Raczkowski przerywa milczenie. Jest też drugie nagranie z lotniska w Atenach

Kacper Sosnowski
Sport.pl dotarł do Stamatisa Voulgarisa, greckiego dziennikarza, który upublicznił nagranie z lotniska w Atenach. Polscy sędziowie mieli tam wyzywać Greków. Oryginału materiału Voulgaris udostępnić jednak nie chce. Dlaczego? - Bo to manipulacja - mówi Paweł Raczkowski, który po raz pierwszy publicznie zabiera głos w sprawie. A ekspert od fonoskopii dodaje: - Nagranie jest pozbawione cech autentyczności.

Kilka dni po tym, jak afera z udziałem polskich sędziów obiegła media, portal newsbreak.gr zaprezentował sześciominutowy zapis tego, co miało dziać się w hali przylotów na lotnisku w Atenach. Paweł Raczkowski, Radosław Siejka, Adam Kupsik i Krzysztof Jakubik zostali wysłani, aby poprowadzić mecz ligi greckiej AEK Ateny - Aris Saloniki. Na boisko jednak nie wyszli. Opublikowany fragment krążący również w polskiej sieci stawiał polskich arbitrów w złym świetle. Ale, jak się okazuje, sprawa nie jest czarno-biała.

Zobacz wideo Polscy sędziowie finału mundialu przywitani na lotnisku

"Znajdę cię, frajerze" vs "manipulacja"

"Znajdę cię, frajerze (...) i całą twoją rodzinę, twojego, k..., synka. (…) Dojdziemy do tego, skąd jesteście. Nie obejdzie się to, frajerze, bez konsekwencji" – słychać jednego z Polaków. To początek nagrania. Sytuacji, w której biorą udział m.in. polscy sędziowie, dwaj pasażerowie samolotu (prawdopodobnie ojciec i syn - kibice Panathinaikosu mieszkający w Polsce) oraz ochrona lotniska. Na nagraniu słychać też, jak jeden z sędziów mówi: "Nie oplułeś mnie, frajerze, bez konsekwencji, wiesz?". To prawdopodobnie Paweł Raczkowski, który już wcześniej wspominał, również w oficjalnym wyjaśnieniu, że jeden z kibiców go opluł. 

Nagranie, które w większości jest w języku greckim, w dużej części jest niezrozumiałe, bo zakłócone szumami i złej jakości. Słychać też panią, która opisuje "że pomiędzy stronami kłótnia wywiązała się już w samolocie". Potem męski głos (prawdopodobnie jeden z kibiców) relacjonuje służbom: "Ci panowie to sędziowie UEFA. Przyjechali, żeby sędziować jutrzejszy mecz, i zaczęli pić". Potem kolejny głos dodaje w stronę funkcjonariuszy: "Ja sobie siedziałem, a ten przychodził do mnie i zaczął mnie wyzywać". Na pytanie funkcjonariusza, czy chce wnieść jakieś oskarżenie, osoba relacjonująca swoją wersję odpowiada: "Nie, on po prostu mi przeszkadzał". Na powtórne pytanie, czy chce coś z tym zrobić, słyszymy odpowiedź: "Nie, chcę już iść". Na koniec konwersacji słychać jeszcze rzucone zapewne do arbitrów: "Nie wstyd wam? (…) Jutro wszystkie gazety o was napiszą" - tak kończy się nagranie.

Z jednej strony słowa i wulgaryzmy wypowiadane przez polską stronę brzmią oburzająco, z drugiej nie znamy kontekstu sytuacji, a wydaje się ważny.  

- Samo nagranie to jedna wielka manipulacja, która jest stworzona, by mnie oczernić. Nie chcę tego komentować, bo to jest sfabrykowane. Ale konia z rzędem temu, kto potrafi być spokojny i opanowany, gdy ktoś pluje mu w twarz, wyzywa rodzinę i popycha - mówi nam Paweł Raczkowski, który przyznaje, że, jak to określa, do "abstrakcyjnej" sytuacji i manipulacji wolałby nie wracać.  

"Oryginału nie damy". Ekspert: Nagranie pozbawione cech autentyczności 

W całej sprawie ważne jest też, skąd nagranie się wzięło. Sport.pl dotarł do dziennikarza, który opublikował je na portalu newsbreak.gr. To Stamatis Voulgaris, osoba, która w mediach pracuje od 24 lat, przeważnie zajmując się tematyką AEK. Obecnie Voulgaris pisze w tygodniku "AEK" tworzonym dla kibiców tej drużyny i publikuje blogi na portalu kibiców AEK enwsi.gr. Tam też opisywał sprawę, raczej w sposób jednoznaczny.

Pytamy go, skąd ma nagranie? - Dał mi je kolega, który był na lotnisku w tym samym czasie - wyjaśnia. Nie chce odpowiedzieć wprost, czy był to jeden z kibiców lecących samolotem. Zapewnia jednak, że nikt w plik nie ingerował, a on wrzucił do sieci to, co dostał. 

- W tej sprawie trwa śledztwo, gdybym próbował coś takiego zrobić, miałbym problemy, poza tym nie ryzykowałbym mojej reputacji. Nikt przy tym nie manipulował. Jak ktoś chce mnie o coś oskarżyć, to niech mnie pozwie – dodaje.

Naszej prośby o przesłanie oryginalnego pliku, które otrzymał z urządzenia rejestrującego, jednak nie spełnia. Tłumaczy, że nie może tego zrobić, dodaje, że wszystko, co jest w pliku, jest na stronie newsbreak.gr. Na niej umieszczony jest jednak przekonwertowany plik z formatu telefonu lub dyktafonu do MP4. Przesłano go na stronę przy pomocy VideoPress, który umożliwia hostowanie i osadzanie filmów w witrynie. Narzędzie to konwertuje przesyłane pliki wideo do formatu MP4, które to pliki są zakodowane przy użyciu kodeków kompresji stratnej wideo H.264 i audio AAC. Sam program ingeruje już zatem w zapis pierwotny nagrania. Metadane umieszczonego w internecie nagrania wskazują, że plik utworzono 11 kwietnia o 15:51. Prawie trzy dni po potencjalnej rejestracji zdarzenia i nieco ponad trzy godziny przed publikacją artykułu. Tego, co działo się z nagraniem (plikiem) wcześniej, nie da się wyczytać, ponieważ po przekonwertowaniu powstał zupełnie nowy plik, jeśli chodzi o strukturę binarną i metadane. Takie są wyniki analizy, które dla Sport.pl przeprowadził Arkadiusz Lech, ekspert z dziedziny fonoskopii i informatyki z 25-letnim doświadczeniem. Lech punktuje: 

1. "Nagranie nie posiada początku i zakończenia rejestracji zdarzenia akustycznego, wskazując tym samym, że nie zawiera zapisu całego zdarzenia akustycznego. To pozbawia nagrania oznak autentyczności".  

2. "Procedura zgrywania materiału z urządzenia rejestrującego nie została przeprowadzona w sposób właściwy".

3. "W opublikowanym nagraniu występują chwilowe 'piki' sygnału, mogące wskazywać na manipulacje w postaci np. wycinania fragmentów. Jest to widoczne w spektrogramach zapisu sygnału tła akustycznego oraz sygnału mowy". 

Lech nastawiony jest też sceptycznie do tego, że nagrywający nie chcieli nam przekazać oryginalnego pliku z telefonu, dyktafonu, na podstawie którego można by pozyskać kilka dodatkowych informacji. Ekspert zaznacza jednak, że by mieć pewność co do autentyczności nagrania, "plik musi być niemodyfikowany, ciągły, można to sprawdzić tylko i wyłącznie posiadając dostęp do urządzenia źródłowego". W takiej formie i w takim stanie Lech jednoznacznie wypowiada się o nagraniu jako "pozbawionym cech autentyczności".  

Co wydarzyło się w samolocie?  

Argumenty, że Polscy sędziowie mówią o greckich prowokacjach, wyrwaniem ich wypowiedzi z kontekstu, manipulacją prezentowanych treści przekazujemy drugiej stronie. Pytany, co działo się przed opublikowanym fragmentem, Voulgaris odpowiada: - Z tego co wiem, to jest to linia obrony już od momentu, gdy w samolocie sędziowie zdali sobie sprawę, że pasażerowie siedzący za nimi rozumieją język polski, gdy rozmawiali o czekającym ich meczu i generalnie greckim futbolu, co też jest ważną częścią tej historii - mówi. Sugeruje, że były to m.in. rozmowy o prezesie innego greckiego klubu. Tu wracamy do relacji z greckiego radia Libero (z Salonik), w którym kibice z samolotu pojawili się następnego dnia i zrelacjonowali dość szczegółowo, o czym sędziowie rozmawiali podczas podróży. "Gadali o ostatnim spotkaniu, które gwizdali w Polsce, czyli Lech Poznań — Pogoń. Komentowali sędziowanie i karę, którą potem dostali za błędy (zostali odsunięci od prowadzenia meczów Lecha do końca sezonu – red). Pili gin, wódkę i wina. Potem przeszli na rozmowę o greckiej piłce, wspominali prezesa greckiej drużyny, wymienili jego nazwisko, wynikało z tego, że mają z nim bardzo dobre relacje" - opisywali.

Jak sugerują greckie media (te przychylne AEK) miało chodzić o Evangelosa Marinakisa, to właściciel i prezes Olympiakosu Pireus, ale też prezes całej greckiej Superligi.  

- Nie było rozmów o Lechu i prezesie Olympiakosu, nawet nie wiem jak on się nazywa. Podczas takich lotów każdy się zajmuje sobą, rzeczami, na które nie ma czasu w tygodniu. Rozmowy o tym, co było tydzień wcześniej, są ostatnimi, które przyszłyby mi do głowy - punktuje w rozmowie ze Sport.pl Raczkowski.  

Kibice twierdzą że słyszeli rozmowy i uwagi o piłce i dlatego pod koniec lotu jeden z nich miał zwrócić arbitrom uwagę, by uważali co mówią. Jego zdaniem to napędziło spiralę hejtu w jego stronę tuż po wyjściu z samolotu. Obrażany kibic miał w końcu wziąć jednego z arbitrów za kurtkę i podprowadzić do ochrony.  

Wersja Raczkowskiego jest odwrotna. - Wszystko, co napisano o nas w greckich mediach, że byliśmy nietrzeźwi, jest kłamstwem. Jesteśmy profesjonalnymi sędziami i nigdy nie zachowalibyśmy się w taki sposób - odbijał piłkę polski arbiter w rozmowie z greckim portalem "Gazzetta" tuż po incydencie.  

"Zaatakowali nas dwaj mężczyźni". Grecy mają drugie nagranie 

Gdy dopytujemy go o rozmowy przeprowadzane przez sędziowską grupę w samolocie, temat Lecha i coś, co mogło być punktem zapalnym, kręci głową.

- Po co miałem po takim czasie znów roztrząsać mecz, który już przerobiłem. Byłem skupiony na kolejnym. Czytałem też książkę, próbowałem oglądać film, pamiętam też, że jedna ze słuchawek wpadła mi między siedzenia i przed trzy czwarte lotu ze stewardesą próbowaliśmy ją wyciągnąć spomiędzy foteli. Kolejny kolega był przeziębiony, też zajmował się sobą, kolejny siedział z tyłu samolotu w klasie ekonomicznej. Jestem w stanie uwierzyć, że wszystko to, co się wydarzyło, było przygotowaną prowokacją - opisuje to Raczkowski. Dodaje, że pierwszy kontakt z kibicami rzeczywiście był pod koniec lotu.

- Po wylądowaniu, kiedy wyjmowaliśmy bagaże z półki nad siedzeniami, ni stąd, ni zowąd słownie zaatakowali nas dwaj mężczyźni. Wyzywali od "sk..." i korupcyjnych świń. "Jesteśmy z Panathinaikosu, wiemy, co zrobiłeś w Poznaniu, nie posędziujesz jutro w Atenach, my cię zniszczymy. Jutro wszystko będzie w mediach" - krzyczeli. Na początku potraktowałem to jako przejaw głupiego zachowania pasażera odurzonego alkoholem. Kolejna próba sprowokowania mnie miała jednak miejsce w rękawie samolotu. Jak czekałem na kolegę z klasy ekonomicznej, kibic dalej mnie wyzywał i splunął mi w twarz – wraca do tamtych wydarzeń.

Jak ustaliliśmy, jest też drugie nagranie, które ma zawierać zapis tamtej sytuacji. Zapewne zrobione przez tych samych ludzi, którzy rejestrowali wydarzenia z hali przylotów. Na razie nie zostało opublikowane, ale - jak usłyszeliśmy - nie jest wykluczone, że tak się stanie. Choć wtedy znów zapewne z podwójną siłą powróci pytanie o jego możliwą wybiórczość i fragmentaryczność.

Szybka zmiana sędziego. "Odpowiedziałem, że to kpiny"

Lotniskowe spięcie, jakkolwiek wyglądało, doprowadziło do tego, że Polscy sędziowie nie poprowadzili meczu AEK z Arisem.

- Na miejscu zostałem z tym wszystkim sam, nikt tam nam nie pomógł. Sędzia techniczny Aristotelis Diamantopoulos, który był łącznikiem, zrobił wszystko, byśmy incydentu nie zgłaszali na policję. Następnego dnia został sędzią głównym tego spotkania. Szef sędziów zakomunikował nam, że ze względu, iż kluby się nie zgadzają na nasze sędziowanie, odwołuje nas z meczu. To było na kilka godzin przed jego startem. Odpowiedziałem, że to kpiny. Poszedłem zadzwonić do szefa kolegium sędziów w Polsce. Jak wróciłem, to szef greckich sędziów zniknął. Już go nie widzieliśmy. W niedzielę tuż po rozmowie z szefem kolegium sędziów zgłosiłem się na policję i poprosiłem o badanie alkomatem. By odeprzeć choć jeden zarzut – relacjonuje Raczkowski.

W jednym z greckich kanałów telewizyjnych pojawił się wynik testu na poziom alkoholu, któremu Raczkowski poddał się następnego dnia po przylocie do Aten. Wykazał zero promili. Voulgaris zaznacza nam, że to były media należące do prezesa Olympiakosu.

- Szef kolegium sędziów w Grecji zmienił obsadę meczu AEK Ateny – Aris, bo polscy sędziowie nie byli trzeźwi, a o aferze było głośno w mediach – powtarza swój osąd Voulgaris.

"Szef greckich sędziów przekazał słowną informację, że nie ma żadnych zastrzeżeń co do zachowania naszych arbitrów, opierając się m.in. na relacji oficera/sędziego łącznikowego. Decyzję o zdjęciu z obsady polskich arbitrów podjął ze względu na silną presję medialną, chcąc uniknąć ryzyka, że sytuacja odbije się na ich pracy oraz jej odbiorze" - napisał z kolei Tomasz Mikulski, Przewodniczący Kolegium Sędziów PZPN.

Ciekawe w całej sytuacji jest też to, że aferę w oficjalnym oświadczeniu skomentował też Olympiakos.

"Kolejny kiepsko napisany występ Gangu, który prowadzi EPO i KED (grecka federacja i greccy sędziowie - red.) do umieszczenia greckich sędziów w spotkaniu AEK - Aris! Dlaczego zmieniono sędziów? Bo załoga AEK przekazywała mediom to, co przekazywała" - czytamy.

Tu dochodzimy do kolejnego elementu tłumaczącego skomplikowany grecki futbol. Media w Grecji są podzielone i sprzyjają różnym klubom. Nie jest to wyraz zwykłej sympatii, tylko linii programowej ich właściciela. Ci są bowiem często także właścicielami mediów. Tak jest w przypadku wspominanego już Marinakisa (Olympiakos), ale też prezesa Panathinaikosu (Giannis Alafouzos) czy PAOK Ivana Savvidisa. Ten ostatni wywołał skandal cztery lata temu, gdy wszedł na murawę z pistoletem i groził sędziemu.

To, że "każdy mówi swoją prawdę, czyli taką, jaka mu pasuje", przyznaje też w rozmowie z nami Voulgaris, który przecież sam jest dziennikarzem i kibicem związanym z AEK.

To dlatego w Grecji w całej sprawie są tak odmienne narracje. Pierwsza płynąca od kibiców i mediów AEK o nietrzeźwych polskich arbitrach, którzy rzekomo lubiąc się z prezesem Olympiakosu, przyjechali "zepsuć" czy też mówiąc mocniej, ustawić mecz AEK – Aris. (Właściciele Olympiakosu i Arisu ze sobą współpracują). Jest też narracja Olympiakosu o tym, że to AEK uknuł spisek, by wymienić sędziego meczu i to się mu udało.

W mocno sensacyjnym momentami krajobrazie greckiej piłki ta sędziowska afera nie jest czymś wielkim. Greckim i zagranicznym arbitrom, którzy mieli tu pracować w ostatnich latach, płonęły już domy, dochodziło też do pobić.

Jak się dołoży do tego wydarzenia z ostatniej kolejki, można nawet uznać, że być może Grecy chcą obrzydzić wyjazdy do pracy w swojej lidze zagranicznym sędziom. Do końca sezonu mecze z udziałem czterech najlepszych walczących o tytuł klubów mają być sędziowane przez arbitrów z zagranicy. Z greckiego wyjazdu wrócił właśnie Włoch Davide Massa. On na boisku gwizdał, ale po meczu Olympiakos – AEK (1:3) miał zostać uderzony i musiał szybko ewakuować się do szatni. Na murawę wbiegli bowiem zdenerwowani przebiegiem spotkania kibice i zaczęły się zamieszki. "Poczułem uderzenie w genitalia. Nie wiem, z czyjej strony" - napisał uciekający arbiter o incydencie w tunelu w złożonym raporcie.

Raczkowski w temacie greckiego specyficznego krajobrazu też dokłada swój obrazek.

- Podobno kibice Panathinaikosu znaleźli kierowcę, który nas wiózł z lotniska i chcieli dowiedzieć się, do jakiego hotelu nas zawiózł. Potem pod hotelem stała już policja. Jak wracaliśmy do Polski, też mieliśmy w Atenach eskortę na lotnisko – opisuje. Dodaje, że do Grecji nie ma zamiaru wybrać się nawet na wakacje.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.