Amerykanie kupują futbol. Hurtowo. Właśnie wkraczają do Polski

Kacper Sosnowski
W 2012 r. w świecie futbolu było około 40 drużyn, których właściciele mieli udziały także w innych klubach. Dekadę później takich klubów jest ponad 180, a zjawisko się nasila. Obecnie hegemonami w hurtowym kupowaniu są Amerykanie. Ich spółki właśnie przejmują pierwszoligowe GKS Tychy i ŁKS. Co to może oznaczać dla futbolu - nie tylko polskiego? UEFA dostrzega i zalety, i spore zagrożenia.

Jeszcze w marcu GKS Tychy będzie miał nowego właściciela - wynika z informacji Sport.pl. To wtedy ma zostać podpisana umowa na objęcie większościowych udziałów przez amerykańskiego inwestora - Pacific Media Group (PMG). Kupno GKS szykowano od kilkunastu miesięcy. W tym czasie Amerykanie wiele razy pojawiali się na Śląsku, ale obie strony działały bez pośpiechu. Tychy nie mają problemów finansowych i są stabilnym klubem. Zagraniczny inwestor miał z kolei w Polsce jeszcze inne opcje, ale ostatecznie przekonał się do związania z Tychami. GKS niebawem zmieni status z klubu miejskiego na prywatny. Ale nie tylko on.

Zobacz wideo Nadchodzą sensacyjne powołania Santosa. Gigantyczny problem na start

ŁKS jak Spezia  

Do czerwca Amerykanie mają być też większościowym udziałowcem ŁKS, obecnego lidera I ligi. W tym przypadku chodzi o inną firmę. Klub ma podnieść kapitał, a nowe akcje za kilkanaście milionów złotych kupi Philip Raymond Platek, amerykański biznesmen z chorwackimi i polskimi korzeniami. W środowisku nie jest osobą anonimową. Platek z bratem Robertem jest również właścicielem włoskiej Spezii (przejął ją za 24 mln euro) i portugalskiego Casa Pia. Niedawno inwestorzy posiadali też akcje duńskiego SonderjyskE, ale ze Skandynawii się wycofali.

Zgadza się: na polskim podwórku zagraniczni biznesmeni nie budzą dobrych skojarzeń - od inwestujących w Legię w latach 90. Koreańczyków z Daewoo, po tajemniczego kambodżańskiego inwestora Vannę Ly. W przypadku Amerykanów może być jednak inaczej.

Można odnieść wrażenie, że inwestowanie w piłkę nożną przez Amerykanów zrobiło się modą i sposobem szukania zarobku w popularnym w Europie sporcie. Tyle że i w Łodzi, i w Tychach twardo stąpają po ziemi i nikt nie rzuca bajkowych opowieści o milionach dolarów, które nagle popłyną do klubu. Nikt nie mówi, że w klubowych gablotach nagle masowo zaczną przybywać trofea. Chodzi raczej o długofalową zrównoważoną inwestycję i rozwój. Z drugiej strony nietrudno zauważyć, że Amerykanie wybrali w Polsce kluby, które mają nowe i duże stadiony, rozwijającą się infrastrukturę oraz ekstraklasowe ambicje. ŁKS jest krok od awansu, a Tychy, choć mają słabszy sezon, to dwa lata temu awansowały do baraży i osiągnęły najlepszy wynik od kilku dekad.  

Sześć europejskich klubów i Tychy. "Dywersyfikacja kapitału" 

ŁKS i GKS Tychy dołączą zatem do międzynarodowej piłkarskiej rodziny. Ta związana z ŁKS-em będzie mniejsza. Nowy właściciel Tychów pochwalić może się pokaźniejszym portfolio. Pacific Media Group, której właścicielem jest Paul Conway, zarządza aktualnie sześcioma klubami: Barnsley z Anglii, FC Thun ze Szwajcarii, KV Ostenda z Belgii, Esbjerg FB z Danii, Nancy z Francji oraz Den Bosch z Holandii. W ubiegłym roku PMG nabyła też 10 procent akcji niemieckiego FC Kaiserslautern. Wydaje się, że na futbolu zarobić jest trudno, a sześć będących w różnej sytuacji ligowców to sześć potencjalnych problemów i sześć różnych środowisk kibicowskich, z którymi też często potrafią być kłopoty. Tym bardziej że za czasów Amerykanów Barnsley z Championship spadło i obecnie bije się o powrót na drugi poziom rozgrywkowy w Anglii. FC Thun jest średniakiem na drugim poziomie w Szwajcarii, a Den Bosh w Holandii. Esbjerg bije się o awans do duńskiej elity. Nancy w pięć lat spadło z pierwszej do trzeciej ligi we Francji. Ostenda jest natomiast na miejscu spadkowym w najwyższej klasie w Belgii. Jednym słowem: jest tu przegląd całej piłkarskiej radości i smutku. Conway jednak zapewnia, że obrał słuszną drogę.  

- Jesteśmy jeszcze bardziej nastawieni na model wieloklubowy - mówił w tamtym roku 53-latek portalowi The Athletic, dodając, że właśnie po to utworzył Counter Press Acquisition Corporation, spółkę giełdową mającą na celu kupowania innych firm.   

- Kibice poszczególnych klubów w takim wieloklubowym modelu docenią korzyści wynikające z bycia częścią większego ekosystemu - tłumaczył w rozmowie z tym samym portalem Brett Johnson, inwestor z Los Angeles, który ma większościowe udziały w dwóch drużynach United Soccer League (drugi poziom rozgrywkowy w USA), a także udziały mniejszościowe w drużynie Ipswich Town z Anglii i FC Helsingor z Danii. Jego zdaniem działa tu biznesowa reguła, by nie wkładać wszystkich swych oszczędności do jednej skarbonki. - Inwestorzy są zainteresowani dywersyfikacją kapitału w wielu regionach geograficznych, w różnych ligach i na różnym poziomie - tłumaczył. Zwolennicy takiego modelu twierdzą też, że "zmniejsza on ryzyko finansowe, ponieważ właściciel grupy klubów może przetrwać, nawet jeśli jeden z jego klubów będzie notował fatalne wyniki lub spadnie do niższej ligi". 

Masowe kupowanie klubów, prym wiodą Amerykanie

Ogólnoświatowe dane potwierdzają tendencję do masowego czy wręcz hurtowego kupowania drużyn. Hurtowego, bo np. klubów, w których udziały ma City Football Group, nie da się policzyć na palcach obu rąk. Z ostatniego raportu UEFA wynika, że pod koniec 2022 roku aż 180 klubów na świecie było pod rządami inwestorów posiadających po kilka klubów. Ta liczba podwoiła się w stosunku do roku 2019. W 2012 takich klubów było tylko 40. To dane UEFA, oficjalne, bo sporządzone z dokumentów, w których widać właścicieli i udziałowców. Czasem jednak faktyczni klubowi właściciele są bardziej pochowani. To dlatego portal śledczy Jossimar w minionym roku naliczył się już 227 klubów na świecie, których właściciele również posiadali, kontrolowali lub mieli znaczący udział w innych klubach piłkarskich.  

Wracając do raportu UEFA, jest w nim też kilka ostrzeżeń. "Zjawisko to może stanowić istotne zagrożenie dla uczciwości europejskich rozgrywek" - czytamy. Jak wyjaśnili twórcy dokumentu, chodzi o sytuację, w której "dwa kluby z tym samym właścicielem lub inwestorem, staną naprzeciw siebie na boisku". A przepisy futbolowej centrali takiej sytuacji zabraniają. UEFA stwierdziła też, że ten trend "może zaburzyć rynek transferowy", bo transakcje w ramach wieloklubowych grup inwestycyjnych mogą następować po cenach, które odpowiadają inwestorom, a nie realnej wartości rynkowej. Obecnie w takich klubach zarejestrowanych jest 6,5 tys. piłkarzy. Raport potwierdził jeszcze jedną rzecz. W 2022 roku już co trzeci inwestor, który posiada kilka klubów, jest Amerykaninem, lub prowadzi swój biznes w USA.  

Europejskie promocje i konflikty interesów

Co Amerykanie widzą w tych masowych inwestycjach głównie w europejską piłkę? Po pierwsze produkt, który przy opartym na drogich franczyzach rynku jest korzystny cenowo. Dla przykładu: amerykańska Drużyna Dallas Cowboys (NFL) została w zeszłym roku wyceniona przez Forbesa na 5,7 miliarda dolarów. W tym czasie jeden z najlepszych klubów w Europie - Chelsea została sprzedana za 3 mld dolarów. Kupił ją Amerykanin Todda Boehly. Inny klub Premier League - Bournemouth został sprzedany innemu amerykańskiemu inwestorowi, Billowi Foleyowi, za 180 mln dolarów. Jeśli do tego dodatkowo przypomni się bardziej skomplikowane przepisy w USA dotyczące kontraktów piłkarzy i systemu zatrudniania zagranicznych pracowników, to Europa może wydawać się Amerykanom ciekawym i oferującym miłe promocje rynkiem. Dlaczego kupują kluby w różnych ligach? Oprócz wspomnianej dywersyfikacji portfela jest to związane z przepisami.  

Właściwie każda liga, a także FIFA czy UEFA ma przepisy dotyczące zakazu kontrolowania przez danego właściciela więcej niż jednego klubu w obrębie danych rozgrywek ze względu na potencjalny konflikt interesów. Jeden właściciel nie będzie miał zatem dwóch klubów w Premier League, czy Ekstraklasie. Przynajmniej w teorii. Sprawa nieco bardziej komplikuje się, gdy kluby jednego właściciela spotykają się w rozgrywkach międzynarodowych. W roku 1998, kiedy obecne przepisy jeszcze nie obowiązywały, tak się złożyło, że do ćwierćfinału Pucharu Zdobywców Pucharów awansowały AEK Ateny, Vicenza i Slavia Praga. Wszystkie te kluby należały do English National Investment Company (ENIC). Los sprawił, że drużyny nie zostały połączone w pary, ale to właśnie wtedy UEFA zabrała się za uporządkowanie tej sprawy. W konsekwencji w kolejnym sezonie tylko jeden klub z tej grupy właścicielskiej mógł grać w danych rozgrywkach. UEFA poinformowała ENIC, że do europejskich rozgrywek zostanie dopuszczona tylko Slavia, która miała najwyższy współczynnik. W klubach zaczęły się przetasowania właścicielskie, bo ze stanowiskiem piłkarskiej centrali zgodził się Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu i Komisja Europejska.

Konflikt konfliktowi nie był jednak równy. Większość kibiców na pytanie, do kogo należą duże kluby z Salzburga i Lipska, bez wahania odpowie, że do Red Bulla. Tak się jednak złożyło, że te dwie drużyny w 2018 roku zagrały razem w Lidze Europy. Mało tego - spotkały się ze sobą w grupie. UEFA początkowo uważała, że ekipy nie mogą ze sobą grać z powodu powiązań własnościowych, ale później, po tym, jak Salzburg dokonał szeregu zmian w swych strukturach i obszarach biznesowych, UEFA uznała, że producent napojów energetycznych nie miał "decydującego wpływu" na kontrolę drużyny.

Przypadek Red Bulla na pewno może być ciekawy dla kilku innych inwestorów. Na razie przestrzeń do inwestycji mają olbrzymią, ale niektóre kraje jak ostatnio Malta czy Brazylia już łagodzą przepisy dotyczące własności klubów tak, aby jeszcze bardziej przyciągnąć do siebie zagraniczne podmioty.  

Czy dla GKS i ŁKS niebawem zacznie się amerykański sen?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.