do niej między Oblakiem i Brahimem Diazem. Słoweniec wyszedł z bramki, żeby wspomóc ofensywę i nie zdążył wrócić. Diaz go wyprzedził, choć na starcie miał co najmniej kilka, jeśli nie kilkanaście metrów straty. Gracz Realu strzelił do pustej bramki w 122. minucie meczu i ustalił wynik na 5:3 dla "Los Blancos".
Real awansował zatem do finału Superpucharu Hiszpanii i liczby przemawiają za ekipą z Estadio Santiago Bernabeu. "Królewscy" oddali dwa razy więcej strzałów, mieli współczynnik oczekiwanych goli (expected goals, xG) na poziomie prawie 3,5, podczas gdy u Atletico wyniósł on zaledwie 0,6.
W czwartek poznamy drugiego finalistę Superpucharu Hiszpanii. FC Barcelona Roberta Lewandowskiego zagra z Osasuną Pampeluna.