Jego rekord na mundialu ma przetrwać 2 tysiące lat. "Zamieniłbym go na jedną rzecz"

Kacper Sosnowski
- Jeśli przez dwa tysiące lat ludzie ciągle będą grali w piłkę, to jest duże prawdopodobieństwo, że ktoś ciągle będzie zadawał to pytanie: czy mundialowy rekord Justa Fontaine'a został wreszcie pobity? - mawiał francuski napastnik, który na mundialu w 1958 roku zdobył 13 bramek. Dotychczas do jego rekordu nikt się nawet nie zbliżył. W środę bohater piłkarskiej Francji zmarł w wieku 89 lat.

Ta anegdota dla Justa Fontaine’a była rodzajem fortelu. Wywinięciem się od pytania, które dziennikarze i kibice zadawali mu przez 65 lat. Gdzie się nie pojawiał, z kim nie rozmawiał, zawsze w którymś momencie mniej lub bardziej oficjalnej konwersacji słyszał: - To jak myślisz Just? Do kiedy przetrwa ten twój piękny rekord? 

Zobacz wideo Historia serii FIFA - od Świerczewskiego do Mbappe

"Rok 4000. Archeolodzy znaleźli mumię. Człowiek żył! Miał jedno pytanie"

Jest rok czterotysięczny. Archeolodzy znaleźli właśnie dobrze zakonserwowaną mumię. Ta się poruszyła. Człowiek w środku żył! Po odwinięciu bandaży popatrzył na archeologów i miał tylko jedno pytanie: czy mundialowy rekord Fontaine’a został wreszcie pobity? 

Fontaine, gdy opowiadał tę anegdotę już nawet jako leciwy pan, zawsze się uśmiechał. Czasem dodawał jeszcze krótki komentarz. - Jeśli przez dwa tysiące lat ludzie ciągle będą grali w piłkę nożną, to jest duże prawdopodobieństwo, że ktoś ciągle będzie zadawał to pytanie. Jest też bardzo prawdopodobne, że odpowiedź na nie będzie brzmiała: nie, ciągle nikt!  

Co takiego zrobił Fontaine, że jak sam twierdził z uśmiechem, ma zapewnioną Księgę Rekordów Guinnessa na wieki? Cofnijmy się do roku 1958 i mistrzostw świata w Szwecji. Serca nie tylko brazylijskich kibiców zdobywał tam Pele. Debiutujący na mundialu i czarujący na boisku 17-latek poprowadził "Canarinhos" do triumfu. Brazylia, dzięki dwóm bramkom Pelego, wygrała w finale z gospodarzami 5:2. Francja zapewniła sobie trzecie miejsce, pokonując 6:3 RFN - cztery gole dla "trójkolorowych" strzelił wtedy Fontaine.

A że wcześniej regularnie trafiał w każdym meczu, ostatecznie został królem strzelców imprezy z 13 trafieniami. Pele miał ich sześć i można powiedzieć, że tylko sześć. Z perspektywy czasu okazało się, że 13 trafień Fontaine’a w sześciu spotkaniach to wynik kosmiczny. Mijały dziesięciolecia, a żaden wybitny snajper nawet nie mógł zbliżyć się do tej liczby. Od wyczynu Fontaine'a dwucyfrowy wynik przy królu strzelców mundialu widzieliśmy tylko raz - w 1970 roku udało się to wielkiemu Gerdowi Muellerowi, który zdobył 10 bramek dla RFN. Przez następne pół wieku królowie strzelców mieli na koncie maksimum osiem goli. Takim wynikiem mógł na ostatnim mundialu pochwalić się Kylian Mbappe.

Wynik Fontaine’a trudno było pobić lub wyrównać nawet sumując liczbę bramek z kilku turniejów o mistrzostwo świata. Dopiero w Katarze 13 mundialowych goli uzbierał Lionel Messi - potrzebował na to pięciu turniejów i 26 meczów. Na czele łącznej klasyfikacji mundialowych strzelców jest obecnie Niemiec Miroslav Klose, który ma 16 goli w 24 meczach, za nim są Brazylijczyk Ronaldo (15 w 19) i wspominany już Mueller (14 w 13). Wszyscy na taki dorobek pracowali jednak całą piłkarską karierę.  

"Rekord z mundialu zamieniłbym na jedną rzecz"

Można odnieść wrażenie, że magiczny rekord przypominany Fontaine’owi z każdym "dzień dobry" stał się jego udręką. - Całe moje życie jest sprowadzane do tego rekordu, ale ja sam nigdy go pierwszy nie przywoływałem - żalił się w jednym z wywiadów. Miał rację, bo Fontaine nie był tylko gwiazdą jednego mundialu, choć w piłkarskim życiu miał pecha. W reprezentacji "trójkolorowych" zagrał tylko 21 razy. Jego błyskotliwą karierę w wieku 28 lat zatrzymała poważna kontuzja - podwójne złamanie kości piszczelowo-strzałkowej. Drobniejsze urazy przytrafiały mu się także wcześniej, ale w tych 21 występach w kadrze Fontaine zdobył aż 30 bramek. Średnio niemal 1,5 gola na mecz. To również jest kosmiczny wynik. Dla porównania Mueller miał w kadrze nieco ponad gola na spotkanie. Pele dla Brazylii strzelał 0,83 bramki na mecz, Michel Platini 0,57, podobnie jak teraz Robert Lewandowski czy Messi.  

Fontaine urodził się w 1933 roku w marokańskim Marakeszu, wówczas francuskiej kolonii. Karierę zaczynał w USM Casablanca, skąd przeniósł się do Nice. Mistrzostwo Francji zdobywał cztery razy - trzykrotnie ze Stade Reims, z którym zagrał także w finale Pucharu Europy. Dwa razy trzymał w ręku krajowy puchar. Klubową karierę kończył ze średnią niemal jednej bramki na spotkanie, co potwierdza jego snajperskie umiejętności, talent i wyczucie. Tych ligowych meczów miał ponad 200.  

- Może nie byłem najszybszym graczem, nie grałem też rewelacyjnie głową, ale miałem szczęście - uśmiechał się w jednej z rozmów, mówiąc, że w systematycznym trafianiu na boisku pomagała mu też koszykówka, w którą grał jako młody chłopak. Do sporej liczby trafień po prostu się przyzwyczaił. - Powiem jednak szczerze, że mój rekord z mistrzostw świata zamieniłbym na jedną jedyną rzecz. Chciałbym w piłkę grać dłużej. Futbol był moją pasją - zwierzał się dziennikarzom.  

Przez poważne złamanie nogi, które pół wieku temu brzmiało dla piłkarza jak wyrok, nie było to jednak napastnikowi dane. Fontaine doświadczył też miłych akcentów związanych z piłką jako trener, choć i tu miał pecha. W 1967 roku został nawet tymczasowym selekcjonerem Francji. - Nie miałem wtedy nawet podpisanego żadnego kontraktu, nie dostawałem za to pieniędzy, więc łatwo było mi podziękować po dwóch porażkach - śmiał się na to wspomnienie. Dłużej, bo dwa lata, pracował z reprezentacją Maroka. Tu jednak znów dopadł go niefart - w momencie, w którym jego drużyna grała w 1980 roku w Pucharze Narodów Afryki i zajęła trzecie miejsce, on był akurat w szpitalu. Kilka dni przed prestiżową imprezą Fontaine miał wypadek samochodowy. Kadrę musieli prowadzić zastępcy.

Równy gość z trenerskiej ławki PSG 

Rekordzista mundialu miał też możliwość trzyletniej pracy w powstającym wówczas PSG. Dla paryżan okazał się ważną postacią. Wprowadził zespół do I ligi, a piłkarze z tamtych czasów zapamiętali go jako najbardziej pogodnego, żartującego i towarzyskiego trenera, jakiego mieli. Równego gościa, który używał ich języka, a na meczach siedział w długim płaszczu z cygarem w dłoni.  

- Grałem z nimi w karty i w piłkarzyki. Działaczom to się chyba nie podobało - oceniał po czasie. Po trzech latach i sporych sukcesach został zwolniony. Powodem miała być "zbytnia bliskość i zażyłość z graczami". Fontaine uznał to za mało merytoryczne zarzuty, poszedł do sądu, a ten przyznał mu rację. PSG musiało mu wypłacić olbrzymie odszkodowanie.  

- To był sportowiec, który niesamowicie się rozwijał. Był też ujmującym człowiekiem. To dlatego jego śmierć poruszyła tak wiele osób. Miałem okazję odwiedzać go niedawno w domu opieki społecznej, gdzie przebywał. Ciągle żartował, a największą frajdę sprawiały mu kolejne partie w piłkarzyki - mówił w rozmowie z "Le Parisien" Alain Giresse, były reprezentant Francji, dobry kolega sporo starszego od siebie Fontaine'a.  

Pamięć o rekordziście mundialu czczona jest obecnie w całej Francji. Francuska Federacja Piłkarska ogłosiła minutę ciszy przed wszystkimi najbliższymi meczami na terenie kraju.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.