Szymon Marciniak zaimponował. Fenomen. "Tak powinno być"

Tu nie chodzi o polski kompleks - i będącą jego rewersem polską dumę, że oto mamy rodaka na szczytach świata. Tu chodzi o tęsknotę za arbitrem polskich spraw - pisze o Szymonie Marciniaku Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego".

Wstrzymaliście oddech? Zapałaliście oburzeniem? Żądaliście głów rzekomych donosicieli? Załamywaliście ręce nad hipokryzją UEFA? Byliście rozczarowani lekkomyślnością bohatera całej awantury? A może mieliście natychmiastową potrzebę otoczenia go opieką, podpisania jakiejś petycji albo listu otwartego, w wersji najbardziej konstruktywnej zaś: znalezienia mu jakiegoś doradcy od wizerunku, żeby podobnych wpadek mógł uniknąć w przyszłości? Na szczęście wszystko dobrze się skończyło: burza wokół reakcji władz europejskiej piłki na wiadomość, że Szymon Marciniak wygłosił mowę motywacyjną podczas konferencji biznesowej współorganizowanej przez Sławomira Mentzena ucichła już po kilkunastu godzinach. Arbiter zdystansował się od poglądów lidera Konfederacji, przeprosił za zamieszanie i w sobotę będziemy z dumą patrzeć, jak w Stambule wyprowadza drużyny Interu i Manchesteru City na finał Ligi Mistrzów.

Zobacz wideo Santos sprawdza młodzież. "Jestem zaskoczony i szczęśliwy"

Żeby było jasne: nie naśmiewam się z tej dumy ani nie ironizuję. Trudno nie być dumnym, kiedy się widzi rodaka sędziującego spotkania tej rangi co finał mundialu i finał Ligi Mistrzów, a w międzyczasie jeszcze klubowy mecz roku w Europie, bo takim był niewątpliwie rewanżowy półfinał między Manchesterem City i Realem. Trudno nie być dumnym, patrząc, z jaką charyzmą Szymon Marciniak wkracza między największe persony świata futbolu, nie próbując zarazem odebrać im – jak niegdyś to robił Pierluigi Collina, jak ostatnio Mateu Lahoz – głównych ról w przyciągającym miliardy widzów spektaklu. Trudno nie podziwiać nieomylności, z jaką podejmuje boiskowe decyzje, nie daje się nabierać na sztuczki, nie ulega presji na podjęcie korzystnej dla którejś z drużyn decyzji. Trudno nie być pod wrażeniem lekkości, z jaką studzi emocje, czasem krótkim upomnieniem, czasem uśmiechem, a czasem zdecydowanym gestem (słynna
"gęba na kłódkę", wykonana na stadionie w Lusalj pod adresem Rodrigo de Paula). Na nieco innym poziomie: trudno nie czuć ulgi na myśl o tym, że starcie, jakiego świadkami będziemy w sobotni wieczór, przy wszystkich błyskach geniuszu i skłonności do improwizacji uczestniczących w nim artystów futbolu, będzie miało ramy – zwłaszcza po tym, jak przed tygodniem patrzyło się na niepanującego nad budapesztańskim finałem Ligi Europy Anthony’ego Taylora.

Marciniak to coś więcej niż "wśród gwiazd byli rodacy"

Ale myślę, że w naszym zachwycie Szymonem Marciniakiem – i w głodzie, z jakim wyszukujemy śladów jego obecności w mediach, i w niepokoju, z jakim przyjmowaliśmy wieści o możliwym zawieszeniu go przez UEFA po występie na konferencji "Everest" – jest coś więcej niż zwykłe "wśród gwiazd byli rodacy"; postawa, która każe nam szukać polskich korzeni w przeróżnych celebrytkach i celebrytach, byle ich nazwisko kończyło się na "ski", i której sprowadzenie do karykatury kazało przed laty aktorowi filmów Monty Pythona deklarować z reklamy, że jego ciotka była z Pcimia. Gdyby tak było, łatwo byłoby dziś ironizować z powodu marciniakomanii, tak jak z małyszomanii czasem się naśmiewaliśmy.

Moim zdaniem fenomen jest bardziej złożony i, jak to często z piłkarskimi sprawami bywa, pozwala wydobyć na pierwszy plan zjawisko, którego na pierwszy rzut oka nie dostrzegamy. Zjawisko, które dopiero w lustrze futbolu pozwala nam zobaczyć się w pełni.

Od lat żyjemy przecież w świecie bez sędziów. Nie ma ich w sporze Tuska z Kaczyńskim i Morawieckiego z Ziobrą. Nie ma ich w sporze między Hołownią a Lisem, Karnowskim a Giertychem. Pretendujący niegdyś do tej roli Kościół sprowadził się do strony sporu, zresztą wielu jest takich, którzy nie uważają zestawu jego nauk za uniwersalny. Sędziowie najwyższych sądów czy trybunałów nie są bezstronni (nie ma sędziów w sporze między Przyłębską a Muszyńskim…), a przynajmniej mamy co do ich bezstronności wątpliwości, zważywszy na polityczny tryb, w jakim zostali powołani. Bezstronny nie jest prezydent, bezstronna nie będzie komisja śledcza do spraw rosyjskich wpływów. Swojej stronniczości nie kryją (ba: podnoszą ją do niekiedy do rangi cnoty) tłumaczący nam świat dziennikarze. Media społecznościowe ze stronniczości – dawania kciuka w dół lub w górę – zrobiły metodę monetyzacji. Autorytety abdykowały / dały się ośmieszyć / zostały ośmieszone / same się ośmieszyły, niepotrzebne skreślić. Co gorsza, problem nie jest wyłącznie nadwiślański, bo np. kłopoty Donalda Trumpa z amerykańskim wymiarem sprawiedliwości nie odbierają mu zwolenników, ba: służą za dowód wymierzonego weń spisku.

W takim świecie coraz trudniej żyć, a już z pewnością coraz trudniej uzgodnić obowiązujące wszystkich reguły. I w takim świecie futbol jest jednym z nielicznych miejsc, w którym istnienia wspólnych reguł nikt nie kwestionuje: ściągniesz koszulkę po golu – dostaniesz żółtą kartkę, zdobędziesz bramkę ze spalonego – nie zostanie uznana, spróbujesz powstrzymać rywala wślizgiem, mając na murawie dwie wyprostowane nogi – musisz się liczyć z tym, że usuną cię z boiska.

W 2020 r. Juwal Harari stawiał wręcz uczestnikom Światowego Forum Ekonomicznego w Davos piłkę nożną za przykład. "Mistrzostwa świata to zmagania między narodami; zmagania, w trakcie których kibice okazują zaciekłą lojalność reprezentacjom swoich krajów. Ale równocześnie mistrzostwa są także niezwykłym świadectwem panującej w całym świecie harmonii. Francja nie może grać w piłkę z Chorwacją, dopóki Francuzi i Chorwaci nie uzgodnią wspólnych reguł. Na tym właśnie polega globalizacja" – mówił autor "Homo deus", przypominając, że ludzkość w najbliższym czasie czeka uzgodnienie reguł dotyczących nie tylko tego, czy zagranie ręką obejmuje rękawek koszulki zawodnika, ale także uniknięcia katastrofy klimatycznej, poradzenia sobie z niebezpiecznymi technologiami (z okiełznaniem rozwoju sztucznej inteligencji na czele) i zmniejszania globalnych nierówności.

Imponująca muskulatura kryje wrażliwe serce

Są oczywiście czysto ludzkie powody, by cieszyć się faktem, że Szymon Marciniak poprowadzi finał Ligi Mistrzów. Mówimy o człowieku, który przeszedł długą drogę od własnej gry w III lidze, sławetnej czerwonej kartki i pyskówki z pokazującym ją arbitrem ("Skoro jesteś taki mądry, może sam weźmiesz gwizdek i spróbujesz" – usłyszał od Adama Lyczmańskiego), przez sędziowanie spotkań drużyn dziecięcych albo C-klasowych, gdzie kontakt z "komitetem oszalałych rodziców" albo po prostu kibicami w stanie wskazującym, był wyjątkowo bliski. Mówimy też o człowieku, którego imponująca muskulatura kryje wrażliwe serce. Jego kariera zahamowała przecież, a sam arbiter nie pojechał na Euro 2020 z powodu będącej skutkiem powikłań pocovidowych tachykardii. Pierwsze diagnozy były dramatyczne – groziła mu kilkuletnia przerwa od sportu, czyli praktycznie koniec zawodowej przygody z gwizdkiem.

"Dziś jestem innym sędzią" – mówił potem Robertowi Błońskiemu w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego". Przymusowa przerwa spowodowała, że przestał nakładać dodatkową presję na siebie i na swoją ekipę (nigdy dość przypominać – sędziowanie również jest pracą zespołową). Po powrocie stał się znacznie spokojniejszy – i zaczął mieć frajdę z każdych dziewięćdziesięciu minut. "Teraz jedziemy na ważny mecz i czujemy się jak kiedyś Adam Małysz. On chciał oddać dwa równe i dalekie skoki, a my chcemy przesędziować dwie bezbłędne połowy i cieszyć meczem" – mówił.

O jego poglądach politycznych nic nie wiem – i tak powinno być. Myślę sobie jednak, że to, jak opowiada o swojej roli na boisku, również pasuje do tej tęsknoty za arbitrem polskich spraw. Szymon Marciniak wie, że nie każdy zawsze chce sprawiedliwości i prawdy, i że w tym, co dzieje się na murawie i wokół niej czasem chodzi po prostu o znalezienie winnego porażki – a arbiter jest zwykle najłatwiejszy do obsadzenia w roli kozła ofiarnego. "Jedni sędziowie są >>policjantami<<, inni >>przyjaciółmi<< – ja kimś pomiędzy – mówi. – Na boisku jak w domu – dzieci też chowam luźno, mają swobodę wyboru, ale są sytuacje, w których ojciec musi wkroczyć do akcji i kategorycznie interweniować. Na murawie nie kłócę się o małe rzeczy, nie sprzeczam z zawodnikami, nie chcę być najważniejszy. Rozmawiam z nimi, a oni doceniają i szanują szczery dialog. Potrafię też przeprosić"… no sami powiedzcie, czy nie za kimś takim właśnie tęsknicie?

Więcej o: