Szokujące praktyki w polskim klubie. "Byłem poniżany. Już dłużej nie mogę"

Dominik Wardzichowski
- Byłem poniżany - mówi wprost Martin Bielec. Były asystent Goncalo Feio i trener przygotowania fizycznego Motoru Lublin ujawnia Sport.pl kulisy współpracy z portugalskim trenerem. - Wystarczająco długo milczałem, ale już dłużej nie mogę. Chcę, żeby ludzie poznali prawdę. Robię to też dla swojego zdrowia i czystego sumienia - dodaje.

Martin Bielec był asystentem i trenerem przygotowania fizycznego w Motorze Lublin od 6 lutego 2023 r. do 2 maja. Wcześniej pracował w Mjallby AIF. W Szwecji kształtowała się jego kariera: zdobył licencję trenera przygotowania fizycznego w związku piłki nożnej SVFF, a później zdecydował się przyjąć ofertę z Polski.

Zobacz wideo

W II-ligowym Motorze współpracował bezpośrednio z Goncalo Feio, trenerem, który w marcu wywołał skandal, atakując Pawła Tomczyka, prezesa swojego klubu. O sprawie pisały wszystkie sportowe media w kraju, PZPN ukarał Feio grzywną w wysokości 30 tys. zł i dyskwalifikacją, która została zawieszona na dwa lata. Dziś były współpracownik Portugalczyka ujawnia kulisy ich współpracy, a z jego słów jasno wynika, że zachowania Goncalo Feio nasiliły się po ataku na Pawła Tomczyka.

Dominik Wardzichowski: Nie jest pan już asystentem i trenerem przygotowania fizycznego w Motorze Lublin, a na oficjalnej stronie klubu nie ma żadnej informacji o pańskim odejściu. Dlaczego?

Martin Bielec: Nie wiem, chyba dlatego, że rozwiązałem kontrakt z winy klubu. Zresztą Motor nie ma się czym chwalić. Wszystko trwało trzy miesiące, w pewnym momencie myślałem nawet, żeby to rzucić, nie szarpać się, rozwiązać kontrakt za porozumieniem stron, ale pomyślałem: dlaczego ma to wszystko wziąć na siebie? Tak nie może być. Motor chciał też, żebym podpisał "klauzulę milczenia". Oferowali mi pięć tysięcy złotych, czyli mniej niż połowę moje miesięcznego wynagrodzenia, w zamian za dwuletni brak wypowiedzi na temat klubu i osób, które w nim pracują i będą pracować. Jeśli złamałbym tę klauzulę, musiałbym zapłacić odszkodowanie w wysokości 20 tys. złotych. Razem z moim pełnomocnikiem nie zgodziliśmy się na to. Negocjowaliśmy porozumienie, ale pod pewnymi warunkami. Klub nie chciał jednak o nich słyszeć, więc rozwiązaliśmy kontrakt z winy klubu, w trybie natychmiastowym. Mam na to dokumenty.

Dlaczego klub chciał zamknąć panu usta?

- Wystarczająco długo milczałem, ale już dłużej nie mogę. Chcę, żeby ludzie poznali prawdę. Robię to też dla swojego zdrowia i czystego sumienia.

Prawdę o czym?

- O ataku Goncalo Feio na Pawła Tomczyka, ale też o innych jego zachowaniach.

Jakich?

- Do 29 marca, czyli do dnia, w którym musiałem iść na zwolnienie lekarskie, traktowałem go jak trenera, przełożonego. Teraz nie wiem, czy powinno się go tak nazywać. Trener powinien dawać przykład, być wzorem. Goncalo Feio nim nie jest. Na tym etapie nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów, jeszcze przyjdzie na to czas, ale te zachowania mocno odbiły się na moim zdrowiu psychicznym. Nie jest łatwo mówić o tym publicznie, ale zdarzały się sytuacje, w których przy całym sztabie zarzucał mi brak kompetencji, poniżał mnie, krzyczał, miał ataki agresji.

Takie zachowania były skierowane tylko w pana kierunku?

- Nie, dla niego to normalne zachowania. Podczas jednego z meczów kontrolnych - z Polonią Warszawa - mówił do zawodnika: No złam mu nogę! Co ja mam ci powiedzieć, jak ktoś cię fauluje. Złam mu nogę...

Mówił to przy całej drużynie, przy świadkach?

- Tak, członkowie sztabu Polonii Warszawa wszystko słyszeli.

Władze Motoru jakoś reagowały? Mówił pan o poniżaniu, atakach agresji.

- Niestety nie, a sytuacja była na tyle poważna, że musiałem pójść do lekarza, a później na zwolnienie. W jego trakcie nikt nawet do mnie nie zadzwonił. Przez pięć tygodni zachowywali się, jakbym nie istniał. Nie miałem żadnego nieodebranego połączenia, żadnego maila, nic. Wiem, że moja sprawa nie jest typowa. Nie chodzi w niej o to, że klub zalegał mi z płatnościami, nie zapewnił odpowiednich warunków do pracy, odpowiedniego sprzętu - to jak na II ligę było zorganizowane na bardzo dobrym poziomie. Chodzi o coś - w mojej ocenie - zdecydowanie bardziej poważnego: o zdrowie, o komfort psychiczny. Zachowania Goncalo Feio w normalnym świecie są nie do zaakceptowania.

Rozmawiał pan o nich z Goncalo Feio?

- Oczywiście, ale to tylko pogarszało całą sytuację. Gdy nasz konflikt eskalował, musiałem wyprowadzić się z mieszkania, które wynajmował mi klub. Nie czułem się w nim bezpiecznie. Feio, gdy brakowało mu argumentów, mówił o powiązaniach z kibicami Motoru, że wystarczy jeden telefon...

Czy ja dobrze rozumiem, że Goncalo Feio pana zastraszał?

- Mnie nie, te słowa były skierowane w kierunku Pawła Tomczyka, ale to mieszkanie było na prezesa. On je wynajął w imieniu klubu, więc nie czułem się w nim bezpiecznie. Zwłaszcza że Feio mówił o powiązaniach z grupą kibiców przy wszystkich członkach sztabu. Chwalił się, że jednym telefonem może dużo zmienić. Że jeden telefon i "Paweł Tomczyk nie będzie miał wjazdu do miasta". To dokładny cytat. Ja z takimi ludźmi nie chcę mieć nic wspólnego.

Problemy zdrowotne, o których mówił pan na początku, mają związek z takimi zachowaniami Goncalo Feio?

- Tak, są związane z naszą współpracą. To przez nie musiałem iść na zwolnienie lekarskie. Długo się wahałem, nie chciałem zostawiać drużyny, zawodników, wierzyłem w zmianę, ale w końcu coś we mnie pękło. Zwłaszcza że nie chodziło o merytorykę, tarcia, które czasem zdarzają się w sztabach na linii trener - trener, a o sposób traktowania drugiego człowieka. W głowę nikt mi nie dał, ale na głowę już tak.

Mówił pan, że chce, żeby ludzie poznali prawdę o ataku Goncalo Feio na Pawła Tomczyka. Jak ta sytuacja wyglądała z pana perspektywy?

- Dużo w tej sprawie zostało ujawnione, napisane, ale nie wszystko. Główną linią obrony Goncalo Feio oraz klubu była teoria, że trener nie chciał zrobić krzywdy prezesowi. Że rzucił podkładką na dokumenty, a ta przypadkiem w niego trafiła. Ze słów, które powiedział w obecności sztabu, w mojej obecności, tuż przed atakiem, jasno wynika, że wiedział, co robi. To nie był przypadek.

Co powiedział?

- Nie chcę cytować, raz, że nie nadaje się to do mediów, a dwa, że zrobię to w odpowiednim momencie. Mogę też potwierdzić, że Paulina Maciążek, rzeczniczka prasowa klubu, była wielokrotnie i publicznie obrażana. W klubie, poza nim i to często w obecności całego sztabu. Tak było też przed atakiem Goncalo Feio na Pawła Tomczyka. Nie byłem świadkiem samego ataku, ale byłem z trenerem tuż przed i tuż po, a z jego słów jasno wynikało, że zrobił to z zamiarem.

Skoro chciał zaatakować prezesa, dlaczego nikt nie próbował go powstrzymać?

- Były próby. W pomieszczeniu, w którym doszło do ataku, ludzie próbowali uniknąć konfrontacji, ale nie byli w stanie. Zresztą pracownicy Motoru Lublin do teraz boją się mówić o całej sytuacji. Chcę, żeby ludzie to wiedzieli. Jeśli sprawa trafi do sądu, to zeznam, co słyszałem i widziałem.

Zauważył pan jakąkolwiek skruchę, chwilę refleksji u Goncalo Feio po ataku na Pawła Tomczyka, a później po karze od Polskiego Związku Piłki Nożnej?

- Wręcz przeciwnie. Sytuacje, o których mówiłem już wcześniej, czyli mobbing, przemoc psychiczna, którą stosował wobec mnie i która doprowadziła do moich problemów ze zdrowiem i w konsekwencji zwolnienia lekarskiego, jeszcze się nasiliły. Nie radził sobie z presją i wyładowywał się na mnie.

Zawodnicy i inni członkowie sztabu nie widzieli tego, co się dzieje?

- Nieszczególnie, ale gdy powiedziałem drużynie, że dłużej nie jestem w stanie tak funkcjonować, to dostałem wsparcie od piłkarzy. Klub zapewne będzie się bronił i mówił, że brakowało mi kompetencji, że nie spełniłem oczekiwań, ale zawodnicy byli zadowoleni ze współpracy ze mną.

Dlaczego więc Goncalo Feio tak pana traktował?

- Też się nad tym zastanawiam. Od samego początku starałem się być fair. Słyszałem o konflikcie trenera z prezesem, tuż przed podpisaniem kontraktu pytałem nawet, czy nie będzie miał on wpływu na moją pracę, na pracę całego sztabu. Obaj zapewniali mnie, że nie, a Feio wielokrotnie powtarzał, że to nie moja sprawa i mam się nią nie interesować.

Posłuchał pan?

- Tak, ale wystarczyła jakaś przypadkowa rozmowa z prezesem Tomczykiem, normalna wymiana zdań na temat funkcjonowania drużyny, mojej pracy i dla Goncalo Feio stawałem się obiektem ataków. W pewnym momencie dostałem nawet od trenera zakaz rozmów z prezesem.

Feio obawiał się, że może mu pan zaszkodzić, czy chciał pana poniżyć?

- Sposób, w jaki się wypowiadał sugeruje, że to drugie. Mówiłem mu przy innych członkach sztabu, że nie akceptuję takiego zachowania. Starałem się z nim rozmawiać profesjonalnie i kulturalnie, a to tylko nasilało jego agresję. Byłem poniżany przy innych członkach sztabu, przy zawodnikach. Sposób, w jaki wyrażał swoje niezadowolenie, nie można nazwać uwagami, instrukcjami. To było poniżanie.

Zgłosił pan to gdzieś?

- Ludzie w klubie nie reagowali. Po powrocie do Szwecji zgłosiłem całą sprawę Szwedzkiemu Związkowi Piłki Nożnej. Zaoferowali pomoc i wyjaśnienie całej sprawy.

Zgłosił się pan też do Polskiego Związku Piłki Nożnej?

- Nie, miałem ważny kontrakt z Motorem i chciałem to wyjaśnić wewnątrz klubu. Teraz umowa została rozwiązana z winy klubu i cała sprawa zostanie zgłoszona. Choć patrząc na pierwszą decyzję ws. ataku na prezesa Tomczyka, nie wiem, jak PZPN do tego podejdzie.

Pana historia może dużo zmienić. Zwłaszcza że PZPN zawiesił dyskwalifikację na dwa lata, a z pana słów jasno wynika, że zachowania Goncalo Feio nasiliły się po ataku na prezesa Tomczyka...

- Ludzie, którzy wciąż są w Motorze, nie chcą prawdy. Klub chce wyciszyć całą sprawę, Goncalo Feio broni się wynikami, ale to nie uprawnia go do zachowań, które nie powinny być akceptowane w żadnym klubie świata.

Przed publikacją tej rozmowy próbowaliśmy skontaktować się z przedstawicielami Motoru Lublin, bezskutecznie. Goncalo Feio ma zakaz wypowiadania się na tematy pozasportowe.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.