Piotr Zieliński jest jednym z liderów tej kadry, ale w przegranym 1:3 starciu z Czechami w Pradze był nim tylko na papierze. W pierwszym meczu eliminacji Euro 2024 polska drużyna nie funkcjonowała w żadnym aspekcie gry i nawet głęboko cofający się po piłkę pomocnik Napoli nie był w stanie wyczarować cudów. Nie miał żadnej okazji posłać jakiegoś błyskotliwego podania. Miał dostać więcej swobody na boisku, a miało się wrażenie, jakby zniknął z placu gry w pierwszej połowie. W drugiej części próbował rozgrywać z głębi pola, ale niewiele to dało.
W piątkowy wieczór nikt nie dowodził tą drużyną - ani Robert Lewandowski, ani Zieliński, ani nikt inny. Wszyscy wyglądali jak nieograni, wybici z rytmu meczowego, pod formą, przez co cierpiał także polski rozgrywający.
Trudno racjonalnie wytłumaczyć to, co się stało w piątkowy wieczór w Pradze. Czesi załatwili ten mecz w trzy minuty. Polska ofensywa przez długi czas nie istniała, a jak już zaczęła istnieć, to z ograniczoną rolą Zielińskiego. Ale pomocnik Napoli może być z tego usprawiedliwiony.
Rozgrywanie od tyłu praktycznie nie istniało, brakowało crossów Jakuba Kiwiora czy uruchamiania bocznych obrońców. A jeśli ci nawet dostali piłkę, natychmiast niepewnie oddawali. Odpowiedzialność rozegrania od obrony brał na siebie Zieliński. To była niewdzięczna robota.
Dowodem tego jest mapa kontaktów z piłką Zielińskiego z meczu z Czechami. Doskonale widać, jak przez nieporadność obrońców i środkowych pomocników musiał całkowicie zweryfikować swoje zadania. Był praktycznie przyklejony do lewej strony przy środkowym kole. Ani razu nie był w polu karnym Czechów.
Heatmapa Piotra Zielińskiego w meczu z Czechami Sofascore.com/Screen
Trudno mieć do niego pretensje, kiedy partnerzy z linii pomocy czy innych pozycji nie współpracowali na jego poziomie. Piłka go omijała lub nie dostawał precyzyjnych podań. Sam miał aż 90 proc. celności podań (55 dokładnych na 61, ale żadne nie było kluczowe), co przy tak słabej grze Polaków jest wynikiem kosmicznym. Można się zastanawiać, jak tego dokonał.
Zagrał kilka piłek w pole karne lub pod linię 16. metra, głównie ze stałych fragmentów gry. Precyzyjnie posyłał długie piłki (sześć udanych takich podań na siedem wykonanych), ale większość jego zagrań to krótkie podania, do boku, do najbliższego kolegi. To wynikało z niekorzystnego ustawiania się Polaków, które uniemożliwiało przyspieszanie gry, nie dało się zaskoczyć Czechów, posłać piłkę za plecy ich defensorów.
Miejsca, skąd podawał Piotr Zieliński w meczu z Czechami Whoscored.com/Screen
Zielińskiego trzeba pochwalić za próbę z rzutu wolnego, która otarła się o górną siatkę. To był dobry strzał, choć piłka mogła być lepiej dokręcona. W końcówce po jego rzucie rożnym powstało zamieszanie, na którym skorzystał Damian Szymański, strzelec honorowej bramki dla Polski. Poza tym pomocnik Napoli zanotował 14 strat, wygrał połowę swoich pojedynków (4 z 8).
Zieliński cierpiał. Zamiast krążyć jak wolny elektron, musiał się podporządkować, wykonywać robotę za innych, przez co nie mógł czarować w rozegraniu tak, jak byśmy wszyscy tego chcieli. Na tym tracił potencjał ofensywny Polski. Ataki wyglądały jak nieśmieszny żart. Od masy niedokładnych zagrań aż bolały oczy. To naprawdę zadziwiające, że udało się oddać aż 12 strzałów na bramkę i to przy ograniczonej możliwości korzystania z Zielińskiego z przodu.
Pozostaje mieć nadzieję, że w poniedziałek, na mecz z Albanią, selekcjoner Fernando Santos odblokuje Zielińskiego, a porażka w Pradze to złe dobrego początki. Swobodnie grający Zieliński to ogromna korzyść dla naszej reprezentacji.