Blisko dziesięć lat temu Xi Jinping, obecny prezydent Chin, ogłosił wieloletni 50-punktowy plan budowy nowej potęgi na piłkarskiej mapie świata. Przywódca był pokazywany jak kopie futbolówkę i ogląda mecze młodzieżowe. Państwowe media opisywały jego wieloletnią miłość do futbolu. Szkołom nakazano wprowadzić piłkę nożną do programów nauczania, a miliardy dolarów przeznaczono na budowę dziesiątek tysięcy boisk. Duże firmy pospiesznie inwestowały w profesjonalne drużyny, zarówno w kraju, jak i za granicą, a następnie wydawały ogromne kwoty na piłkarzy.
Plany były duże - 50 tysięcy szkółek piłkarskich do 2025 roku - a marzeniem Chińczyków było zorganizowanie mundialu, który miał nawet zakończyć się triumfem potencjalnych gospodarzy. Z dzisiejszej perspektywy brzmi to co najwyżej groteskowo.
W ostatnim czasie z chińskiego futbolu odeszły osobistości, za którymi stały wielkie kariery piłkarskie lub trenerskie - jak Marcelo Lippi, mistrz świata z Włochami, który przez ponad trzy lata prowadził kadrę Chin. Topowe kluby ogłaszały zaś upadłość i znikały z piłkarskiej mapy kraju.
Jiangsu Suning FC, zespół należący do jednego z najbogatszych ludzi w Chinach, zniknął na początku 2021 r., ledwie kilka miesięcy po zdobyciu mistrzostwa. Inne zespoły poszły w ich ślady: Guangzhou FC, w którym pracowali Lippi, Luiz Felipe Scolari czy Fabio Cannavaro, spadł z ligi, jak jego właściciel, deweloper Evergrande, popadł w kryzys finansowy. Najlepsi gracze, narzekając na niewypłacone pensje i niespełnione obietnice, pakowali walizki i wracali do domów. Guangzhou to dwukrotny zwycięzca Azjatyckiej Ligi Mistrzów z lat 2013 i 2015.
"Od tamtego czasu wiele się jednak zmieniło, choć minęło zaledwie 6 lat. Firma Evergrande – potentat na chińskim rynku nieruchomości – stanęła na krawędzi bankructwa. W dodatku chiński rząd wprowadził nowe – drakońskie – przepisy finansowe, które miały ukrócić rozrzutność klubów. Choć pretekstem było ekonomiczne uzdrowienie przynoszących gigantyczne straty klubów, nikt nie ma wątpliwości, że rząd miał w tym swoje polityczne cele. Chodziło o pokazanie przedsiębiorcom miliarderom, kto tu rządzi. Chińskim politykom również nie bardzo podobało się, że w nazwach klubów reklamują się firmy. Od sezonu 2021 nazwy zostały zmienione. Guangzhou Evergrande stało się np. Guangzhou Football Club. W dodatku każdy transfer został obciążony bardzo wysokim dodatkowymi opłatami. Od sumy 6 mln dolarów wynoszą one 100 procent" - pisał w maju zeszłego roku Michał Kiedrowski, dziennikarz Sport.pl.
Wizytówką klapy, jaką stał się ten projekt, jest chińska reprezentacja narodowa, która w obecnym rankingu FIFA znajduje się za Omanem, Uzbekistanem czy Gabonem. Obecne ich miejsce w światowym futbolu jest dokładnie takie samo, jak w momencie ogłaszania reformy przez Xi. Ich ostatnie eliminacje do mistrzostw świata w Katarze to kolejna upokarzająca porażka. Chiny zajęły piąte miejsce na sześć drużyn. W swojej grupie wyprzedziły jedynie Wietnam, zdobywając raptem sześć punktów. A przyszłość może wyglądać jeszcze gorzej. - Obecna sytuacja tylko się pogorszy - powiedział na łamach "The New York Times" Mark Dreyer, autor książki o wysiłkach Chin, aby stać się sportowym supermocarstwem.
Dotkliwe rozczarowania zdarzały się również poza boiskiem. Niedawno FIFA z powodu pandemii zawiesiła do 2025 r. plan organizacji pierwszej edycji rozszerzonych Klubowych Mistrzostw Świata. Gospodarzem miał zostać Szanghaj, ale aktualnie jest to mało prawdopodobne, aby tak się stało.
W zeszłym roku Azjatycka Federacja Piłkarska zerwała wielomiliardowy kontrakt telewizyjny z chińską firmą medialną po tym, jak ta nie wywiązała się z umów. Premier League zrobiła to samo w 2020 r., zrywając umowę, która była jej najbardziej lukratywnym kontraktem zagranicznym. Pieniądze, które płynęły z chińskich firm do podmiotów zagranicznych kilka lat temu, szybko uczyniły z Chin główne źródło dochodów sponsorskich dla drużyn, lig czy federacji na całym świecie. Lecz zostały zastąpione pieniędzmi z Zatoki Perskiej, a zwłaszcza z Arabii Saudyjskiej i Kataru, które mają podobny plan na rozwój futbolu, co Chiny.
Na niedawnym spotkaniu Azjatyckiej Federacji Piłkarskiej chiński kandydat ubiegający się o miejsce w radzie zarządzającej FIFA zajął ostatnie miejsce w głosowaniu.
Wśród wielu obiecanych kiedyś przez Chiny sukcesów są pewne twierdzenia, których nie można zweryfikować. Na przykład urzędnik odpowiedzialny za projekt szkolny stwierdził kiedyś, że otwarto 30 tysięcy akademii i że ponad 55 milionów uczniów gra w piłkę nożną. - Podczas gdy większość świata świętuje projekt po jego ukończeniu, w Chinach lubią świętować ogłoszenie, wyrzucać szalone liczby, a potem ludzie akceptują je jako dane - powiedział Mark Dreyer.
Wspomniany urzędnik odpowiedzialny za projekt szkolny, Wang Dengfeng, został aresztowany w lutym. To jednak nie było pierwsze zatrzymanie. Były zawodnik, który trenował reprezentację narodową podczas części jej nieudanej eliminacji do mistrzostwa świata, został aresztowany za "poważne naruszenia prawa" w listopadzie. W lutym organizacja antykorupcyjna Partii Komunistycznej wydała oświadczenie, w którym stwierdziła, że Chen Xuyuan, prezes narodowej federacji piłki nożnej, spotkał się z podobnymi oskarżeniami.
Problemy w związku spowodowały komplikacje w rozgrywkach ligowych. Nadal nie ma oficjalnej daty rozpoczęcia nowego sezonu, który miał nastąpić w kwietniu przy zmniejszonej liczbie drużyn. Wśród upadłych klubów znalazło się Hebei, które nie tak dawno zwabił argentyńskie gwiazdy, Javiera Mascherano czy Ezequiela Lavezziego. Zmniejszona liga sygnalizuje kolejne fiasko chińskich planów.