Dla Biełanowa - jak chyba dla każdego Ukraińća - początek wojny był gigantycznym szokiem i przeżyciem.
- Nie wierzyłem, że to się zacznie. Miałem dobre stosunki i w Ukrainie, i w Rosji. Spotykałem się z Sergiejem Szojgu, ministrem obrony Rosji. Był serdeczny, miło witał mnie za każdym razem. Razem graliśmy w piłkę nożną i razem piliśmy - opowiada o tym, co działo się jeszcze kilka lat temu Ihor Biełanow. Na początku wojny wiarygodność piłkarza w Ukrainie stanęła przez to pod znakiem zapytania. W pierwszych dniach po ataku Rosji 62-latek apelował o zakończenie walk, ale nie wymieniał nazwy kraju agresora. Wtedy wypominano mu przyjaźń z Szojgu. Kolejne tygodnie sprawiły, że nie mógł zostać obojętnym.
- Nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Nie rozumiem, co się teraz dzieje z mózgiem Szojgu. 10 lat temu mogliśmy do siebie dzwonić, rozmawiać, odwiedzać się, pomagać sobie. Nawet nie chcę teraz się do niego odzywać, ludzie by tego nie zrozumieli. On tutaj jest wrogiem. Niedawno gościłem na inauguracji nowego stadionu. Byli ukraińscy żołnierze, którzy nie mieli rąk i nóg. Kilku było 18-latkami. Jakiś idiota z armii Putina zniszczył im życie. Jak coś takiego może się wydarzyć? - zastanawiał się Biełanow w rozmowie z portalem Jossimar. Urodzony w Odessie i występujący przez 5 lat w reprezentacji ZSRR były piłkarz, stara się nakreślić absurd obecnej sytuacji przez pryzmat swojej historii, anegdot, ale też tragedii.
- Pamiętam, że przed jakimś meczem pokazowym, na którym był też Szojgu, zapomniałem z domu spodenek. Ten widział, że coś jest nie tak i zapytał, gdzie są moje szorty. Natychmiast wyszedł i po pięciu minutach wrócił z nową parą. Nieczęsto generałowie przynoszą ci spodenki do gry, prawda? - śmiał się na stare wspomnienie. Ale uśmiech szybko zniknął z jego twarzy, gdy opowiadał, jak na własnej skórze doświadczył wojny. Konkretnie w Mikołajowie, gdy schronił się pod mostem, bo Rosjanie ostrzeliwali akurat miasto i okolice. - Bomby spadały na most. Na szczęście beton nie runął. W moście była dziura. Żołnierze zakazali zdejmowania hełmu i przemieszczania się. Tydzień wcześniej odłamek odciął głowę żołnierzowi - relacjonował to Biełanow.
Przez wojnę była gwiazda radzieckiej piłki straciła kontakt z większością swoich kolegów z reprezentacji. Utrzymuje relacje tylko z tymi, którzy urodzili się na terytorium obecnej Ukrainy. Chodzi choćby o Ołeksija Mychajłyczenko. Przyjacielem Biełanowa jest też Oleg Błochin. To rekordzista pod względem liczby występów i strzelonych goli w reprezentacji ZSRR, który po zakończeniu kariery piłkarskiej został trenerem i prowadził m.in. reprezentację Ukrainy czy Dynamo Kijów. Błochin też jest zdobywcą Złotej Piłki.
Błochin z Biełanowem są obecnie ambasadorami ukraińskiej federacji. Uczestniczą w turniejach dziecięcych, meczach weteranów, starają się dokładać cegiełkę do rozwoju ukraińskiego futbolu. Przed wybuchem wojny prowadzili razem akademię piłkarską "Błochin-Biełanow". Na zajęcia u piłkarskich legend uczęszczało ponad 300 osób. Gdy razem jeździli na spotkania z młodymi graczami, swoją Złotą Piłkę z domu zabierał zwykle Biełanow. To dlatego, że jego model z 1986 roku jest większy od statuetki Błochina z roku 1975. Wygląda lepiej. Zresztą Błochin czasem też pożycza "okazalszą" Złotą Piłkę od Biełanowa, gdy na spotkania jeździ sam. Trofeum na wszystkich robi wrażenie.
- Kiedyś pojechaliśmy do Dniepru na spotkanie kilku legendarnych sportowców. Każdy z nich przyniósł trofea, medale olimpijskie. Prezydent Wołodymyr Zełenski, który też tam był, spojrzał na moją Złotą Piłkę i powiedział: Wow, twoja jest taka duża - relacjonował to Biełanow.
Kiedyś swoje najcenniejsze trofeum pożyczył też generałowi Szojgu. Teraz Biełanow wraz z rodakami kryje się przed jego rakietami, a lśniąca piłka ma inne zadanie. To dlatego, że Biełanow, który sam jest już po 60. i wojsko nie miałoby z niego wielkiego pożytku, na tereny walk jeździ nie z karabinem, a trofeum. Wspiera wojsko mentalnie. Pomaga zapomnieć innym o ostrzałach i aktach terroru.
- Utrzymuję kontakt z naszymi siłami zbrojnymi, angażuję się w pomoc humanitarną. Byłem w Chersoniu, Irpinie i Czernihowie. Koncentrujemy się na pomocy tym, którzy bronią naszego kraju. Staram się podnieść morale, odwrócić umysły od wojny, jak to tylko możliwe. Jednym z pomysłów było sprowadzenie Złotej Piłki do okopów - mówi Biełanow. Pierwsze informacje o takiej aktywności piłkarz przekazał na swych mediach społecznościowych miesiąc po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji. Po roku wciąż robi to samo i ma poczucie, że jest to potrzebne.
- Zawsze gromadzą się wokół mnie ludzie, chłopcy i pytają o piłkę. Wielu z nich kocha tę grę. Życie na linii frontu wiąże się dla nich z dużą traumą, więc staram się żartować, aby podnieść ich na duchu. Nasi żołnierze wiedzą, że w każdej chwili mogą stracić życie. Rozmowa z tymi młodymi chłopcami, opowiadanie im historii i przekazywanie uczuć sprawia, że ja też dłużej żyję - tłumaczył to Biełanow. Jedną z historii, którą opowiada, jest ta kiedy to niemal cztery dekady temu jako gracz Dynama Kijów dowiedział się o wygraniu trofeum magazynu "France Football". Francuscy dziennikarze jak to mają w zwyczaju przy laureatach, zapowiedzieli, że przyjadą porozmawiać ze zwycięzcą.
- Tuż przed spotkaniem moje parterowe mieszkanie zostało zalane. Książki i meble były mokre, podobnie jak ściany. Oprowadzałem dziennikarzy po całym Kijowie, od jednej restauracji do drugiej, tylko po to, żeby upewnić się, że nie chcą mnie odwiedzać w domu. Wstydziłem się i nie chciałem, żeby widzieli, gdzie mieszkam – przypomina sobie tamte wydarzenia. Teraz do swego domu chętnie zaprosiłby dziennikarzy. Tylko że w realiach wojny ci nie bardzo kwapią się, by tu przyjeżdżać. Zresztą zdaniem Biełanowa już od aneksji Krymu przez Rosję ukraiński sport jest na równi pochyłej.
- Po Euro 2012 mieliśmy nowe stadiony, które się pięknie zapełniały. Na ligę chodziło po 40, a nawet 50 tys. kibiców. A potem? Szachtar został oderwany od swego miasta, stracił stadion. Wiele mocnych ośrodków piłkarskich przestało funkcjonować. Straciliśmy Zaporoże, Dniepr i Mariupol, obszary, w których kochano i grano w piłkę nożną. Wojna jest tragedią także dla mojej ulubionej gry - ocenił. Biełanow przekazał też, że we współczesnym futbolu najbardziej docenia... Roberta Lewandowskiego.
- To prawdziwy snajper. Przypomina mi Ołeha Protasowa. Cały czas potrafi czymś zaskoczyć, jest elastyczny. Marco Van Basten również miał takie cechy. Szkoda, że dwa lata temu Lionel Messi nie oddał Polakowi Złotej Piłki. Byłby to miły gest - podsumowuje jeden z najszybszych graczy w historii futbolu. Piłka nożna kiedyś mu bardzo pomogła. Biełanow, który za młodu stracił ojca i mieszkał w szkole z internatem, patrzył, jak jego koledzy z klasy staczają się na dno. Ich przyciągały narkotyki i przestępczy świat, on brał piłkę i ganiał za nią na podwórku, ciesząc się, gdy babcia rysowała mu słupki na murze.
- Sporo moich kolegów z tamtych czasów już nie żyje, kolejni zostali skazańcami lub narkomanami. Mnie uratował futbol – przyznaje, licząc, że normalne życie w Ukrainie niebawem powróci.
- Kiedy teraz pijemy, mówię znajomym: Nie pijmy za zwycięstwo, bo i tak zwycięstwa nie będzie. Nie pokonamy Rosji, to niemożliwe. Kraj jest za duży. Ale tej wojny też nie przegramy. Ona nas zjednoczyła, uczyniła silniejszymi. Oczywiście płacimy za to ogromną cenę. Cenę, której nigdy nie chcieliśmy zapłacić.