Zuchwałą kradzież zarejestrowały muzealne kamery. Na ciemnych, ziarnistych nagraniach widać dwie postacie, które podchodzą do budynku z drewnianą drabiną. Jeden ze złodziei wchodzi po niej przez okno do galerii, zdejmuje bezcenne dzieło ze ściany i wraca z nim tą samą drogą do czekającego na czatach kolegi. Wszystko trwa zaledwie minutę. Wystarczająco długo, aby rabuś zdążył jeszcze zostawić na miejscu grzecznościową karteczkę z jednym zdaniem: "Wielkie dzięki za kiepską ochronę".
Dość szybko zaczęły wychodzić na jaw okoliczności kradzieży, raczej zawstydzające dla władz muzeum i norweskiej policji. "Krzyk" – a w rzeczywistości jedna z kilku jego wersji, ta najbardziej znana, z 1893 roku - był eksponowany w zasadzie bez żadnych zabezpieczeń. Tydzień przed kradzieżą przeniesiono go z piętra do łatwo dostępnej galerii na parterze; z okazji igrzysk muzeum przygotowało dla turystów specjalną wystawę, której największą atrakcją było właśnie dzieło Muncha. Wybicie przez złodziei szyby w oknie uruchomiło co prawda alarm, ale ochrona dopiero po pół godzinie zorientowała się, co się stało. Pierwsze działania służb utrudniał dodatkowo fakt, że połowę policjantów ze stolicy oddelegowano do pilnowania porządku w położonym 200 km na północ Lillehammer.
Śledztwo i poszukiwania "Krzyku" ruszyły niemal natychmiast. Norwegowie stworzyli listę podejrzanych, zaczęli sprawdzać potencjalne tropy i dementować plotki, jak choćby tę o okupie w wysokości miliona dolarów, na zapłacenie którego miał zgodzić się norweski rząd. Poproszono również o pomoc w Londynie: stolica Wielkiej Brytanii była jednym z ważniejszych rynków sztuki i podejrzewano, że w przypadku kradzieży na zlecenie temat obrazu, prędzej czy później, wypłynie w tamtejszym półświatku.
Po kilku tygodniach dochodzenia pracujący dla londyńskiej policji amerykański detektyw Charles Hill wpadł na trop niewielkiej grupy, działającej w porozumieniu z doskonale znanym w Oslo gangiem Tveita. Wyglądało na to, że kradzież obrazu miała odciągnąć uwagę od serii dużych napadów na banki, które miały miejsce w Norwegii krótko po zniknięciu "Krzyku". Udając przedstawiciela Muzeum J. Paula Getty’ego w Los Angeles, z pomocą norweskiego informatora, już na miejscu Hill rozpoczął żmudne negocjacje ze złodziejami. Udało mu się ich przekonać, że kalifornijska instytucja jest zainteresowana wystawieniem obrazu. Aby uwiarygodnić swoją przykrywkę, zorganizował sieć sponsorów i pośredników, doradził też rabusiom, aby w żadnym wypadku nie szantażowali norweskiego rządu. Do przekazania "Krzyku" doszło 7 maja 1994 roku. Z tym, że w umówionym miejscu zamiast amerykańskiego pośrednika z walizką z 500 tys. funtów na złodziei czekała policja.
Nietknięty obraz odzyskano po trzech miesiącach. Nie byłoby to możliwe bez wnikliwości detektywa Hilla, ale spory wkład w sukces służb miał też jeden ze złodziei. Jego nazwisko, ze względu na kryminalną przeszłość, od początku przewijało się w aktach śledztwa, nawet pomimo alibi na czas skoku. Uwagę Hilla przykuły dodatkowo dwa fakty. Po pierwsze, muzealne kamery kilkukrotnie uwieczniły mężczyznę jako odwiedzającego Galerię Narodową w Oslo. Ostatni raz na pięć dni przed kradzieżą. Po drugie, w jednej z krajowych gazet pojawiło się krótkie ogłoszenie, za pośrednictwem którego podejrzany informował o narodzinach syna Oscara, który "przyszedł na świat z Krzykiem!" (oryginalna pisownia "med et Skrik!"). I tak, łącząc fakty, śledczy dotarli do Påla Engera, doświadczonego włamywacza. I piłkarza.
Pål Enger urodził się 26 marca 1967 roku w Oslo. Jako junior był uznawany za jeden z największych talentów norweskiego futbolu. W 1986 roku zadebiutował w zespole pięciokrotnego mistrza kraju, stołecznej Vålerenga Fotball, w przegranym 0:1 meczu pierwszej rundy Pucharu UEFA z belgijskim SK Beveren. Wiele wskazywało na to, że młody pomocnik na stałe dołączy do pierwszego składu. Starsi zawodnicy, którzy wprowadzali Engera do drużyny, szybko zwrócili uwagę na jego życzliwość, pogodę ducha i skłonność do popisywania się. I to nie tylko na boiskowymi zagraniami - młodzieniec na życzenie włamywał się do samochodów. Rozbawieni koledzy często zakładali się, ile czasu zajmie mu dostanie się do czyjegoś auta, a zdarzało się, że ratował tych, którzy zatrzasnęli kluczyki w swoich pojazdach.
Pod koniec lat 80. piłkarskie pensje w Norwegii były na tyle niskie, że zawodnicy "po godzinach" dorabiali, aby utrzymać rodziny. Enger na tym tle był wyjątkiem, ponieważ jako jedyny piłkarz w Vålerendze nie miał dodatkowej pracy. Nigdy też nie narzekał na brak gotówki. Legendą obrosła jego podróż do Stanów Zjednoczonych: w wieku 15 lat poleciał z kolegą do Nowego Jorku, aby na własne oczy zobaczyć miejsca, w których nakręcono jego ulubiony film, "Ojca Chrzestnego".
Kiedy po treningach wszyscy zabierali przepocone dresy do prania, Enger po prostu wyrzucał je do śmieci. Twierdził, że bardziej opłaca mu się kupić nowy. Uwielbiał drogie, luksusowe samochody i regularnie je zmieniał. Swojego czasu jako jedyny w Oslo miał porsche. W weekendy ciekawscy z całego miasta zjeżdżali się pod dom piłkarza, aby zobaczyć auto, na którego drzwiach, zamiast nazwy sponsora, znajdowało się słowo "PEnger". Po norwesku: "pieniądze", "kasa".
Enger wychowywał się w tej samej dzielnicy, od której nazwę wziął słynny gang Tveita i pogłoski o współpracy piłkarza z bandą krążyły od dłuższego czasu. Miał zaledwie 16 lat, kiedy dostał pierwszy wyrok w zawieszeniu za kradzież. Nikt nie mówił na głos o tym, co dla wszystkich wydawało się jasne: gotówka, którą na lewo i prawo szastał rozpoczynający karierę pomocnik, nie miała prawa pochodzić z legalnych źródeł. Zawodnicy Vålerengi postawili sprawę jasno: w szatni nie będą tolerowane żadne kradzieże, ale poza nią nikt nie będzie się wtrącał w życie chłopaka. Kiedy pewnego dnia z klubowych biur skradziono komputer, Enger od razu obiecał pomoc. I na następnym treningu zjawił się z zaginionym sprzętem pod pachą.
Po głośnym napadzie na jeden ze sklepów jubilerskich w Oslo w 1988 roku, kiedy to łupem złodziei padła biżuteria o wartości ponad 700 tys. dolarów, dwóch piłkarzy Vålerengi, którzy dorabiali na pół etatu w policji, postanowiło sprawdzić, ile jest prawdy w plotkach o młodszym koledze. Na własną rękę zaczęli go śledzić. Nie mogąc samodzielnie ustalić pochodzenia kolejnych luksusowych samochodów, zegarków czy biżuterii, wystąpili do przełożonych o nakaz przeszukania mieszkania zawodnika. Na miejscu znaleziono mnóstwo kradzionych przedmiotów i coś, czego absolutnie nikt się nie spodziewał: wiszący na honorowym miejscu obraz "Wampir" (znany też pod nazwą "Miłość i ból") Edvarda Muncha, skradziony kilka miesięcy wcześniej z Muzeum Muncha.
Engera skazano na cztery lata więzienia. Po wyjściu na wolność próbował kontynuować sportową karierę, ale kryminalna przeszłość nie ułatwiała mu znalezienia dobrego klubu. Trafił na chwilę do drugoligowego Mercantile, nie zagrzał tam jednak długo miejsca. Czym w takim razie się zajmował? Jak sam wielokrotnie wspominał, wrócił do planowania "skoku doskonałego". Edvardem Munchem i jego najsłynniejszym dziełem Enger interesował się podobno od najmłodszych lat. To właśnie "Krzyk" – w tym przypadku wersję z 1910 roku - próbował ukraść w 1988. Dobrze znał układ ekspozycji, nie przewidział jednak zmiany rozmieszczenia obrazów. Dopiero po fakcie zorientował się, że dziełem, które wyniósł z muzeum, był "Wampir".
Za drugim razem już nie mogło dojść do pomyłki. Enger regularnie odwiedzał Galerię Narodową, aby przyjrzeć się systemom monitoringu, możliwym zabezpieczeniom, układom pomieszczeń. Obserwował też budynek z pobliskiej kawiarni, aby poznać zwyczaje ochrony, godziny obchodów i zmian dyżurów. Zaplanował cały skok w najdrobniejszych szczegółach i dyrygował nim od początku do końca, chociaż to wcale nie on zdjął "Krzyk" ze ściany i zostawił na miejscu liścik z podziękowaniem dla ochrony. Za to odpowiedzialny był jeden ze wspólników Engera, a podrzucenie kartki było warunkiem późniejszego wypłacenia złodziejowi jego doli.
Piłkarz doskonale zdawał sobie sprawę, że ze swoją przeszłością znajdzie się wysoko na liście podejrzanych. Nie mylił się. Był kilkukrotnie przesłuchiwany, policja dyskretnie go obserwowała. Do pewnego czasu skutecznie zasłaniał się solidnym alibi - w momencie kradzieży nie było go w pobliżu Galerii Narodowej, co mógł potwierdzić wyciągiem z prowadzonych rozmów telefonicznych. Aby odsunąć od siebie wszelkie poszlaki, nie prowadził też negocjacji z informatorami rzekomego przedstawiciela Muzeum Getty’ego. Tym zajmował się kolejny ze wspólników Engera, jego dobry przyjaciel jeszcze z czasów dzieciństwa. Ale, jak to często bywa w przypadku złodziei, także i tym razem włamywacza ostatecznie zgubiła duma i chęć pochwalenia się swoim wyczynem: wspomniane już wcześniej aluzyjne zawiadomienie o narodzinach syna nie umknęło uwadze śledczych.
Co w tym czasie działo się ze skradzionym obrazem? Złodzieje wyjęli go z ram, które - pocięte na cztery części - podrzucili policji w trakcie negocjacji jako dowód na to, że dzieło znajduje się w ich rękach. A sam karton z olejno-pastelowym malunkiem Enger schował w najbezpieczniejszym miejscu na świecie: pod rozkładanym stołem w jadalni w swoim rodzinnym domu. Jak sam przyznawał, niezmiernie bawiła go myśl, że gdy policja w całym kraju szukała obrazu, jego niczego nieświadoma matka codziennie zasiadała przy nim z przyjaciółkami, aby wypić popołudniową herbatę.
Za kradzież "Krzyku" i próbę jego sprzedaży Engera skazano na sześć lat pozbawienia wolności. Jako jedyny z czwórki zaangażowanych w skok odsiedział pełen wyrok, nie licząc podjętej w 1999 roku próby ucieczki z kraju (policja złapała go po 12 dniach). Wspólnicy piłkarza mieli spędzić za kratkami od trzech do pięciu lat. Ich prawnikom udało się odwołać od decyzji sądu i udowodnić, że brytyjska policja, pomagając norweskim kolegom podczas śledztwa, kilkukrotnie złamała prawo międzynarodowe, m.in. wykorzystując sfałszowane dowody tożsamości i narażając życie swoich agentów. Dało to podstawę do wcześniejszego zwolnienia całej trójki.
Kolejny pobyt w więzieniu okazał się dla Engera przełomowy. Odkrył, a może przypomniał sobie o sztuce. Zaczął malować: początkowo pejzaże, a później, co w sumie nie powinno zaskakiwać, inspirowane ekspresjonizmem i Munchem abstrakcje. Obrazy postanowił podpisywać doskonale znanym z pewnego porsche słowem „PEnger". Kiedy w 2000 roku wyszedł na wolność, zajął się malarstwem już na poważnie; dla trzydziestotrzylatka drzwi do kariery piłkarskiej były już definitywnie zamknięte. Zorganizował kilka wystaw swoich prac, zainteresował się też handlem sztuką. Dzięki temu w 2002 roku wszedł w posiadanie oryginalnej litografii Muncha, którą - legalnie - wylicytował na aukcji. Ale w grudniu 2015 roku został ponownie aresztowany: tym razem z jednej z galerii w Oslo zniknęło kilkanaście dzieł współczesnych norweskich malarzy. Na miejscu znaleziono dokumenty Engera i jego odciski palców. Na początku mężczyzna bronił się przed oskarżeniami, ale w toku śledztwa przyznał się do kradzieży pięciu obrazów. Odsiedział rok z zasądzonych dwóch lat, ponieważ dochodzenie wykazało, że część z zaginionych prac wcale nie została skradziona, a formalnie sprzedana i odnaleziono je w innym miejscu. Później jeszcze kilkukrotnie stawał przed sądem: za jazdę bez uprawnień, kradzieże, przemyt narkotyków.
Legendy, jakimi obrosły kolejne kradzieże Engera, w połączeniu ze sławą obrazu Muncha, uczyniły z byłego piłkarza osobę publiczną i obiekt zainteresowania rodzimych mediów. W przeszłości dziennikarze kilkukrotnie namówili go na wywiady. Powtarzał w nich, że nie żałuje tego, co zrobił, a świadomość bycia w posiadaniu tego konkretnego dzieła była fantastycznym uczuciem. Z dumą podkreślał też, że jego historia jest lepsza od tych filmowych, ponieważ wydarzyła się naprawdę. Być może dlatego tak chętnie zjawiał się na premierach dokumentów poświęconych skokowi. W 2022 roku został głównym bohaterem jednego z odcinków miniserialu telewizji ARTE o słynnych kradzieżach obrazów ("Tableaux Volés"). Inny serialowy projekt, tym razem firmowany przez Netflix, miał koncentrować się na życiu Engera. Parę lat temu mężczyzna wyznał nawet, że zadzwonił do niego w tej sprawie sam Dustin Hoffmann.
Wydaje się jednak, że od tego czasu przedsięwzięcie stanęło w miejscu, a podobbny wywiad i wyznania byłyby niemożliwe. Enger odmówił choćby dziennikarzowi The Athletic, którego poinformowano, nie wprost, że do zmiany zdania mogłoby nakłonić byłego piłkarza tylko odpowiednie honorarium (artykuł i tak powstał). Kilka lat wcześniej Norweg miał odrzucić lukratywną ofertę jednej z brytyjskich gazet, która chciała zapłacić mu 100 tys. funtów za opowiedzenie swojej historii. Zarzekał się, że zrobił to, aby chronić swoje kontakty w półświatku. I że później bardzo tego żałował. Stonował też wcześniejsze deklaracje o młodzieńczej fascynacji Munchem: wynikała ona bardziej z dziecięcego przerażenia niepokojącą twórczością malarza niż artystycznego zacięcia Engera.
I skoro zaczęliśmy od norweskiego mistrza ekspresjonizmu, to na nim też zakończmy. 22 sierpnia 2004 roku w Oslo po raz kolejny skradziono „Krzyk". Jak na ironię, również wtedy trwały igrzyska olimpijskie, choć już nie zimowe, a letnie, i nie w stolicy Norwegii, a w Atenach. Złodzieje w biały dzień sterroryzowali bronią ochronę i widzów Muzeum Muncha, a razem z wersją dzieła z 1910 roku zabrali też inny obraz Muncha, „Madonnę". Rabusiów aresztowano rok później, a obrazy odzyskano w sierpniu 2006 roku, ale jedną z pierwszych osób, do których w tej sprawie zgłosiła się norweska policja, był Pål Enger. Agenci uznali, że na początek warto wykluczyć go z grona podejrzanych.