Futbolowi mafiosi przesuwają granicę bezczelności. "Zapłacisz za wszystkie moje straty"

Kacper Sosnowski
Jaka jest dziś skala korupcji w piłce nożnej? Patrząc na ostatnie wydarzenia z Rumunii, Grecji czy Brazylii, wydaje się, że gigantyczna. W maju wykryto tam przestępczą siatkę, w ustawienie meczów zamieszanych mogło być nawet 120 piłkarzy. Ich "agenci", żeby wygrać u bukmachera, przesuwają granice bezczelności.

"Co ty zrobiłeś? Za co ci płacę? Zapłacisz za wszystkie moje straty" - taką wiadomość otrzymał Eduardo Bauermann, piłkarz Santosu. Nadawcą był mafioso, jeden z mózgów operacji brazylijskiego match fixingu.

Zobacz wideo "Powinienem założyć słownik wyzwisk". Sędzia Wróg. Odcinek 1

Gangster się wściekł nie na żarty, bo Bauermann nie dotrzymał umowy. Mecz skończył bez kartki, a przecież dostał za to wcześniej 10 tys. dol. W kolejnym meczu z Botafogo, w ramach odkupienia win, miał dostać czerwoną. Ale też położył sprawę. Za obrażanie sędziego arbiter pokazał mu czerwień, ale dopiero po końcowym gwizdku. A to nie dawało wygranej na postawionym kuponie. Zrobiło się nieprzyjemnie.

"Dlaczego nie uderzyłeś faceta łokciem?"

"Przecież chciałem, przysięgam. A zaliczki nie ruszyłem. Mam ją" - tłumaczył piłkarz, choć nie spotkał się z wyrozumiałością.

"Dlaczego nie uderzyłeś faceta łokciem?" - dociekał gangster. "Tym razem naprawisz swój błąd. Zapłacisz za wszystko" - napisał człowiek, który chciał zgarnąć wygraną u bukmachera. Do tej wymiany zdań doszło w listopadzie 2022 r., a jej fragmenty z aplikacji WhatsApp opublikował niedawno przez magazyn "Veja".

W maju Santos poinformował, że odsuwa Bauermanna od drużyny. Klub przyznał, że dotrzeć do prawdy pomogła brazylijska policja, która od lutego prowadziła operację "maksymalna kara" i łapała kolejne tropy, przesłuchując piłkarzy i rekwirując ich telefony czy laptopy. Na urządzeniach czarno na białym widać było kolejne dowody winy. Sprawa zrobiła się poważna.

W Brazylii już wypunktowano 16 spotkań sezonów 2022 i 2023 w rozgrywkach brazylijskiej Serie A i Serie B, w których piłkarze mieli przyjąć korzyści w zamian za konkretne meczowe zdarzenia. Badane są kolejne spotkania. Zawodnicy przez grupę przestępczą nagradzani byli za żółte i czerwone kartki oraz sprokurowane rzuty karne. Takie zachowania były opłacane przez grupę przestępczą mniejszą zaliczką i sporym bonusem po zrealizowaniu zadania. Cennik za zebranie kartek wynosił od sześciu do 14 tys. dol. za żółtą kartkę i od 16 do 61 tys. za czerwoną.

Bukmacherzy i kluby są w tej sytuacji traktowani jako ofiary procederu. Kilka drużyn zdecydowało się od razu odsunąć od gry piłkarzy, którym postawiono zarzuty. Dotyczy to m.in. Athletico Paranaense, Cruzeiro, Fluminense, America i Santosu. Sprawa wyszła poza Brazylię, rykoszetem trafiając w MLS, gdzie też grają Brazylijczycy. Colorado Rapids potwierdzili, że jeden z ich graczy jest powiązany ze skandalem i także go zawiesili.

Według brazylijskiego portalu Samba Foot w aferę może być zamieszanych nawet 120 graczy. To dlatego, że pierwsi piłkarze zaczęli już zeznawać w tej sprawie i aby sobie pomóc, mówią wszystko, co wiedzą.

Za korupcję w zawodach sportowych w Brazylii oprócz grzywny grozi kara pozbawienia wolności od dwóch do sześciu lat.

Prezes-policjant sam wziął się do działania

Trudno powiedzieć, czy sprawa wyszłaby na jaw, gdyby nie prezes ekipy Vila Nova, klubu z Serie B. Romario, jeden z zawodników klubu, przyjął zlecenie od grupy przestępczej na zrobienie w meczu rzutu karnego. Okazało się, że z powodów zdrowotnych Romario nie będzie mógł w tym meczu grać. Sukces postawionych zakładów stanął zatem pod znakiem zapytania. Obrotny piłkarz poprosił jednak o przysługę kilku kolegów. I to był jego błąd. W klubie o nietypowej prośbie zrobiło się głośno. Dowiedział się o niej też prezes Hugo Jorge Bravo. Tak się złożyło, że Bravo jest prawnikiem oraz majorem Żandarmerii Wojskowej. Wykorzystał wiedzę i operacyjne umiejętności i przy pomocy Romario dotarł do składającego zamówienie hazardzisty Bruno Lopeza de Moury. Potem okazało się, że był on jednym z mózgów grupy czerpiącej korzyści z wpływania na przebiegi meczów. Okazało się też, że w tej samej kolejce karne były "zamówione" jeszcze w dwóch innych meczach. De Moura z obstawiania i zgarniania kasy za wygraną zrobił biznes i to biznes rodzinny. Wspólnie z żoną, kuzynem i kilkoma znajomymi pozakładał dziesiątki kont na różne osoby i dzielił zyski z osobami pośredniczącymi w obstawianiu. Prokuraturze zeznał potem, że obstawiał legalnie, a kontaktował się z różnymi zawodnikami, bo prowadził agencję menedżerską. Menedżerem rzeczywiście starał się być, bo kontakty z piłkarzami bardzo mu się przydawały, ale nie o futbol tu chodziło.

 

Jorge Bravo podziękował Romario za dalszą grę, opisał sprawę, załączył zebrane dowody i poszedł do ministerstwa spraw wewnętrznych. To zajęło się tematem jeszcze poważniej.

Chociaż afera w Brazylii przez odległość dzielącą ją od Europy wydaje się nieco egzotyczna, to jednak trudno za taką ją uznać. Schemat działania krętaczy wszędzie jest podobny.

Kilka przysług w zamian za żółtą kartkę

- Przestępcy zwykle nie podchodzą do gracza ot tak i nie proszą o pomoc w ustawieniu wyniku meczu - wyjaśniał portalowi Jossimar Michael Bahrs, śledczy, który od 2009 r. zajmuje się ustawianymi meczami. W 2020 r. we współpracy z dziennikarzem Benjaminem Bestem opublikował książkę "Przestępstwa w piłce nożnej" gdzie opisuje wiele mechanizmów. - Tacy ludzie najpierw chcą przypodobać się graczowi. Przedstawiają się jako agenci. Chwalą ich umiejętności, mówią o ich potencjale i często dodają, że powinni grać w pierwszej drużynie. Czasem zapraszają ich na obiad, innym razem na wielki mecz. Jeżdżą dobrym samochodem i sprawiają wrażenie ludzi sukcesu. Zwłaszcza jeśli gracz jest młody, może to zadziałać. "Agent" upewnia się, że wyświadczy takiemu zawodnikowi kilka przysług. A potem, pewnego dnia, potrzebuje jednej "skromnej". Np. w postaci żółtej kartki - tłumaczył Bahrs. Policjant sygnalizuje, że gracze, chcą być piłkarzami zwykle dlatego, że kochają futbol, ale gdy trafiają na przestępcze siatki, to dla części z nich, z różnych powodów, piękna gra staje się narzędziem. Podobnie wygląda to, jeśli chodzi o inne osoby pracujące wokół piłki.

Afera w rumuńskim futbolu, która ujrzała światło dzienne wiosną tego roku, dotyczyła głównie arbitrów. Zamieszanych miało być nawet 20 sędziów, którzy robili przekręty w "drobnych" rzeczach. Mieli wpływać na to, która drużyna jako pierwsza będzie wykonywać rzut rożny lub w której minucie zostanie pokazana pierwsza żółta kartka.

- Zdarzały się sytuacje, że o ustawce wiedzieli wszyscy na stadionie, a prezydenci klubów dzwonili do krewnych, by obstawiali kupony - powiedział cytowany przez "Sporturilor" były reprezentant Rumunii Florin Prunea. W rumuńskich mediach opisywano też przypadki piłkarzy, którzy byli na boisku i sami obstawiali mecze.

W Grecji głośno było o znanym z polskiej ligi Jeanie Barrientosie, piłkarzu Volos NPS, który przed meczem z Olympiakosem Pireus otrzymał nietypową propozycję od menedżera. Ten przekazał mu propozycje oferty na 40 tys. euro w zamian za otrzymanie czerwonej kartki przed 30. minutą spotkania. Dodatkowo zawodnik miał stać się też bohaterem jednego z głośnych transferów. Barrientos pieniędzy nie przyjął i zgłosił sprawę na policję.

Na Białorusi właśnie udowodniono ustawienie meczów władzom Szachciora Soligarsk. Odebrano im ostatnie mistrzostwo i odjęto punkty na kolejne sezony (-30 i –20). Podobna kara za te same zarzuty spotkała wicemistrza Energetyka-BDU. Obu klubów nie będzie też w europejskich pucharach.

Przypomnijmy, że niedawno Komisja Dyscyplinarna PZPN zajmowała się match fixingiem w czwartej i trzeciej lidze polskiej. W proceder zamieszani byli piłkarze z zagranicy, głównie ze wschodu. Sprawa dotyczyła 10 osób i w sumie 23 meczów. Jak częsta jest chęć match fixingu świadczy też fakt, że jeszcze  na wiosnę do jednego z polskich trzecioligowych klubów przyszedł potencjalny sponsor, który po chwili rozmowy zaproponował udział w korzyściach korupcyjnych z tytułu obstawiania konkretnych zdarzeń meczowych u bukmacherów w Azji. Podkreślał, że drużyna i tak już o nic nie walczy i był zdziwiony, że działacze pokazali mu drzwi (potem też zawiadomili służby).

Sporo dziwnych meczów towarzyskich także z udziałem polskich drużyn miało miejsce też podczas zimowych przygotowań do sezonu. Oznaki podejrzanych zakładów bukmacherskich odnotowano dokładnie w 31 europejskich sparingach rozegranych od grudnia do końca marca. Brało w nich udział 49 klubów z 18 różnych krajów – głównie z Europy Wschodniej. W rozgrywanych w Turcji niezrozumiałe decyzje często podejmowali tamtejsi sędziowie. Takie sprawy mają obowiązek być zgłaszane do UEFA czy FIFA i tak też w polskich przypadkach się stało. Trudno jednak trzymać rękę na pulsie w związku z tym, co z różnymi zgłoszeniami dzieje się dalej. Przywoływany już w tym tekście niemiecki śledczy Michael Bahrs ma tu swoje zdanie.

Komórkę FIFA do walki match fixingiem zlikwidowano

Policjant z kilkunastoletnim stażem przypomina, że kiedyś w FIFA była komórka zajmująca się match fixingiem. Założono ją przed 2012 r. i powierzono kierownictwo Ralfowi Mutschke, który miał doświadczenia w pracy z przestępczością zorganizowaną. To był trudny czas dla piłki. Europol poinformował o ustawieniu 380 meczów w 15 krajach, w tym ok. 80 spotkań w Europie. W akcję zaangażowało się wiele państw. Aresztowano 50 osób, a po pewnym czasie też kilkanaście w Singapurze. W cały mechanizm wpływania na mecze uwikłanych było 425 osób. Wśród nich przestępcy, sędziowie, zawodnicy, działacze. Komórka wydzielona do walki z ustawianiem meczów przestała jednak istnieć wraz z zajęciem fotela prezesa FIFA przez Gianniego Infantino. Ten, ograniczając koszty, zamknął też dział, którym kierował Mutschke.

Bahrs, który do tej pory chwalił współpracę z FIFA, teraz jest nią nieco rozczarowany.

- Kiedyś otrzymałem naprawdę mocną wskazówkę dotyczącą jednego futbolowego przestępcy i chciałem się dowiedzieć, kto jest odpowiednią osobą w FIFA, aby przekazać moje informacje - opisywał. - Kobieta, która odebrała telefon, nie wiedziała, czy w ogóle w FIFA istnieje dział zajmujący się ustawianiem meczów - kontynuował. Bahrs zostawił zatem swój numer i czekał. Nikt jednak nie oddzwonił. Postarał się jeszcze raz sam znaleźć kontakt. W końcu przekazano mu, by poufne informacje zawarł w mailu i wysłał na wskazany adres. Zrobił to niechętnie. Po kilku tygodniach "właściwa" osoba z FIFA podjęła temat. Bahrs zaznacza jednak, że obecna współpraca idzie zwykle w jednym kierunku. FIFA korzysta z jego informacji i na tym się kończy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA