Bolesna porażka Arsenalu, Kiwior bardziej ofiarą niż winowajcą. Koniec marzeń

Arsenal stracił kontrolę nad meczem z Brighton and Hove Albion i przegrał aż 0:3. Dwa gole dla gości padły w dziwnych okolicznościach. Przy jednej z nich poszkodowany został Jakub Kiwior. Jakiekolwiek nadzieje "Kanonierów" na nawiązanie walki o mistrzostwo zostały pogrzebane.

W obliczu wygranej Manchesteru City nad Evertonem starcie Arsenalu z Brighton and Hove Albion to była tak naprawdę ostatnia szansa dla "Kanonierów" na utrzymanie kontaktu z "The Citizens" i wywieranie na nich presji. Londyńczycy mieli sporo szans, szczególnie w pierwszej połowie, brakowało im dosłownie centymetrów do zdobycia bramki. Ulegli oni "Mewom", a decydujące trafienie padło w kuriozalnych okolicznościach. Zamieszany był w tej sytuacji Jakub Kiwior, ale nie można go winić za utratę gola. Poza tym Polak nie popełnił błędów.

Zobacz wideo Traktowanie sędziów? Listkiewicz nie kryje oburzenia

Arsenal walił głową w mur

Arsenal zdominował Brighton, ale nie potrafił udokumentować tego nawet jednym golem. Grał bardzo wysoko z pressingu, którym mocno utrudniał rozgrywanie. Goście kilka razy mogli stracić piłkę pod własnym polem karnym, wyprowadzali piłkę, podejmując duże ryzyko, ale szczęśliwie docierała ona do kolejnych adresatów.

Brighton wyglądało, jakby grało, żeby przede wszystkim nie przegrać. Arsenal był cały czas groźny, stworzył kilka dogodnych okazji, a centymetrów zabrakło m.in Leandro Trossardowi i Bukayo Sace. Belg raz trafił w poprzeczkę. Dobre tempo nadawał akcjom Martin Odegaard. Sporo szczęścia mieli goście, którzy w przeciągu 45 minut stworzyli tylko jedną sytuację. W 12. minucie Julio Enciso uderzył mocno w polu karnym, ale odbił piłkę Aaron Ramsdale.

Kuriozalna druga połowa, Kiwior ofiarą Brighton

Druga część to był nieco bardziej otwarty futbol, ale w szeregi Arsenalu zaczynał wkradać się chaos. Nie wyprowadzał akcji już z taką pewnością siebie, nie stosował wysokiego, agresywnego pressingu.

Brighton faktycznie zaczęło zagrażać. I jak już tworzyło zagrożenie, to kończyło się golem. Dopisywało im szczęście. "Mewy" wyszły na prowadzenie w 51. minucie w kuriozalnych okolicznościach. Miękko dorzucona piłka z lewej strony dotarła do Enciso, który strzałem głową z bliska zaskoczył Ramsdale'a. Skrzydłowy Brighton nie znalazłby się w tej sytuacji, gdyby nie zachowanie Evana Fergusona, który nadepnął Jakuba Kiwiora i jednocześnie zdjął buta z jego nogi. Polak nie był w stanie kontynuować gry, przez co Enciso został bez krycia. Nie można mieć w tej sytuacji pretensji do Kiwiora, który został wyłączony z gry. Ale sędzia uznał, że nie doszło do faulu, nawet nie konsultował sytuacji z VAR-em. Wideo z akcji dostępne TUTAJ.

Dalej toczyła się chaotyczna wymiana ciosów, ale ten nokautujący wyprowadzili goście w samej końcówce regulaminowego czasu gry. Ramsdale rozegrał pod presją do środka, zamiast do boku, gdzie był ustawiony Kiwior. Doszło do straty i przypadkowej asysty Pascala Grossa do Deniza Undava, który przelobował bramkarza gospodarzy.

W doliczonym czasie gry Pervis Estupinan ustalił wynik na 3:0, dobijając strzał jednego z kolegów. Urwał się Kiwiorowi, który zrezygnowany nie pobiegł do końca za rywalem.

Brighton wypracowało sobie to zwycięstwo, chociaż Arsenal zasłużył na bramkę w pierwszej połowie. Jednak druga połowa dla "Kanonierów" była koszmarem. Mecz wymknął im się spod kontroli.

Londyńczycy praktycznie stracili wszelkie nadzieje na mistrzostwo Anglii. Mają dwa mecze do końca, ale tracą cztery punkty do Manchesteru City, który ma jeszcze spotkanie zaległe. "The Citizens" mogą sobie zapewnić tytuł, wygrywając za tydzień z Chelsea.

Jakub Kiwior był ofiarą przy pierwszym golu Brighton. Przy drugiej bramce powinien dostać piłkę, pretensje można mieć do Ramsdale'a i jego wyboru. Przy trzeciej powinien Polak lepiej się zachować i spróbować nadążyć za Estupinanem. Poza tym polski obrońca nie popełnił rażących błędów, nie zanotował wielu strat. Wyłączając sytuacje bramkowe Brighton, to był poprawny mecz Kiwiora. Miał celność podań na poziomie ponad 80 proc.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.