Wtorek był niezwykle ważnym dniem dla kobiecego futbolu w Polsce. UEFA późnym popołudniem ogłosiła, kto zostanie gospodarzem Euro 2025. Byliśmy jednym z kandydatów, ale wygrała Szwajcaria. Historyczna szansa uciekła, wraz z nią - okazja do gwałtownego zwiększenia w kraju popularności tej dyscypliny.
- Przeszła nam obok nosa okazja, żeby najlepsze pokolenie polskich piłkarek zagrało u siebie na wielkiej imprezie, co zwiększyłoby szansę na odniesienie dobrego wyniku. Mam nadzieję, że ta aplikacja będzie ponowiona na 2029 rok, bo taki turniej przede wszystkim oznacza popularyzację dyscypliny w kraju, w którym się odbywa. A w Polsce bardzo tego potrzebujemy - mówiła Sport.pl Joanna Tokarska, była reprezentantka Polski i ekspertka od kobiecego futbolu.
Gdy UEFA ogłaszała decyzję, reprezentacja Polski akurat kończyła trening. Piłkarki nie miały telefonów, dopytywały. Zgrupowanie trwa od kilku dni, a przed nią dwa mecze sparingowe - z Kostaryką (w czwartek o godz. 15 w Łodzi) i Holandią (wtorek, godz. 20 w Holandii), które mają ją przygotować do eliminacji mistrzostw Europy. Biletów za darmo UEFA nie rozda. Z selekcjonerką Niną Patalon rozmawiamy na gorąco - dwie godziny po wyborze Szwajcarii.
Nina Patalon: My akurat od samego początku przygotowywałyśmy różne scenariusze. Dużo dyskutowałyśmy o naszej pracy, długoterminowym planie, że przyznanie nam prawa do organizacji tych mistrzostw lub przyznanie ich komuś innemu, nie może wpłynąć na naszą postawę. I u nas ta decyzja niczego nie zmienia: wciąż musimy zrobić wszystko, żeby w tym Euro zagrać.
- Na pewno jest, bo Euro mogłaby zmienić sytuację kobiecej piłki w naszym kraju. Oczywiście, my i tak w nią inwestujemy, i tak staramy się przyciągnąć sponsorów, i tak mamy rozpisaną strategię rozwoju do 2026 r., więc krok po kroku idziemy do przodu. Ale Euro stwarzało możliwość, że to wszystko odbędzie się szybciej. Nie szczebel po szczeblu, a kilka na raz. Ten turniej mógł przyspieszyć wszystko, co jest związane z kobiecą piłką nożną o kilka lat.
- Trudno powiedzieć. Strategia do 2026 r. zakłada m.in. podwojenie liczby piłkarek w Polsce. Wyznaczyliśmy sobie kiedyś, że w naszym kraju - 38-milionowym - posiadanie 100 tys. piłkarek byłoby akceptowalnym wynikiem. I to w najbliższej dekadzie może się wydarzyć, dlatego do 2026 r. zakładamy liczbę około 60 tys. Euro mogłoby spowodować, że ta liczba pojawiłaby się zdecydowanie szybciej. Właściwie mielibyśmy pewność, że tak się stanie. A taka impreza przyciąga nie tylko nowe piłkarki, ale też sponsorów, media i nowych kibiców. Wpływa na przyspieszoną profesjonalizację danej dyscypliny w kraju, w którym się odbywa. Zalet było więc całe mnóstwo, ale trzeba już zaadaptować się do nowej sytuacji i na to Euro awansować, bo to też nam pomoże w tych wszystkich obszarach, o których mówię.
- Cóż, powiem to, co moim piłkarkom, gdy w 2021 r. zaczynałyśmy pracę. Odpowiadamy tylko za nasze działania. Już wtedy był pomysł, że będziemy ubiegać się o organizację turnieju. I oczywiście miałyśmy nadzieję, że się to uda, ale realnie ani ja, ani moje piłkarki nie miałyśmy wpływu na wybór gospodarza. Plan szkoleniowy nie mógł więc zakładać, że my na pewno to Euro dostaniemy i w nim zagramy. Realnie kontrolujemy tylko to, jak się rozwijamy, w którym kierunku idziemy i jak gramy, dlatego mówiłam już wcześniej, że z naszego punktu widzenia niewiele się zmieniło. Dalej realizujemy nasz plan szkoleniowy. Nie będzie nam łatwiej, będzie trudniej, ale i tak wiemy, co zrobić, żeby na tym turnieju zagrać. To jest cel. I ten cel wciąż mamy przed sobą. On nam nie uciekł.
- To dość trudne. W pracy z ludźmi nie sposób być tak zero-jedynkowym. Nie da się wszystkiego przewidzieć. Gdyby się dało, to w takim kluczowym meczu eliminacji mistrzostw świata z Belgią wiedziałabym, że cztery zawodniczki nie zagrają, dwie będą miały problemy z koronawirusem, a jeszcze trzy nie będą mogły trenować przez całe zgrupowanie przez kontuzje. Znów - jak z wyborem gospodarza Euro - na to nie miałam wpływu, ale niedosyt pozostaje, bo ten mecz przegrałyśmy.
Wpływ mam na inne rzeczy: zmianę naszego stylu gry, postrzeganie piłki, wniesienie do naszej gry większej radości, bo to też było ważne, żeby nasza drużyna była przez kibiców kochana i stała się wizytówką całego kobiecego futbolu w Polsce. I to się dzieje, bo na nasz mecz w Gdańsku poszło 14 tys. biletów, na samym stadionie pojawiło się ponad 9 tys., a nasze rekordy telewizyjne doszły do powyżej 400 tys. widzów. To pokazuje, że mamy odbiorców. Dla takich osób, które nas wspierają, grać coraz lepiej i coraz atrakcyjniej. Cel sportowy jest oczywiście bardzo ważny, bo może być bodźcem do rozwoju i pozytywnym sygnałem wysłanym do całego środowiska, ale jednocześnie walczymy o coś więcej niż wyniki: o bycie widocznym, o uwagę kibiców, o przyciągnięcie adeptek do futbolu.
Spodziewałam się, że połowa drogi wypadnie mniej więcej w takim momencie i że na boisku będziemy prezentowały się właśnie tak, jak teraz. Jest niedosyt z brakiem awansu na mundial, ale też wiadomo było, że nasz cel jest zdecydowanie gdzie indziej. Dużo zbudowałyśmy przez te dwa lata. Mamy więcej dziewczyn na międzynarodowym poziomie. Grupa, z której powołujemy, też jest szersza, bo sporo piłkarek dostawało szansę w związku z licznymi problemami zdrowotnymi. To zaprocentuje.
- W profesjonalizacji. Ale nie ma jednego czynnika, który pozwoli nam nagle ruszyć naprzód. Pomaga każdy sukces, jednak on nie przyjdzie sam, musi być zaplanowany. A żeby był zaplanowany, to infrastruktura, szkolenie i promocja muszą się spinać, bo każdy czynnik wpływa na pozostałe. I dlatego tak ważne jest zapewnienie odpowiednich standardów i pomoc w ich realizowaniu. Wiem, że mówię strategicznie, ale tak trzeba. Żeby stworzyć plan rozwoju kobiecej piłki w Polsce, przeprowadziliśmy dziesiątki badań. Na ich podstawie wiemy, że musimy zwiększyć liczbę osób pracujących przy kobiecej piłce, bo mamy braki - od piłkarek, przez trenerki, po sędzie i wszystkie osoby, które pracują dookoła. Potrzebujemy wykształconych, kompetentnych ludzi. Profesjonalizacja to też podniesienie poziomu w klubach centralnych, rozszerzenie tego profesjonalizmu na niższe poziomy. To też potrzeba przebicia się z przekazem, że piłka nożna jest sportem dla wszystkich.
- Polska to duży kraj.
- Dlatego nie w każdym miejscu postrzegamy wszystko tak samo. Postrzeganie kobiet różni się w zależności od regionu, a co za tym idzie różni się też postrzeganie kobiecego futbolu. Znajdą się jeszcze miejsca, w których przychylność tej dyscyplinie będzie niewielka. Pamiętajmy, że przez lata kobieca piłka w Polsce była sportem absolutnie niszowym, a dzisiaj mamy już 27 tys. zawodniczek. Porównując to z innymi sportami zespołowymi w naszym kraju to dużo. Akceptowalnie. Ale jednocześnie niewystarczająco, żeby odnosić międzynarodowe sukcesy.
- To już za nami. Temat pojawia się w publicznych mediach, są transmisje ligowych meczów, w ogólnopolskich portalach też pisze się coraz więcej, zatem ta świadomość społeczeństwa rośnie. Młode piłkarki w szkołach też są już traktowane normalnie, w klubach piłkarskich dołączają do chłopięcych drużyn, jeśli nie ma jeszcze dziewczęcych, i nie są sensacją. Dekadę temu jeszcze tak było. Ale oczywiście potrzebujemy wzmocnienia całej struktury, żeby to było tak naturalne, jak w lekkoatletyce czy siatkówce. Do tego poziomu jeszcze nam brakuje.
- Chcemy zderzać się z różnymi stylami i rywalami. Kostaryka ma dużo indywidualności, wyraźnie na nich polega, a Holandia to już zespół wybitny taktycznie i personalnie, zmieniający chociażby hybrydowo ustawienie, co w kobiecym futbolu wciąż jest rzadkością. Chcemy więc powalczyć o dominację w pierwszym meczu, a drugi ma nam przede wszystkim pomóc przyjrzeć się sobie. Jak grasz z najlepszymi zespołami, to widzisz, jak wykorzystują twoje niedociągnięcia, błędy w ustawieniu czy pojawiające się na boisku przestrzenie. Inaczej podejmujesz decyzje, masz inną skłonność do ryzykowania, gdy naprzeciwko masz bardzo dobre rywalki. Chcemy się zmierzyć z Holenderkami, żeby przygotować same siebie na trudne mecze, które mogą nas czekać już w eliminacjach.
- Poza tym, bardzo zależy nam, żeby podnosić u naszych zawodniczek poziom decyzyjności na boisku i stąd założenie, że muszą grać z wymagającymi zespołami, by się tego uczyć. Chcemy też ujednolicać i automatyzować naszą grę niezależnie od tego, kogo akurat mamy na boisku. Zdarza nam się jeszcze, że np. inaczej budujemy akcję, gdy mamy na boisku tę i tę piłkarkę. Gdy ich brakuje, bo są kontuzjowane, to nie realizujemy tych schematów. Do kwalifikacji chcemy też zbudować określoną liczbę zawodniczek na każdą pozycję, które będą znały nasz model, nasze najważniejsze założenia i swoje zadania, żeby w przypadku pojawienia się na boisku doskonale wiedziały, co mają robić.
- Sobota będzie dniem dla rodzin. Dajemy sobie wolne, przyjeżdżają do nas najbliżsi, robimy wspólny obiad, a później każdy spędza czas z rodziną tak, jak chce, choć bez opuszczania zgrupowania, bo już w niedzielę od rana musimy trenować, a w poniedziałek lecimy do Holandii. Będą partnerzy, rodzice, siostry, bracia. Każdy mógł zaprosić, kogo chciał, więc będziemy mieli świetną okazję, żeby się lepiej poznać i zintegrować.
- Od początku zgrupowania starałam się wyciszyć emocje, choć wiadomo, że im bliżej było ogłoszenia, tym więcej się ich pojawiało. Akurat o siedemnastej kończyłyśmy trening, szłyśmy do sali konferencyjnej, żeby poznać tę decyzję, ale już po drodze widziałam wynik w telefonie. Dziewczyny ich nie miały, więc schodząc z treningu już mnie zaczepiały: "No i co?". Po minie widziały, jaki jest wybór. Ale powtarzam: nasze nastawienie się nie zmienia.