Były pomocnik ze stażem niemal stu meczów w ekstraklasie na swoim piłkarskim szczycie był w 2004 r., kiedy z Lechem Poznań sięgał po Puchar Polski. Cechowała go waleczność, zadziorność i nieustępliwość. Zyskał szacunek jako pracowity i przydatny gracz. Jego karierze solidnego ligowca niczego nie brakowało, jednak po latach wyznał, że w życiu prywatnym układało i układa mu się różnie. Zmagał się z depresją i alkoholizmem, miał kilka prób samobójczych.
Obecnie mieszka i pracuje w Eindhoven jako ogrodnik. - Zacząłem chorować cztery lata temu. Nie dopuszczałem myśli, że mam depresję. Miałem problemy ze snem. Starałem się upijać, żeby iść spać. Budziłem się po czterdziestu minutach. Pojechałem kiedyś do szpitala, wyszło mi 3,7 promila alkoholu we krwi, a rozmawiałem przytomnie jak z wami. Lekarz powiedział, że stres uniemożliwiał mi upicie się. Ciągnąłem to przez cztery miesiące. Po wszystkim wyglądałem jak siedemdziesięciolatek. Wrak człowieka. Skończyło się w szpitalu. Trafiłem na oddział psychiatryczny - wyznał w rozmowie z dziennikarzami "Weszło!" - Jakubem Białkiem i Janem Mazurkiem.
O tym jak blisko był udanego targnięcia się na swoje życie, opowiedział z wielkimi emocjami. - Druga depresja była jakieś dziesięć razy mocniejsza niż pierwsza. Doprowadziłem się do samouszkodzeń. To był taki ból, takie cierpienie psychiczne, że tylko obmyślałem plan, jak to skończyć. Jedynym hamulcem były dzieci, bo już szedłem na tory, już mierzyłem wysokość budynku, już okna wydawały mi się zaproszeniem. Nie da się tego opisać. Kocham życie, tak ogólnie. Mam dla kogo żyć. Chcę wychować dzieci na szczęśliwych. W głowie miałem jednak takie rzeczy, że już lepiej być połamanym niż tego doświadczyć - mówi w wywiadzie.
O swoich problemach nie opowiadał nikomu, nie wiedziały dzieci. Poinformowana o stanie medycznym była tylko jego matka. Jego ręce i ramiona "zdobią" blizny po cięciach od szkła z rozbitych butelek i żyletek. Nawrocik twierdzi, że samookaleczanie przynosiło mu ulgę psychiczną. O swojej karierze w ekstraklasie mówi niewiele, ale czasami ją wspomina.
- Gdyby nie kontuzje, byłoby lepiej. Ale i tak jestem szczęśliwy, spełniłem swoje marzenie. Jako dziecko zawsze chciałem grać w Lechu. Udało mi się, miałem koszulkę z numerem "dziesięć", wiadomo, ile ona znaczy, jest legendarna. Grałem przy pełnych trybunach, wygraliśmy z Legią, odwiecznym rywalem. Gra w piłkę była ucieczką z domu, odskocznią od tego, co się tam dzieje. Nie było telefonów, konsol, w telewizji niewiele programów. Podwórko i znajomi, tylko to - dodał.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!