Leśnodorski króciutko. Zaorał szefów Lecha. I polską piłkę przy okazji. Niestety, może mieć rację

- To jest nie do wiary. Ci goście są tam 15 lat i dalej się uczą i to na tych samych błędach - powiedział Bogusław Leśnodorski, były prezes Legii Warszawa o władzach Lecha. Wyraźnie dał do zrozumienia, że na budowanie polskiej wizytówki w Europie w Poznaniu nie ma co liczyć. I niestety może mieć rację - pisze Michał Kiedrowski ze Sport.pl.

Swoje zdecydowane poglądy Leśnodorski wygłosił w programie TVP Sport "Stan Futbolu". Przed swoim brawurowym osądem byłych rywali, powiedział jeszcze coś: - Ta drużyna jest niezła. I mają tyle kasy, i zebrali doświadczenia. A to jest bardzo cenne – to granie co trzy dni. Jeśli tego nie rozmienią, to będzie dobrze. Ale rozmienią - oni już tak mają. 

Zobacz wideo

Wypowiedzi byłego prezesa Legii wzbudziły niemałą wesołość w studiu i falę komentarzy w mediach społecznościowych. Cóż, polska piłka jest bardzo wdzięcznym tematem do żartów. 38-milionowy naród niemal 30 lat musiał czekać na grę swojego klubu w ćwierćfinale europejskich pucharów. Banda nieudaczników utrzymywana w dużym stopniu przez podatnika na arenie międzynarodowej przynosi raczej wstyd niż chlubę. Tegoroczny występ Lecha, który w Lidze Konferencji Europy dotarł do ćwierćfinału, był wyjątkiem. 

Po sukcesie w Legii włączył się gen samozniszczenia

Trudno się nie zgodzić z przewidywaniami Leśnodorskiego, ale słowa o rozmienianiu sukcesu na drobne, warto by zastosować do całej polskiej piłki, a nie tylko do władz Lecha. Jeśli chodzi o popełnianie tych samych błędów, to dotyczy to całej rzeszy naszych klubów. Zresztą, jakby się dobrze przyjrzeć, to szansa, żeby tych błędów nie popełniać, jest bardzo niska.  

Przypomnijmy sobie poprzedni występ polskiego klubu w ćwierćfinale pucharów. Legia w 1996 r. zagrała na tym etapie rozgrywek Ligi Mistrzów i odpadła z Panathinaikosem. Klub zarobił fortunę, zebrał ogromne doświadczenia i miał niezłą drużynę. Wszystko to samo, co dziś w Lechu. Ale w kolejnym sezonie tego klubu już nie było. Odszedł Janusz Romanowski, sponsor i formalny właściciel praw do większości zawodników, którzy wtedy w Legii występowali na zasadzie wypożyczenia z Pogoni Konstancin. Biznesmen był jej właścicielem. Z klubu hurtem odeszli najlepsi piłkarze, została właściwie goła jedenastka z dwoma rezerwowymi. Kibice obawiali się przed kolejnym sezonem, czy zespół będzie w stanie zmieścić się w górnej połówce tabeli. Było dużo lepiej, ale na kolejne mistrzostwo Legia czekała do 2002 r. 

Ta sama Legia miała odjechać reszcie ekstraklasy za hajs z Ligi Mistrzów zrobiony w sezonie 2016/17. Za występ w elitarnych rozgrywkach dostała w sumie 116 mln złotych plus 3,5 mln za grę w 1/16 finału Ligi Europy. Zarobki Lecha w tym sezonie Ligi Konferencji Europy – 55 mln - wyglądają przy tym skromnie. Ale i wtedy dotknął Legię gen samozniszczenia.

Trener Besnik Hasi po awansie do fazy grupowej uznany został za dyletanta i stracił robotę po zaledwie trzy miesiącach pracy. Zastąpił go niedoświadczony Jacek Magiera. Jeszcze zimą zaczęła się wyprzedaż. Odeszli Nemanja Nikolić, Aleksandar Prijović i Bartosz Bereszyński. Drużyna zdobyła co prawda mistrzostwo Polski w 2017 r., ale w kolejnych eliminacjach Ligi Mistrzów za silny okazał się mistrz Kazachstanu FK Astana, a w eliminacjach Ligi Europy – mistrz Mołdawii Sheriff Tiraspol. Na koniec czerwca 2017 r. Leśnodorski przestał być prezesem klubu, gdy całą władzę przejął w nim Dariusz Mioduski.

Za awans wyleciał Michniewicz, Urban i Skorża. To jest długa lista

Legia tak odjechała reszcie ekstraklasy za pieniądze z Ligi Mistrzów z sezonu 2016/17 i tak wykorzystała doświadczenia w niej zebrane, że na awans do fazy grupowej w europejskich pucharach czekała aż do sezonu 2021/22. Wtedy na ten etap rywalizacji w Lidze Europy wprowadził ją Czesław Michniewicz. I zapłacił za to posadą. Drużyna świetnie poradziła sobie w eliminacjach pucharów i wygrała nawet dwa pierwsze mecze w fazie grupowej, ale fatalnie radziła sobie w lidze. Po dziesięciu kolejkach Legia miała 9 punktów i zajmowała 15. miejsce w tabeli.  

Taki schemat: "gramy w grupie pucharów, trener leci" przerabiano w Legii nie tylko te dwa razy (Hasi, Michniewicz). Maciej Skorża też stracił posadę, choć zespół pod jego wodzą wyszedł nawet z grupy Ligi Europy w sezonie 2011/12. Dobra postawa w pucharach zaowocowała trzecim miejscem w lidze. Trener musiał odejść po sezonie.

W sezonie 2013/14 Legia znów zagrała w rundzie grupowej Ligi Europy. I z roboty wyleciał Jan Urban. Co prawda w lidze było wszystko OK, Legia miała pięć punktów przewagi nad wiceliderem, ale zapłaciła za to fatalną postawą w grupie Ligi Europy – pięć porażek w sześciu meczach. W rundzie wiosennej drużynę poprowadził Henning Berg.

Rok później Legia (sezon 2014/15) znów grała w grupie Ligi Europy i tym razem znakomicie: pięć zwycięstw w sześciu meczach i awans do 1/16 finału. Świetna gra w pucharach miała jednak swoją cenę. Drużyna słabiej spisywała się w lidze i nie obroniła tytułu mistrza Polski. Berg stracił jednak posadę dopiero trzy miesiące po starcie następnego sezonu, choć znów wprowadził drużynę do fazy grupowej Ligi Europy. Zdążył jednak poprowadzić w niej zespół tylko w dwóch meczach, które zakończyły się porażkami. W klubie uznali, że "dotychczasowa formuła współpracy z trenerem wyczerpała się". 3 października Berg pożegnał Legię, która była wtedy na czwartym miejscu w tabeli ze stratą 10 punktów do prowadzącego Piasta Gliwice. 

I Urbana, i Berga zwalniał z klubu prezes Leśnodorski. Widać więc, że jeśli mówi o nieuczeniu się na własnych błędach, to wie, o co chodzi. 

Lech przeżywał to samo. Awans? Świetnie, trener może się pakować

Tu nie chodzi jednak o personalia. Przecież Lech to samo przeżył w sezonie 2010/11. Za awans do grupy Ligi Europy posadą zapłacił trener Jacek Zieliński, bo drużyna zajmowała dopiero 14. miejsce po 11 kolejkach ekstraklasy. Zastąpił go Jose Mari Bakero, który na dzień dobry wygrał z Manchesterem City 3:1. Pod jego wodzą Lech awansował do 1/16 finału i Bakero stracił pracę, a Lech do kolejnej edycji pucharów się nawet nie zakwalifikował.

Po dwóch meczach fazy grupowej Ligi Europy z Lecha wyleciał też Skorża w 2015 r. Awans do Ligi Europy okupił słabą postawą w lidze. W 11 meczach Lech zdobył zaledwie pięć punktów. Na koniec sezonu znów nie udało mu się zakwalifikować do pucharów

Kolejny awans do fazy grupowej Ligi Europy (sezon 2020/21) znów zakończył się dla Lecha katastrofą w lidze. Dariusz Żuraw stracił posadę, gdy drużyna była na 10. miejscu po 23. kolejce ekstraklasy.

Ta opowieść układa się w jeden schemat. Trenerzy nie dają rady

Czy ta opowieść o polskich drużynach w pucharach nie odkrywa prostego schematu? To już nie jest sport, to tragedia grecka. Każdy wybór prowadzi do katastrofy. Świetna postawa w eliminacjach pucharów, powoduje słaby start w lidze i trener leci. Dobry występ w fazie grupowej powoduje, że drużyna nie liczy się w walce o mistrzostwo i trener leci. Słaby start w pucharach powoduje, że szefowie są wściekli, iż przechodzą im koło nosa wielkie premie i trener leci. 

Za znakomitą postawę w pucharach w tym sezonie Lech zapłacił dopiero czwartym (na razie) miejscem w tabeli ekstraklasy. Właściwie to niewiele brakowało, żeby ogromny sukces przypieczętował brakiem awansu do kolejnej edycji europejskich rozgrywek. Swoją drogą wciąż nie jest pewne, że Lech po wakacjach zagra w Europie. Szefom Lecha należy się więc uznanie za fakt, że jednak czegoś się nauczyli i trenera Johna van den Broma nie zwolnili. Choć - jak wynikało z medialnych przecieków - paluszki ich do tego świerzbiły, gdy Lech zajmował po czterech kolejkach ekstraklasy ostatnie miejsce w tabeli z jednym punktem na koncie. 

I to najlepiej pokazuje, na co naraża się wizytówka ekstraklasy w Europie. Znakomity występ w pucharach może zakończyć się katastrofą dla klubu, bo polska ekstraklasa – mimo wielu zasłużonych słów krytyki – jest bardzo wyrównana. W ostatnich pięciu sezonach Polska będzie miała czterech różnych mistrzów: Piast, Legia, Lech i Raków (chyba nikt nie odbierze już pozycji lidera drużynie Marka Papszuna w tym sezonie). To ewenement na skalę europejską.  

Leśnodorski ma rację. Lech nie będzie polską wizytówką w Europie na lata, bo krajowi rywale szybko ściągną go w dół. Skoro w Częstochowie, a wcześniej w Gliwicach można zbudować autorski projekt, który zdominuje ekstraklasę na co najmniej sezon, to dlaczego nie w Zabrzu, Szczecinie czy Krakowie? A jeszcze przypomnimy, że tzw. mniejsze kluby buntują się właśnie, że "pucharowicze" dostają za dużo kasy z puli przychodów za transmisje telewizyjne. Kibice mogą się cieszyć: liga będzie ciekawsza. Gorzej jednak, gdy trzeba będzie tę ligę reprezentować w Europie. Tam już nie będzie ciekawie.