Lewandowski majstrował przy nagraniach? "Pozbawione cech autentyczności"

Kacper Sosnowski
"Analiza audytowo-pomiarowa nagrania wykazała cztery miejsca wskazujące na utratę ciągłości zapisu (...), pozbawiając tym samym nagranie cech autentyczności" - czytamy w jednym z raportów w sprawie Roberta Lewandowskiego przeciw Cezaremu Kucharskiemu. Dlaczego różne ekspertyzy dostarczają różnych opinii i dlaczego w telefonie piłkarza są skrócone pliki nagrania?

- To szczególna sprawa o wypowiedziane słowa i zdania. Dlatego uważam, że nagrania, a konkretnie potwierdzenie ich autentyczności, jest kluczowe - mówił Sport.pl obrońca Cezarego Kucharskiego mecenas Krzysztof Ways. Dlaczego były agent piłkarza publikuje w mediach społecznościowych sugestie o "studiu nagrań" Lewandowskiego? Co wynika z analizy spektrograficznej oraz sczytaniu metadanych pliku, który jest jednym z głównych dowodów w sprawie rzekomego szantażu piłkarza? Czym podpiera się prokuratura, która stwierdza , że "nie ustalono występowania w nagraniach żadnych śladów montażu"? Oraz: dlaczego sąd poprosił kolejnych specjalistów o ponowne zbadanie nagrań, sprawiając, że do sprawy wróci w lipcu?

Zobacz wideo Adwokaci Cezarego Kucharskiego: Uważamy, że nasz klient nie ma nic do ukrycia

Czy napijesz się z odkręconej przez kogoś wcześniej butelki? 

- Jak podchodzić do nagrań, w których nie ma ciągłości zapisu? To jest trochę jak z odkręconą butelką stojącą na półce w supermarkecie - mówi Sport.pl Arkadiusz Lech, biegły sądowy z Krakowa z dziedziny fonoskopii i informatyki z 25-letnim doświadczeniem. - Jak widzimy, że naruszono zabezpieczenia, czyli zatrzaski przy nakrętce, to choćby butelka była dobrze zakręcona, optycznie nie brakowało w niej napoju, to taką butelkę ominiemy. Nie wiemy, czy ktoś z niej pił, czy jest w niej właściwy napój i co się z tym działo. Weźmie pan taką butelkę i napije się z niej? – pyta ekspert.

Kolejny specjalista, który rozmawia z nami anonimowo, podkreśla to samo. - Najważniejszą rzeczą przy badaniu autentyczności nagrania jest potwierdzenie ciągłości zapisu wypowiedzi wraz z sytuacją akustyczną towarzyszącą przebiegowi zarejestrowanego zdarzenia – przekazuje. Ważne jest też to, co potem dzieje się z takim nagraniem. W sytuacji idealnej, ktoś włącza sprzęt do nagrywania najlepiej przed rozmową, nagrywa całe zdarzenie, wyłącza po jego zakończeniu. Jeśli potem trzeba nagranie zbadać, czy ma ono być ważnym materiałem dowodowym, to oddaje oryginalny sprzęt śledczym, którzy go zabezpieczają i bez ingerencji w urządzenie (dzięki specjalnemu oprogramowaniu) tworzą kopie binarne danych. W przypadku sprawy Lewandowskiego przeciw Kucharskiemu powyższe kroki na pewno nie przebiegały według powyższego scenariusza. 

Po pierwsze prokuratura od października 2020 r. do stycznia 2021 korzystała z kopii nagrania dostarczonego przez pełnomocników Lewandowskiego. Gdy pytaliśmy o to pod koniec stycznia 2021 roku, rzecznik prokuratury Marcin Saduś "wejście w posiadanie urządzeń, na których pierwotnie zarejestrowano rozmowy przeprowadzone przez podejrzanego i pokrzywdzonego" potwierdził nam na początku lutego. Kiedy cztery telefony i laptop, na których trzymano nagranie, przekazano prokuraturze, ta złożyła wniosek, by biegły potwierdził zgodność kopii z oryginałem zapisanym na urządzeniach. "Z ustaleń biegłego wynika, że nagrania rozmów, których oględzin dokonał prokurator na początkowym etapie śledztwa, są identyczne z materiałami zapisanymi w pamięciach przebadanych telefonów (oryginalne nośniki, na których dokonano nagrań)" - informował dalej Saduś.  

Potem według informacji z prokuratury: "Przekazane przy zawiadomieniu nośniki danych zostały poddane badaniom fonoskopijnym przez biegłego z Laboratorium Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu, który wskazał, że nie ustalono występowania w nagraniach żadnych śladów montażu. Powyższa opinia została poparta kolejną ekspertyzą biegłych z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Lublinie" - brzmi informacja.

Sprawa jest jednak bardziej złożona. Obrona Kucharskiego postanowiła przekazać nagranie (jego kopię, bo taką otrzymała) do analizy. Zgłosiła się do eksperta z Krakowa, wspomnianego Arkadiusza Lecha, który w rozmowie ze Sport.pl pokazuje inne światło. i punktuje ekspertyzy dostarczone przez prokuraturę.  

"Utrata ciągłości zapisu" kontra "zjawiska spadku głośności" 

W kwestii autentyczności nagrania "CK Restauracja Baczewski" czytamy: 

"Analiza audytowo-pomiarowa w obrębie całego nagrania wykazała miejsca A, B, C, D wskazujące na utratę ciągłości zapisu, nieciągłości sygnału tła akustycznego oraz sygnału mowy o niejednoznacznym charakterze pozbawiając tym samym nagranie cech autentyczności".

Miejsce A, to początek nagrania, gdzie stwierdzono brak sygnału mowy i tła akustycznego. "Niewykluczone, że cyfrowy zapis może stanowić fragment całego zdarzenia na skutek pozbawienia oryginalnego pliku zapisu początku poprzez działanie celowe polegające na obróbce, lub na skutek czynników technicznych w trakcie rejestracji np. uruchomienie, zatrzymanie, pauza". 

Miejsce B to 7 minuta i 22 sekunda nagrania, gdzie niemal przez cztery sekundy "ujawniono zmianę/utratę sygnału mowy i tła akustycznego". Przedstawiamy to na poniższym obrazie. 

Fragment analizy fonoskopijnej nagrania 'CK Restauracja Baczewski',
Fragment analizy fonoskopijnej nagrania 'CK Restauracja Baczewski', AL

Podobną zmianę/utratę sygnału zanotowano również w 16 minucie 24 sekundzie (miejsce C) i po godzinie 12 minutach i 39 sekundach nagrania (miejsce D). Ponadto w 27 minucie i 47 sekundzie "ujawniono szereg modulowanych sygnałów o powtarzającej się charakterystyce, mogących wskazywać na próbę nawiązania połączenia przez nieokreślony numer w trakcie rejestracji nagrania". Zdaniem Arkadiusza Lecha co najmniej te rzeczy trzeba dokładnie wyjaśnić.  

-  Jeśli ja zapytam, czy w 7 minucie 22 sekundzie i 858 setnych sekundy występuje utrata lub zakłócenie sygnału akustycznego, to chyba każdy biegły odpowie, że występuje. No to dalej niech wyjaśni, dlaczego? A żeby to wyjaśnić, to trzeba zrobić kilka eksperymentów dowodowych z użyciem telefonu komórkowego, którym rzekomo zostało utrwalone to nagranie, najlepiej w miejscu, gdzie odbyła się ta rozmowa. Wtedy można sprawdzić, czy to jest dysfunkcja aparatu, jego zasilania, czegokolwiek innego, czy skutek wciśnięcia pauzy, funkcji wyciszania szumów, którą taki aparat Huawei ma w aplikacji dyktafonu lub funkcji aktywacji głosowej, czy wreszcie samej edycji nagrania - mówi nam Lech o wzorcowym postępowaniu.  

Jak to nagranie oceniła ekspert z Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Głównej w Poznaniu? Jak czytamy w raporcie: "Nie stwierdzono występowania jakichkolwiek śladów, które mogłyby świadczyć o braku ciągłości badanych nagrań". Raport sygnalizuje jednocześnie, że w nagraniu "stwierdzono występowanie zjawiska spadku głośności rejestrowanego zdarzenia, poprzedzonego prawdopodobnie odgłosami takimi jak stuknięcie, manipulacje w okolicy mikrofonu (…), a także przemieszczanie, maskowanie urządzenia. Zjawisko to może wynikać z zastosowania w urządzeniu efektów normalizujących". Te spadki głośności zobrazowano nawet 10 przykładami wśród, których wskazano m.in. zdarzenie z 7 minuty i 22 sekundy nagrania oraz 1 godziny 12 minuty i 40 sekundy - o których była również mowa w ekspertyzie Lecha. Początek nagrania, gdzie przez niecałe pół sekundy nie ma dźwięku określono tu jako "tzw. ciszę informatyczną" (pusty fragment zapisu bez sygnału mowy i tła akustycznego).  

Raport kończy się jednak stwierdzeniem, że w pracowni, której dokonywano badań, nie można wykonać analizy wahań częstotliwości prądu sieci elektroenergetycznej, które "stanowi najbardziej wiarygodne badanie autentyczności zapisów cyfrowych". W związku z tym wykonująca raport ekspertka nie podjęła się sformułowania "ostatecznego wniosku, że nagrania te są ciągłe, czyli autentyczne". 

Nagranie w Monachium, a dane od polskiego operatora

Prokuratura, która otrzymała raport, postanowiła uzupełnić analizę i przesłać materiały do zakładu, który takiej analizy się podejmie. Padło na Biuro Ekspertyz Sądowych w Lublinie. Tam sprawdzono dwa nagrania: "CK Restauracja Baczewski" i "CK Kempiński" z rozmowami, które odbyły się w Warszawie i hotelu w Monachium. Media pisały o tych wydarzeniach wielokrotnie. Powstał kolejny raport na 32 strony, ale Lech też ma do niego zastrzeżenia. 

- Niepokoją takie sytuacje, bo widać, że to jest robione połowicznie. Eksperci z Lublina mieli wykazać, czy nagrania są autentyczne, posługując się m.in. analizą tzw. przydźwięku sieciowego (Electric Network Frequency) utrwalonego w nagraniach, a zmianami częstotliwości prądu sieci elektroenergetycznej. Tyle że sięgnęli po niewłaściwe dane porównawcze - zwraca uwagę Lech. 

Badanie przydźwięku sieciowego polega na analizie zawartego w nagraniu dowodowym sygnału (wytwarzanego przez prąd), który może ulegać rejestracji równolegle z właściwym zdarzeniem akustycznym. Zmiany częstotliwości prądu w sieci elektroenergetycznej są rejestrowane co do sekundy przez operatorów systemu przesyłowego. W Polsce są to Polskie Sieci Elektroenergetyczne. Znając dokładną częstotliwość prądu w danym czasie, można go przyrównać do sygnału prądu zapisanego w nagraniu i rozstrzygnąć, czy się pokrywa w całości, czy nie. Jeśli tak, to wiadomo, że nagranie nie było manipulowane.  

- Pozyskano dane tylko od Operatora Polskich Sieci Elektroenergetycznych S.A., a rozmowa była zarejestrowana w Niemczech. W ten sposób starano się porównać informacje od polskiego operatora z paramentami zarejestrowanymi na nagraniu. Pomimo że system energetyczny w Europie jest zintegrowany (synchroniczny), to w celu uniknięcia błędu w pozyskanych odczytach, dane dotyczące częstotliwości sieci z danego dnia powinny zostać również pozyskane od dostawcy z danego regionu w tym przypadku od niemieckiego operatora systemu przesyłowego np. TransnetBW GmbH. Napisano, że nie można zbadać autentyczności na podstawie przydźwięku sieciowego, ponieważ częstotliwości są poza zakresem – zauważa Lech. 

Jak przekazał nam Maciej Wapieński z Polskich Sieci Elektroenergetycznych, krajowi operatorzy dbają, by "zadana częstotliwość była cały czas utrzymywana na całym obszarze synchronicznym". Jak dodał, w praktyce wykresy częstotliwości prądu z Polski i Niemiec "byłyby niemal identyczne", a różnice okazałyby się "minimalne", ale nie wykluczył, że mogłyby się pojawić. Wydaje się zatem, że w najbardziej starannym badaniu przydźwięku sieciowego dla nagrania przeprowadzonego w Niemczech, należałoby rzeczywiście wziąć dane od niemieckiego operatora.

"Jeśli ktoś edytował plik na fragmenty, to od razu pytam dlaczego?"

Jeśli nawet uznać tę sprawę za mniej istotną, to Lech zwraca uwagę na kolejne. Choćby na to, że telefon Lewandowskiego posiada cztery pliki z nagraniem z restauracji Baczewski (20200106 124457.M4a) z tą samą datą i godziną (co do sekundy), które w oznaczeniach telefonu mają jednak kolejne cyfry. Są tam pliki:

20200106 124457_1
20200106 124457_ 1_1
20200106 124457_ 2

To opisał w raporcie dla prokuratury Waldemar Chodasiewicz, informatyk śledczy. Jeden plik długi, a trzy - krótsze. Takiego dzielenia, czy jak uznają inni edycji, dokonano z poziomu oprogramowania telefonu.

- Są cztery pliki w pamięci telefonu komórkowego, tego samego zdarzenia akustycznego. Jeśli ten najdłuższy zawiera jakiś zapis zdarzenia, a pozostałe trzy zawierają fragmenty zapisu, to oczywiście z tego dłuższego pliku mogły powstać trzy fragmenty. Ale przecież także z trzech fragmentów mógł powstać jeden dłuższy. Dlaczego w ogóle powstały 4 pliki? Jeśli ktoś edytował jeden plik i podzielił go na fragmenty, to ja od razu pytam dlaczego? Jaki miał zamiar? Tego nie wolno robić. Dodam tylko, że takim działaniem od razu pozbawia się materiał dowodowy cech autentyczności poprzez ingerencję a tym samym zmianę metadanych oraz wartości heksadecymalnych - mówi nam Lech. Dodaje, że w tym wypadku zbadać trzeba cztery pliki, a nie tylko ten jeden najdłuższy.

Jak wskazuje inny fragment ekspertyzy poczyniony dla prokuratury przez Chodasiewicza, podobnie wygląda sprawa z plikiem znanym jako "CK Kępiński". Z tego nagrania zostały zrobione w edytorze telefonu (na aplikacji dyktafon) trzy pliki. Również zanalizowano jeden. Dodatkowo dowiedzieliśmy się, że rozmowa w Hotelu Kępiński została potajemnie rejestrowana na dwóch telefonach, ale każde z nagrań było zaczęte w innym momencie. Nagrania te różnią się zatem długością. Przypomnijmy, że za wiarygodny materiał dowodowy uznaje się ciągłą rejestrację zdarzenia od jego początku do końca.

- Jeśli ktoś nie wie, jak nagrywać i czego nie można robić, to jest jego problem. To znaczy, że sobie zepsuł materiał dowodowy – puentuje to Lech.

"Dwukrotnie przerwano łańcuch dowodowy"

Ponadto w ekspertyzie napisanej przez Chodasiewicza widać jeszcze kilka nieprawidłowości. Choćby przy dokumentacji dwóch telefonów Lewandowskiego. Po sczytaniu z nich informacji napisano, że w dwóch aparatach instalację aplikacji "dyktafon" dokonano tego samego dnia dokładnie w tym samym czasie (co do sekundy). Taka sama data (co do sekundy) jest też przy ostatnim użyciu i czasie użytkowania dyktafonu. "Ze strony techniczno informatycznej uzyskanie dwóch takich samych odczytów na dwóch aparatach telefonii komórkowej jest niemożliwie" - podsumował to w swej opinii Lech, sugerując błąd przy wpisywaniu danych do raportu.

W dokumencie Chodasiewicza, który jako jedyny z ekspertów miał dostęp do telefonów Lewandowskiego, nie ma też protokołu technicznego z zabezpieczenia urządzeń i ich dokumentacji fotograficznej. Z kolei z danych uzyskanych z tych telefonów wynika, że aplikacja dyktafon była ostatnio otwarta 5 stycznia 2021 roku, a łączny czas jej otwarcia w tym właśnie miesiącu wynosił ponad 17 i pół godziny.

- Uważam, że dwukrotnie przerwano łańcuch dowodowy. Po raz pierwszy przy zabezpieczeniu telefonów, gdy je przyjęto i prawdopodobnie zwyczajnie włączono i odsłuchiwano sobie te nagrania. Brak właściwego zabezpieczenia mógł z całą pewnością spowodować utratę, nadpisanie dzienników połączeń i informacji o lokalizacji ostatniej wieży komórkowej (LOCI), nadpisanie usuniętych innych danych w pamięci wewnętrznej, przedostanie się sygnałów zniszczenia danych do telefonu, oraz zapewnić użytkownikowi możliwość wysyłania wiadomości, robienia zdjęć, zapisu sygnałów audio i wideo, ich edycję, usuwanie lub modyfikację. Po drugie badaniami objęto tylko jeden plik o najdłuższym czasie trwania pomijając pozostałe - mówi nam Lech.

Wygląda na to, że sąd musiał uznać część wątpliwości obrońców Kucharskiego w sprawie nagrań i dotychczasowych opinii. To zapewne dlatego nakazał uzupełnić postępowanie dowodowe i dokonać kolejnych analiz nagrań. W praktyce wygląda to tak, że sąd albo zwraca się do tych samych biegłych z prośbą o uzupełnienie, albo w przypadku uchybień prosi o opinię nowych ekspertów.

Tu zastosował drugie rozwiązanie. Teraz sprawą nagrań zajmie się krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych im. Prof. dr. Jana Sehna. Na wnioski ma czas do czerwca. Do tego momentu na sali sądowej w sprawie Lewandowski – Kucharski nie będzie działo się nic, ale sporo wydarzy się w gabinetach ekspertów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.