To był kompletny przypadek, a zarazem puenta występu Roberta Lewandowskiego. Na akcję z 56. minuty można już było machnąć ręką - Barcelona znów dośrodkowała w pole karne, a obrońcy Las Palmas kolejny raz bez większego trudu zgarnęli piłkę. Saul Coco chciał ją wybić byle dalej. Kopnął mocno i piłka pewnie wylądowałaby w okolicach połowy boiska, gdyby po drodze nie trafiła w głowę wycofującego się Polaka. Lewandowski ani się nie nadstawił, ani nie walczył o jej zatrzymanie. Po prostu oberwał, a piłka po odbiciu szczęśliwie spadła pod nogi Sergiego Roberto, który błyskawicznie oddał ją do Ferrana Torresa. Po jego strzale Barcelona wyrównała.
I aż do doliczonego czasu gry wydawało się, że Barcelona mogła strzelić gola tylko w tak kuriozalnych okolicznościach. Wszystkie konwencjonalne akcje były bowiem rozbijane przez rywali. W 2024 Barcelona weszła krokiem imprezowiczów wracających z zabawy w noworoczny poranek: niepewnie, powoli, ze zwieszoną głową. W jej grze znów brakowało energii, uśmiechu, resztek polotu i elementów zaskoczenia. Nie wiadomo, jaki miała plan na mecz. Lewandowski pozostawał kompletnie niewidoczny - miał raptem 21 kontaktów z piłką, wykonał tylko osiem podań i nie znalazł żadnej okazji, by strzelić gola. Portal SofaScore niżej od niego ocenił tylko Alejandro Balde i Joao Cancelo, który jednak przez kontuzję zszedł z boiska już w 11. minucie. Poza Frenkim De Jongiem trudno o indywidualne wyróżnienia: niewiele wniósł Ferran Torres, słabo zagrał Raphinha, przy akcji bramkowej Las Palmas, przeprowadzonej zresztą przez wychowanków Barcelony - Sandro Ramireza i Munira El Haddadiego, nie popisali się obrońcy ani bramkarz. Długo cieniował też Ilkay Gundogan, który jednak w doliczonym czasie gry najpierw wywalczył, a po chwili wykorzystał rzut karny, dając Barcelonie zwycięstwo.
Najgłośniejsi przeciwnicy Xaviego twierdzą wręcz, że w szerszej perspektywie ta wygrana przyniesie klubowi więcej złego niż dobrego, bo nieco wyciszy krytykę trenera i odwlecze do następnej porażki debatę nad jego zwolnieniem. A Barcelona jak w miejscu stoi, tak będzie stała jeszcze dłużej. Próżno bowiem szukać nadziei, że te trzy punkty ją rozpędzą, naprawią, podłączą do walki o mistrzostwo czy przynajmniej bojowo nastroją na kolejne mecze. Scenariusz spotkania z Las Palmas był przecież podobny do poprzedniego meczu z Almerią, w którym także zwycięstwo 3:2 udało się wyszarpać w końcówce meczu po słabej grze. I ono też miało magicznie pomóc, a ostatecznie nie wywołało żadnej reakcji. Znów potrzebna była przerwa, najpewniej ostra reprymenda w szatni i kilka zmian w drugiej połowie, a przy tym wszystkim sporo szczęścia i błędów rywali, by ostatecznie zwyciężyć. Ale ile razy jeszcze uda się uciec spod topora?
Barcelona spisała mnóstwo noworocznych postanowień i wchodziła w 2024 z oklepaną obietnicą: nowy rok - nowa ja. Xavi zaczął je kreślić zaraz po przedświątecznym meczu z ostatnią w tabeli Almerią. Mówił wtedy, że jego zespół musi odzyskać duszę, że jego piłkarze muszą "biegać jak zwierzęta", bo inaczej sezon pójdzie na marne. Futbolowy esteta rozprawiał o siermiężnych wartościach. Nie wspomniał o pięknej grze, a jedynie o wyszarpywaniu zwycięstw, bo jego zespołowi daleko było w mijającym roku do pryncypiów utrwalanych od czasów Cruyffa.
Xavi obiecywał sobie, że w nowym roku jego drużyna poprawi skuteczność, ale też uszczelni defensywę, bo już w połowie sezonu straciła więcej bramek (22) niż przez cały poprzedni (20). Do zmiany jest też intensywność gry, bierność po stracie piłki i nerwowość w jej rozegraniu. Barcelona w 2024 r. częściej chce słyszeć brawa niż gwiazdy. - One też potrafią zmotywować, ale teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy się zjednoczyć - mówił po poprzednim meczu Sergi Roberto i deklarował: - Dwa tygodnie przerwy dobrze nam zrobią. Wrócimy silniejsi.
Wrócili jednak w równie słabej formie.
Podobnie jest z Robertem Lewandowskim, który wchodzi w nowy rok zewsząd słysząc, że zarabia za dużo, by dawać tak mało. Jest krytykowany za słabą skuteczność, techniczne błędy i ogólny spadek formy. Powstają kompilacje, jak macha rękami surowo recenzując zagrania kolegów, mimo że sam nie gra lepiej. Kibice i eksperci pamiętają o przeciekach, według których za pół roku jego pensja ma wzrosnąć do 32 mln euro brutto za sezon. Stąd mnożące się plotki, że klub zechce latem go sprzedać i nie płacić mu wynagrodzenia niewspółmiernego do boiskowego wkładu. Na tym właśnie polegało największe ryzyko podpisywanej latem 2022 r. umowy: że pensja miała rosnąć z każdym kolejnym sezonem - z 20 mln euro brutto w pierwszym do 26 mln euro brutto w drugim i wreszcie do wspominanych 32 mln euro brutto w trzecim sezonie. Barcelona najpewniej wierzyła, że Lewandowski, dzięki nieskazitelnemu prowadzeniu się i wszechobecnemu profesjonalizmowi, będzie starzał się powoli i łagodnie. I o ile po pierwszym sezonie, zakończonym mistrzostwem Hiszpanii i nagrodą dla najlepszego strzelca ligi, władze klubu nie mógł mieć do niego zastrzeżeń, o tyle pierwsza część tego sezonu jest już wyraźnie słabsza.
Barcelona ma problemy ze skutecznością - tworzy sporo okazji, oddała już 119 celnych strzałów, ale zdobyła tylko 34 gole (kolejne dwa to trafienia samobójcze Floriana Lejeune’a i Sergio Ramosa). Według statystyki bramek oczekiwanych (xG) powinna tych goli mieć 43. Dziewięć bramek mniej niż zakłada algorytm to obok walczącego o utrzymanie Deportivo Alaves najgorszy wynik w lidze. Lewandowski nie pomaga - ma w lidze osiem goli, choć według statystyk (xG) powinien ich mieć dwanaście. Jest więc cztery gole na minusie. Dla porównania - poprzedni sezon kończył z 0,5 gola mniej niż przewidywało xG. I to nie tak, że wiecznie brakuje mu okazji. Oddaje najwięcej strzałów w lidze, ma najwięcej goli oczekiwanych, ale w klasyfikacji strzelców jest za Judem Bellinghamem z Realu Madryt (13 goli), Borją Mayoralem z Getafe (12), Alvaro Moratą z Atletico Madryt (12), Artemem Dovbykiem z Girony (11), Antoinem Griezmannem z Atletico (11), Ante Budimirem z Ossasuny (9) i Gerardem Moreno z Villarrealu (9).
Bardziej wnikliwe statystyki pokazują też rosnący problem z przyjęciem piłki - na półmetku sezonu Lewandowski ma 49 nieudanych prób skontrolowania piłki, a w całym poprzednim sezonie miał ich 94. Gołym okiem widać też akcje, w których brakuje go w polu karnym i te, w których brakuje mu energii. Mnożą się mecze takie, jak z Las Palmas, gdy trudno dostrzec go na boisku.
W Hiszpanii różnie postrzegają transfer Vitora Roque, uzdolnionego 18-letniego napastnika z Brazylii, który pod koniec grudnia trafił do Barcelony. Wylądował w Katalonii pół roku wcześniej niż zakładał sporządzony latem plan. Szczegółowo pisaliśmy o tym TUTAJ. Pośpiech pewnie byłby mniejszy, gdyby Lewandowski strzelał gola za golem, a Barcelona nie miała problemów w ataku. Wyszło jednak na to, że Roque zadebiutował już w meczu z Las Palmas. Wszedł na ostatnich 12 minut za Ferrana Torresa i pokazał się z niezłej strony. Zmarnował dwie dobre sytuacje, ale na razie kibice są wyrozumiali i dostrzegają podstawową różnicę w jego występie i Lewandowskiego: Roque cały czas pokazywał się gry i nieustannie prosił o piłkę, a Polak był bierny i łatwy do okiełznania.
Lewandowski, mimo że nie przywykł do bycia zmienianym już w 72. minucie, wyraźnie wspierał młodszego kolegę zza bocznej linii. Po pierwszej zmarnowanej okazji najpierw złapał się za głowę, ale już po chwili oklaskami na stojąco dodawał mu otuchy i zagrzewał do kolejnych prób.
Większość ekspertów widzi w Roque następcę Lewandowskiego, który na razie spokojnie będzie się wdrażał i uczył u jego boku. Ale są też tacy, którzy dostrzegają w nim konkurenta na tu i teraz. Najwięcej zależy od samego Polaka - jeśli poprawi skuteczność i będzie miał większy wpływ na grę Barcelony, dyskusja się skończy. Jeśli nie - może częściej schodzić z boiska już 20 minut przed zakończeniem meczu. Cierpliwość Xaviego ma swoje granice, a teraz wreszcie ma kim go zastąpić.