Cristiano Biraghi był jednym z bohaterów w pierwszym meczu z Lechem w Poznaniu, ale w rewanżu kapitan Fiorentiny nie pokazał się z dobrej strony i zszedł już w 54. minucie. W pomeczowym wywiadzie przyznał, że już po pierwszej straconej bramce piłkarze "Violi" poczuli strach, a przy stanie 0:3 obawiali się, że będzie tylko gorzej.
Rewanż ćwierćfinału Ligi Konferencji Europy między Fiorentiną a Lechem Poznań miał nieprawdopodobny przebieg. Nikt nie spodziewał się, że na 20 minut przed końcem regulaminowego czasu gry "Kolejorz" będzie prowadził 3:0 i tym samym odrobił straty z pierwszego meczu. Ale błędy mistrza Polski w końcówce rywal wykorzystał bezlitośnie. Co prawda Lech wygrał 3:2, ale w dwumeczu przegrał 4:6 i odpadł z LKE.
Postawa Lecha jest godna podziwu, szybko zdobył pierwszą bramkę, aż gracze Fiorentiny czuli się przestraszeni tym, co może się wydarzyć w dalszej części meczu. Spostrzeżeniami podzielił się Cristiano Biraghi.
- Straciliśmy bramkę po pierwszym strzale, jaki oddali. Trochę się przestraszyliśmy i za bardzo się zdenerwowaliśmy. Nie było dobrze - powiedział Cristiano Biraghi w pomeczowej rozmowie z włoską telewizją Sky Sport. Dodał też, że wpływ na zdenerwowanie przebiegiem spotkania, szczególnie u niego, miała praca arbitra, która pozostawiała wiele do życzenia. Słoweniec Rade Obrenović nie miał kontroli nad tym, co się działo na boisku. Ale Biraghi powstrzymał się od szerszej oceny jego pracy.
Kapitan Fiorentiny przyznał, że gdy Fiorentina przegrywała 0:3 (wówczas w dwumeczu było 4:4 i możliwa była dogrywka - przyp. red.), to poziom strachu jeszcze bardziej urósł.
- Na pewno czuliśmy lęk. Kiedy widzisz, że jest 0:3, pojawia się strach o to, że może wydarzyć się coś nie do pomyślenia. Przeanalizujemy to i postaramy się poprawić - stwierdził Włoch.
W półfinale LKE Fiorentina zagra z lepszym z pary FC Basel - OGC Nice.