Sędzia nie uznał gola. Tak zaczęła się największa tragedia w historii piłki. "Rozkazałem rzucać granaty"

Mecz Peru z Argentyną z 1964 roku zakończył się niewyobrażalną tragedią. Dramatyczną serię zdarzeń zapoczątkowała decyzja sędziego, który anulował bramkę. Później do akcji wkroczyła policja, co jedynie pogorszyło sytuację. W wyniku starć zginęło ponad 300 osób. 24 maja mija dokładnie 59 lat od tamtych wydarzeń.

Mecz Peru z Argentyną był kluczowy dla gospodarzy i miał przybliżyć ich do awansu na igrzyska olimpijskie. We wcześniejszym spotkaniu stracili punkt przeciwko Ekwadorowi, co oznaczało, że muszą zremisować z Argentyną, by zachować szanse na udział w głównym turnieju. Nic dziwnego, że starcie wzbudziło ogromne zainteresowanie kibiców - źródła podają, że na Stadionie Narodowym w Limie zasiadło od 47 do 53 tysięcy fanów. Nikt nie spodziewał się, że kilkaset osób nie wróci już do domów, a 24 maja 1964 roku zapisze się na kartach historii jako dzień największej katastrofy w futbolu.

Zobacz wideo Traktowanie sędziów? Listkiewicz nie kryje oburzenia

Tragedia w Limie. Zginęło 328 osób. Wszystko zaczęło się od decyzji sędziego

Lepiej mecz rozpoczęli gospodarze, ale brakowało skuteczności, co bezwzględnie wykorzystali rywale. W 60. minucie gola dla Argentyny zdobył Manfredi. Ta bramka podrażniła Peru, które ruszyło do ataku. W 85. minucie uśmiechnęło się szczęście - Horacio Morales próbował wybić piłkę spod własnej bramki, ale ta odbiła się od nogi Victora Lobatona i wpadła do siatki. Radość Peru nie trwała jednak długo, ponieważ sędzia Angel Eduardo Pazis anulował trafienie. Arbiter dopatrzył się przewinienia we wcześniejszej fazie akcji, co... zapoczątkowało serię tragicznych wydarzeń. 

Decyzja sędziego rozwścieczyła dwóch kibiców - Victora Melacio Vasqueza oraz Edilberto Cuenca. Mężczyźni natychmiast wbiegli na murawę, by wyrównać rachunki z arbitrem. Tylko że nie udało im się skonfrontować z Pazisem, bowiem wcześniej obezwładniła ich policja. Co więcej, Cuenca został dotkliwie pobity przez służby, co podjudziło pozostałych kibiców zebranych na trybunach. 

Ci zaczęli rzucać różnymi przedmiotami w kierunku funkcjonariuszy. W odpowiedzi policjanci użyli gazu łzawiącego, co tylko pogorszyło sprawę. Na stadionie wybuchła panika. Tłumy kibiców wstały z krzeseł i zaczęły biec w kierunku bram. Ludzie upadali i spychali się ze schodów - wyjścia pozostawały jednak zamknięte. W związku z tym ofiary ginęły uduszone w niesamowitym ścisku. Jose Salas, dziennikarz BBC, który znajdował się wówczas na stadionie, opisał w swoim reportażu, że spędził dwie godziny, zanim bramy zostały otworzone.

Ludzie dusili się i umierali na stadionie. Równie niebezpiecznie było na ulicach miasta

Niektórzy kibice stali z boku i czekali, aż pozostali wyważą ogrodzenie. I choć uniknęli tragedii na trybunach, to wzięli udział w zajściach na ulicach. Tam starli się z policjantami, którzy użyli broni. Świadkowie opisywali, że przed stadionem leżały martwe osoby z ranami postrzałowymi, ale prowadzący śledztwo w tej sprawie sędzia Benjamin Castaneda nie znalazł na to ani dowodów, ani ciał.

Pierwsze doniesienia mówiły o dwóch ofiarach śmiertelnych. Ale z upływem godzin liczba ta drastycznie wzrastała. Ostatecznie za ofiary tragedii w Limie uznano 328 osób, a ponad 500 zostało rannych. Liczba ta może być niedoszacowana. Nie wliczono do niej bowiem tych, którzy zginęli na ulicach od kul. 

Więcej treści sportowych na stronie głównej Gazeta.pl

Ostatecznie winnym tragedii uznano tylko Jorge de Azambuja, który kierował akcją policji na stadionie. - Rozkazałem rzucać granty z gazem łzawiącym na trybuny. Nie potrafię określić, ile. Nie sądziłem, że doprowadzi to do tragicznych konsekwencji - wyznał. Skazano go na 30 miesięcy więzienia. Nikt inny nie poniósł kary za tragedię w Limie. Ostatecznie Peru nie awansowało na igrzyska. Mecz przerwano, co dało awans Argentynie. Z kolei w barażu o drugie miejsce Peru przegrało aż 0:4 z Brazylią. 

Więcej o: