"Psychopata bez empatii" na nowo porządkuje futbol. Arabia Saudyjska ma ukryte cele

Dawid Szymczak
Mohammed ibn Salman chce na nowo porządkować świat. A że futbol jest do tego dobrym narzędziem, to od kilku tygodni zaprasza do Arabii Saudyjskiej najpopularniejszych piłkarzy i sam wyrasta na jednego z największych graczy na sportowym rynku. I nie chodzi mu tylko o sportswashing. Ukrytych celów ma tyle, co pieniędzy - mnóstwo.

Sportowa ofensywa Arabii Saudyjskiej nie trwa od wczoraj: w 2019 r. Hiszpanie i Włosi rozegrali tam pierwsze superpucharowe mecze, cztery lata temu walczyli tam Anthony Joshua i Aleksander Usyk, a od 2021 r. ścigają się kierowcy Formuły 1. Odbywają się tam też turnieje golfowe, tenisowe, kolarskie, snookerowe czy e-sportowe. Ale tego dociśnięcia gazu w ostatnich tygodniach nie da się przegapić: najpierw ostatni zdobywca Złotej Piłki Karim Benzema przeniósł się do Al-Ittihad, później dołączył do niego mistrz świata - N’Golo Kante, a od schematu sprowadzania wielkich gwiazd w podeszłym piłkarsko wieku Arabowie odeszli przy transferach Rubena Nevesa i Marcelo Brozovicia. Obaj mieli jeszcze przyszłość w Europie. Portugalczyk ma dopiero 26 lat, eksperci wróżyli mu transfer do jednego z najlepszych klubów, ale tylko Al-Hilal chciał zapłacić Wolverhampton 55 mln euro i obiecać piłkarzowi nieziemsko wysoki kontrakt. Chorwata z kolei widziała u siebie FC Barcelona, ale tylko oczami wyobraźni, bo ostatecznie od nowego sezonu będzie grał z Cristiano Ronaldo w Al-Nassr, gdzie w trzy lata zarobi 100 mln euro. Inne znane twarze? Edouard Mendy, Kalidou Koulibaly i Roberto Firmino - wszyscy z Premier League. Następni stoją już w kolejce.

Zobacz wideo Marciniak sędziował w IV lidze. "Bałem się, że swoją osobowością zabije ten mecz"

Za tym wszystkim stoi z kolei jeden człowiek: Mohammed ibn Salman. Następca tronu, który w praktyce już kilka lat temu zaczął rządzić Arabią Saudyjską i wyruszył w samotną podróż, by zmienić jej postrzeganie - zarówno na świecie, jak i wśród 35 mln własnych obywateli. Lubi przedstawiać się jako reformator, który chociażby pozwolił kobietom wsiąść za kierownicę, a przed młodymi otworzył kinowe sale. Ale Saad Aljabri, były szef saudyjskiego wywiadu, który uciekł z kraju, twierdzi, że to zdolny do wszystkiego psychopata bez empatii. CIA ma mieć dowody, że ibn Salman nie tylko wiedział o planie brutalnego zabicia Dżamala Chaszodżdżiego, krytykującego go dziennikarza, lecz także sam je zlecił. W październiku 2018 r. piętnastu saudyjskich agentów zabiło dziennikarza, który załatwiał przedślubne formalności w stambulskim konsulacie. Jego ciało zostało następnie poćwiartowane i najprawdopodobniej rozpuszczone w kwasie. Joe Biden, zmierzający wówczas do Białego Domu, zapowiadał, że po czymś takim potraktuje ibn Salmana i całą Arabię Saudyjską jak pariasa. Ale już jako prezydent Stanów Zjednoczonych radośnie zbijał z nim na przywitanie żółwika.

Spotkanie prezydenta Joe Bidena
Spotkanie prezydenta Joe Bidena Bandar Aljaloud / AP

Ibn Salman chwilami wydaje się wręcz wszechmocny. Były podejrzenia, że zabójstwo Chaszodżdżiego skaże go na wieczną banicję w zachodnim świecie, ale on co najwyżej tylko na chwilę się zachwiał. W końcu administracja Bidena, mimo gigantycznej krytyki, stwierdziła, że sądzić go nie będzie, bo należy mu się immunitet. Niedoszła żona Chaszodżdżiego grzmiała wtedy, że Ameryka stawia pieniądze ponad zasadami. Reszta świata też wróciła do interesów z ibn Salmanem. Zresztą jeszcze przed morderstwem dziennikarza najważniejsze podmioty walczące o prawa człowieka grzmiały, że w Arabii Saudyjskiej są one notorycznie łamane, lecz nie przeszkadzało to wielkim biznesmenom - Billowi Gatesowi, Markowi Zuckerbergowi, Rupertowi Murdochowi czy Jeffowi Bezosowi - ochoczo oprowadzać ibn Salmana po siedzibach swoich firm.

Świat piłkarski również rozkłada przed nim czerwony dywan, bo z kim robić interesy, jak nie z człowiekiem stojącym za publicznym funduszem z budżetem szacowanym na 620 miliardów dolarów? Gdzie iść na koniec kariery, jeśli nie tam, gdzie najwięcej płacą? Komu sprzedać podstarzałych i już niezbyt potrzebnych zawodników, jak nie komuś, kto nawet nie zwykł się targować? Nie przez przypadek właściciel Chelsea Todd Boehly, chcący odchudzić tego lata kadrę, jest ponoć jednym z jego najlepszych futbolowych przyjaciół.

Ale po co mu to wszystko? Dlaczego ibn Salman przeszedł do ofensywy akurat teraz?

Najpierw sceny jak z "Ojca chrzestnego", później luksusowe więzienie dla bogaczy. Tak Mohammed ibn Salman dopchał się do tronu Arabii Saudyjskiej

Ibn Salman nie zna innego świata niż ten, w którym król ma całkowitą władzę nad wszystkimi, którzy go otaczają. Dorastał przy tym ze świadomością, że któregoś dnia jego ojciec prawdopodobnie tym królem zostanie. Mohammed, w przeciwieństwie do większości książąt (m.in. swoich braci i kuzynów), nigdy nie wyjechał za granicę, by studiować na prestiżowych uczelniach. Skończył za to prawo na Uniwersytecie Króla Sauda i wciąż był blisko ojca. W systemie Arabii Saudyjskiej władza nie przechodzi jednak z ojca na syna, dlatego Mohammed ibn Salman w kolejce do tronu stał za Mohammedem ibn Nayefem, bratankiem króla, a swoim kuzynem.

Gdy ojciec na początku 2015 r. został królem, mianował Mohammeda ministrem obrony. W dynastii wzbudziło to niemałe kontrowersje: był ledwie po trzydziestce, nie służył w wojsku, słabo mówił po angielsku, miał przeciętnie wykształcenie i wydawał się dzieciakiem wśród starszyzny. W dodatku hałaśliwym, przesadnie zdeterminowanym, wypluwającym rewolucyjne hasła o odmłodzeniu gospodarki czy ograniczeniu uprawnień policji moralności. Bycie ministrem zupełnie go nie satysfakcjonowało, więc coraz śmielej rozpychał się na dworze swojego ojca: obejmował nowe stanowiska, wciąż szeptał ojcu do ucha i zyskiwał coraz większe poparcie wśród saudyjskich elit - na jednych działały groźby, na innych przekupstwa.

Wreszcie w czerwcu 2017 r. wyprzedził Mohammeda ibn Nayefa w kolejce do tronu i przejął tytuł księcia koronnego. Po latach "The Guardian" napisał, że w pałacu odegrały się wtedy sceny jak z "Ojca chrzestnego". Ibn Nayef został zwabiony do Mekki na spotkanie z królem, ale gdy pojawił się w pałacu, natychmiast został zamknięty w niewielkim pokoju - bez telefonu, leków na nadciśnienie i cukrzycę. Od ochroniarzy działających na polecenie ibn Salmana miał usłyszeć, że jeśli dobrowolnie nie zrezygnuje z prawa do tronu, to kobiety z jego rodziny zostaną zgwałcone. Sam ibn Nayef spodziewał się ponoć, że może zostać otruty, dlatego omawiał nawet picia wody. O świcie było już po wszystkim. Wyczerpany i przestraszony zdecydował się poddać. Wtedy został przeprowadzony do drugiej sali, gdzie przed kamerami czekał już ibn Salman, by teatralnie przed nim przyklęknąć i ucałować go w rękę. Dopiął swego. Był księciem koronnym, a ibn Nayefa odwołał rękami swojego ojca ze wszystkich stanowisk i umieścił w domowym areszcie.

Ibn Salman, już jako następca króla, pozwalał sobie na coraz więcej. W listopadzie 2017 r. zamienił luksusowy hotel Ritz-Carlton w więzienie dla saudyjskich elit - książąt, biznesmenów, generałów, byłych ministrów i sędziów. Zatrzymał ich przeszło 300 - w tym najbogatszego Saudyjczyka Al-Walida ibn Talala, który pod kluczem spędził dwa miesiące. Mohammed zarzucał bogaczom, że dorobili się tak wielkich majątków w wyniku korupcji. Wyliczył, że są winni rządowi przeszło 100 miliardów dolarów. Nie wypuszczał ich z hotelu, dopóki nie zawarli z nim "umowy" i nie oddali odpowiedniej sumy pieniędzy. Rodziny więźniów informowały, że byli torturowani i upokarzani. Akcję oficjalnie zorganizował król Salman, ale rzeczywistości stał za nią jego syn Mohammed, o którym trzy lata wcześniej w Arabii Saudyjskiej mało kto słyszał.

Nawet krytycy ibn Salmana przyznają, że to polityczny szachista myślący kilka ruchów do przodu. Stąd też opinie, że rzekoma walka z korupcją była jedynie przykrywką, która - swoją drogą - przysporzyła mu w kraju wielu zwolenników. Część Saudyjczyków dostrzegła w nim bowiem Robin Hooda zabierającego przebogatym to, co nakradli. Ale w rzeczywistości książę Mohammad wiedział, że ma w swoim kraju wielu wrogów i wpływowych konkurentów, którzy podłożą mu nogę tuż przed tronem, gdy umrze jego przeszło 80-letni i schorowany ojciec, więc zawczasu chciał ich osłabić, zabrać im pieniądze, ograniczyć wpływy, a niektórych przeciągnąć na swoją stronę. Jasno pokazał im też, kto rządzi w królestwie. I ostrzegł, że będą to rządy, jakich nie znali - bez kłaniania się komukolwiek z krajowej elity i bez kroku wstecz. Biografowie ibn Salmana są zgodni: jest wytrawnym politykiem, który bezgranicznie wierzy w swój intelekt i wizjonerstwo, jednak nie znosi sprzeciwu i wręcz alergicznie reaguje nawet na najdrobniejsze słowa krytyki. Dlatego ostatnie lata są w Arabii Saudyjskiej niezwykle krwawe - wskaźniki stosowania kary śmierci są na historycznie wysokim poziomie. Z raportów European Saudi Organisation for Human Rights i Reprieve Raport wynika, że latach 2015-22 każdego roku wykonywano średnio 129 egzekucji, czyli przeszło 80 proc. więcej niż latach 2010-14. Nie przeszkadza to jednak Mohammadowi wciąż przedstawiać się jako nowoczesny reformator z łagodniejszym światopoglądem od swoich przodków. Gdy przyznawał kobietom prawo do kierowania samochodami, w więzieniach wciąż rażono aktywistów prądem.

Po co Arabii Saudyjskiej ci wszyscy piłkarze? Nie chodzi tylko o sportwashing

Inwestycja w sport jest mu potrzebna z wielu powodów. Powszechnie wiadomo, że zyskanie rozgłosu na całym świecie jest jednym ze strategicznych celów określonych przez ibn Salmana w "Wizji 2030", czyli planie rozwoju kraju. Jego głównym punktem jest uniezależnienie saudyjskiej gospodarki od handlu ropą i rozszerzenie jej wpływów przede wszystkim z turystyki poprzez rozwój infrastruktury i wybudowanie futurystycznego miasta The Line, otwarcie całorocznych kurortów narciarskich na pustyni, postawienie największego na świecie parku rozrywki czy uruchomienie wyspy luksusów, czyli ultranowoczesnego kurortu na Morzu Czerwonym. Turystyczne walory Arabii Saudyjskiej już od roku zachwala Leo Messi, ale ibn Salman chce w najbliższych latach zorganizować jeszcze dziesiątki turniejów i zawodów sportowych, by zaprosić do siebie kibiców i pozwolić im osobiście przekonać się, co do zaoferowania ma jego kraj. Znani piłkarze występujący tam na co dzień również mają być wabikiem.

"Wizja 2030" zakłada też "stworzenie jakościowych możliwości i atrakcyjnego środowiska dla inwestycji w sektorze sportowym". Celem jest potrojenie wartości ligi saudyjskiej do przeszło dwóch miliardów dolarów, dzięki połączeniu komercyjnych przychodów i inwestycji z sektora prywatnego. Już pierwsze miesiące po transferze Cristiano Ronaldo pokazały władzom Arabii, że trafiły w dziesiątkę: frekwencja na meczach Al-Nassr wzrosła o 143 proc., mimo że ceny biletów są piętnaście razy wyższe. W narracji samych Saudyjczyków wybrzmiewa też troska o młode społeczeństwo (70 proc. populacji ma mniej niż 35 lat), w którym około 60 proc. obywateli ma nadwagę. Rząd chce zainteresować ich sportem i poprawić te statystyki. Liczba zarejestrowanych piłkarzy do 2030 r. ma wzrosnąć z 21 tys. do ponad 200. Dla porównania - w Polsce jest ich ponad 650 tys. Poprawę gdzieniegdzie już widać. Masowe uczestnictwo w sporcie wzrosło z 13 proc. w 2015 r. do blisko 50 proc. w 2022 r., a liczba federacji sportowych rozmnożyła się z 32 do 95.

Co istotne - "Wizja 2030" nie dotyczy tylko tego, jaką twarz Arabia pokaże światu, lecz także tego, jak zaprezentuje się swoim obywatelom. Simon Chadwick, profesor sportu i ekonomii politycznej, uważa, że nieznoszący sprzeciwu Mohammed ibn Salman chce za wszelką cenę uniknąć powstawania wśród dwudziestoparolatków ruchów oporu, które zaczną protestować przeciwko rodzinie królewskiej, bo nie będzie im się podobało, że muszą żyć inaczej niż reszta świata. Ibn Salman sprowadza wielkie gwiazdy głównie dla nich. Pokazuje, że Arabia może mieć niemal wszystko, czego chce. Że jest dla tych wybitnych piłkarzy atrakcyjna, że komplementują ją jeszcze przed przyjazdem. W młodym społeczeństwie ma to wzmagać narodową dumę. - Zasadniczo rząd mówi im teraz: "Cóż, jeśli chcesz Cristiano Ronaldo i Karima Benzemę, damy ci ich. Ale umowa jest taka: możesz mieć wszystko, czego chcesz, ale nie kwestionuj naszych działań" - tłumaczył Chadwick w rozmowie z The Athletic.

To pragnienie ibn Salmana, by zadowolić jak najwięcej obywateli, jest też widoczne w wyborze klubów, które kilkanaście dni temu przejął państwowy fundusz inwestycyjny PIF - ten sam, który posiada 80 proc. udziałów w Newcastle United. Padło na historyczną "wielką czwórkę", czyli Al-Ittihad, Al-Hilal, Al-Ahli i Al-Nassr, mające najwięcej kibiców. Al-Shabab, w którym grał Grzegorz Krychowiak, mimo że w ostatnich trzech sezonach zajmowało miejsce w czołowej czwórce i osiągało wyniki lepsze niż chociażby Al-Ahli, które w sezonie 2021/22 spadło z ligi, zostało pominięte. Al-Ahli nie dość, że ma więcej kibiców, to ma też siedzibę w Dżeddzie, więc perspektywa rozgrywania prestiżowych derbów tego miasta między Al-Ahli a Al-Ittihad była dla władz Arabii Saudyjskiej bardzo kusząca. W najbliższym sezonie każda z tych czterech drużyn ma mieć w składzie przynajmniej po trzy gwiazdy znane w Europie. Ci piłkarze, którzy będą musieli zrobić im miejsce, mają natomiast przejść do słabszych arabskich klubów, a w efekcie cała liga ma stawać się lepsza. 

Plany są oczywiście ambitne - Saudi Pro League do 2030 r. ma być w dziesiątce najlepszych lig na świecie. Dzisiaj, według Twenty First Group, jest na 58. miejscu. O ile na sukcesy trzeba poczekać, o tyle rosnące zainteresowanie można zobaczyć od razu. Al-Nassr, które ma najwięcej obserwujących w social mediach, uzbierało ich więcej niż wszystkie angielskie kluby spoza "wielkiej szóstki". To przede wszystkim efekt sprowadzenia Ronaldo, który sportowo rozczarował, ale jego marketingowe zaangażowanie wręcz przerosło oczekiwania. Portugalczyk nie może się Arabii nachwalić: że ludzie wspaniali, że jedzenie pyszne, że miło się żyje, że przyjemnie gra się w piłkę, a poziom szybko rośnie, więc lada chwila liga saudyjska będzie nie w dziesiątce najlepszych, ale wręcz w piątce! Saudi Pro League przypiął ten wywiad pełen pochwał na górze swojego kanału na Twitterze.

To wszystko ma też przybliżać Arabię Saudyjską do osiągnięcia kluczowego celu, którym jest zorganizowanie mundialu. Jeśli nie w 2030 r., gdy konkurencja będzie bardzo ostra, to w 2034. Ibn Salman na własne oczy widział, jak wiele można ugrać podczas takiej imprezy. W Katarze, podczas meczu otwarcia, siedział przecież tuż obok Gianniego Infantino, prezesa FIFA, i Tamima ibn Hamada Al Saniego, emira Kataru. Wiedział, ile spotkań z politykami z zachodnich państw przeprowadzili Katarczycy podczas tego miesiąca. Poza tym, dlaczego tak małe państewko mogło mieć swój mundial, a wielka Arabia miałaby nie mieć? Już w Katarze, gdy spotykaliśmy saudyjskich kibiców przed meczem z Polską, zapraszali nas do siebie przekonani o tym, że zorganizują ten turniej jeszcze lepiej. Nie zastanawiali się, czy do tego dojdzie, wahali się jedynie kiedy.

Wszystko jest zatem prawdą - Arabia Saudyjska dzięki tak poważnym inwestycjom w piłce nożnej chce zarówno podreperować swoją reputację, ale też poprawić popularność wśród własnych obywateli, zdywersyfikować swoje przychody, by uniezależnić się od sprzedaży ropy, a także zwiększyć swoje szanse na organizację mistrzostw świata i poprawić kondycję społeczeństwa, które zmaga się z otyłością, chorobami serca i cukrzycą. 

Dlaczego teraz? 

Eksperci zauważają, że Arabia Saudyjska wchodzi na scenę, z której właśnie zszedł Katar. Teraz to ona przyciąga uwagę kibiców, chcąc zaprowadzić w futbolu nowy porządek. Jej działania bywają zestawiane z tym, co kilka lat temu robili Chińczycy, gdy również oferowali znanym w Europie piłkarzom olbrzymie zarobki. Ich projekt gwałtownie się jednak załamał. Ale różnica jest znacząca: Chińczycy inwestowali w futbol prywatne pieniądze (często robiły to firmy budowlane) wbrew przekonaniom swojego rządu, który wreszcie zmienił prawo na takie, by inwestycja w piłkę kompletnie się nie opłacała. Arabię Saudyjską natomiast - wprost przeciwnie - do futbolu pchają przede wszystkim jej władze, które mają w tym dalekosiężne cele.

- Saudyjczycy na nowo uporządkować świat i widzą swój kraj jako jeden z najważniejszych graczy z drugiego poziomu, czyli za Stanami Zjednoczonymi, Chinami i prawdopodobnie Indiami, które do tego poziomu aspirują. Arabia ma być w kolejce za nimi - uważa prof. Simon Chadwick. 

Ibn Salman wykorzystuje sprzyjający moment. Odkąd Rosja rozpętała wojnę na Ukrainie świat jeszcze bardziej potrzebuje jego ropy. Książę koronny dogaduje się z Amerykanami i gości u siebie Bidena, a jednocześnie uśmiecha się do Władimira Putina. Pod koniec 2022 r. spotkał się w Rijadzie z prezydentem Chin Xi Jinpingiem, a później Chińczycy pomogli załagodzić konflikt między Arabią a Iranem. Nawiązanie dyplomatycznych stosunków między nimi daje też nadzieję na wygaszenie niezwykle krwawej wojny w Jemenie. Ibn Salman, jak pisze "The Guardian", daje teraz szansę pokojowi, co powinno pomóc przy kolejnych inwestycjach. PIF, czyli Public Invest Fund, ma już udziały m.in. Uberze, Boeingu, Aston Martinie czy Disneyu.

Większy spokój i sport mają mu otworzyć kolejne furtki. Dokąd zaprowadzą ibn Salmana i Arabię Saudyjską? Należy poczekać.

Więcej o: