Walczyli o półfinał Ligi Mistrzów, teraz szorują po dnie. Klub na skraju upadku

Mieli być trzecią potęgą w Hiszpanii, zbudowaną za petrodolary, a za kilka miesięcy mogą wylądować na peryferiach futbolu. Kaprysy katarskiego właściciela Malagi sprawiły, że klub stanął nad przepaścią.

Przełom pierwszej i drugiej dekady XXI w. to okres wielkiej ofensywy arabskich szejków w europejskim futbolu. Na liście prowadzonych przez nich klubów znalazły się m.in. Manchester City, Paris Saint-Germain i Malaga. Gdy pierwsze dwa są w walce o największe trofea, trzeci jest bliski upadku i gry w Primera RFEF, czyli trzecim poziomie rozgrywkowym w Hiszpanii. Mimo że właścicielem klubu pozostał Abdullah Al-Thani.

Zobacz wideo

Zabawa w futbol

Przenieśmy się niecałe 13 lat wstecz. W lecie  2010 r., po długiej walce o sponsorów prezydenta Malagi Fernando Sanza, klub zostaje sprzedany ówczesnemu emirowi Kataru. 50-letni wówczas Al-Thani, członek rodziny królewskiej, miał wobec zespołu z Andaluzji wielkie plany. "Boquerones" mieli stać się trzecią siłą w La Liga, zaraz za Barceloną i Realem, walczącą w europejskich pucharach i z dnia na dzień zyskującą na znaczeniu w europejskiej piłce.

W odróżnieniu od choćby arabskich władz Manchesteru City, katarski szef Malagi chciał budować "na już". Zaczęło się m.in. od zatrudnienia doświadczonego i utytułowanego trenera, Manuela Pellegriniego.

Z biegiem czasu do zespołu zaczęli dołączać coraz lepsi piłkarze. Bramki bronił Willy Caballero, o obronę dbał Martin Demichelis, w środku pola rządzili Isco i Santi Cazorla, a za gole odpowiedzialny był Ruud van Nistelrooy. 

Coraz większa konstelacja gwiazd miała Maladze zapewnić szybki awans do Ligi Mistrzów i zasadniczo pierwszy cel został osiągnięty. Dzięki czwartemu miejscu w La Liga w sezonie 2011/2012, Andaluzyjczycy zagrali najpierw w eliminacjach, a później fazie grupowej Champions League. Mało kto spodziewał się, że jest to początek końca wielkiej przygody.

Sen fanów "Boquerones" nie trwał długo. Co prawda jeszcze wiosną 2013 r. Malaga była o krok od awansu do półfinału Champions League (w ćwierćfinale piłkarze Borussii Dortmund dokonali niemal cudu na Signal Iduna Park, strzelając gola w doliczonym czasie gry), lecz już wtedy było wiadomo, że Abdullah Al-Thani nie jest odpowiednią osobą na stanowisku właściciela.

Wykluczenie z Europy

Według nieoficjalnych danych, w ciągu dwóch lat od przejęcia klubu, premier Kataru miał wpompować w zespół 150 mln euro. Poza wysyłaniem przelewów na kosmiczne kwoty szejk zapomniał, jak odpowiednio wydać pieniądze, by po zachłyśnięciu się sukcesami nie wpaść w spiralę zadłużenia.

Piłkarski sen skończył się w czerwcu 2013 r., dokładnie trzy lata po przejęciu Malagi przez Al-Thaniego. Właśnie wtedy "Boquerones" zostali ostatecznie wyrzuceni z europejskich pucharów na jeden sezon, mimo zapewnienia sobie miejsca w Lidze Europy. Winne temu były naruszenia Finansowego Fair Play, które CAS uznał za nieuzasadnione i celowe.

Najważniejszym złamaniem przepisów było niepłacenie na czas bądź - niepłacenie swoim pracownikom w ogóle. Malaga do końca utrzymywała, że "nieścisłości" dotyczą jedynie terminów płatności, gdyż niezapłacone pensje należały, zgodnie z umowami, do grona odroczonych płatności, przelewanych z opóźnieniem. UEFA w te bajki nie uwierzyła.

Pokrzyżowane plany inwestycyjne

Jak się później okazało, działacze Malagi wielokrotnie apelowali do Abdullaha Al-Thaniego, by ten zajął się sprawą zaległości. Katarski polityk nie był jednak skłonny do rozwiązania problemu. Zainteresowanie premiera hiszpańskim futbolem trwało nieco ponad tysiąc dni.

Według hiszpańskich mediów sprawa wyglądała inaczej. Kupno klubu miało być dla katarskiego rządu jedynie pierwszym krokiem do poszerzenia wpływów w południowej Hiszpanii. Odcięcie strumienia gotówki dla piłkarskiego podmiotu było spowodowane nie tyle znudzeniem futbolem, ile irytacją na działania władz miasta, które blokowały Al-Thaniemu kolejne inwestycje.

Jakie? Miało być tego naprawdę dużo. Emir Kataru miał w planach inwestycje w akademię i stadion, ale także w port, centrum handlowe, miasteczko sportowe czy ekskluzywny hotel w samym centrum Costa del Sol. Samorząd nie był jednak przychylny pomysłom zagranicznego polityka, co spotkało się z jego dezaprobatą.

Równia pochyła

Choć Abdullah Al-Thani wciąż jest właścicielem Malagi, obecnie klub zupełnie nie wygląda na prowadzony przez niezwykle bogatego właściciela. Wręcz przeciwnie - "Boquerones" cały czas mierzą się z wielkimi problemami finansowymi, co w połączeniu z nie do końca uzasadnionymi decyzjami prezydenta klubu Jose Marii Munoza i dyrektora sportowego Manolo Gaspara może doprowadzić do upadku.

Andaluzyjczycy w La Liga zdołali utrzymać się jeszcze pięć lat. Spadek do Segunda Division przyszedł w sezonie 2017/2018, kiedy to zespół z południa wygrał zaledwie pięć z trzydziestu ośmiu meczów. Choć rok później powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej nie był jedynie marzeniem ściętej głowy, Malaga na dobre zakotwiczyła ligę niżej, teraz broniąc się przed spadkiem do Primera RFEF.

Dziś klub walczy i na boisku, i w gabinetach. Już w trakcie pandemii władze zdecydowały się na zwolnienia grupowe. Pokazało to, jak bardzo jest on zależny od pieniędzy zwykłych sponsorów i wpływów z biletów.

Obecnie "Boquerones" zajmują w tabeli 20. miejsce na 22 drużyny, mając na koncie 22 punkty w 26 meczach. Do bezpiecznej strefy brakuje pięciu punktów, których zdobycie będzie dużym wyzwaniem. Nie bez powodu kibice domagają się zmian w klubie, który po spadku do Primera RFEF ma odzyskać blask i wrócić na swoje miejsce.

Pierwszą z osób będących na wylocie jest Manolo Gaspar. Kontrakt dyrektora sportowego wygasa w czerwcu 2023 r., a jego przedłużenie byłoby dla prezydenta Jose Marii Munoza wizerunkowym samobójstwem. Prawnik, zajmujący się sprawami bieżącymi klubu, musi bardzo uważać na stosunki z fanami, gdyż chcą oni także jego głowy. W tym przypadku byłoby jednak znacznie trudniej o sensowne zastępstwo, tym bardziej że nowy głównodowodzący musiałby przyzwyczaić się do trudnej współpracy z Abdullahem Al-Thanim.

Najbliższe kilka miesięcy będą dla Malagi kluczowe. Jeśli planowana restrukturyzacja przejdzie pomyślnie, a klub opuszczą szemrani działacze, być może "Boquerones" uda się w przyszłości wrócić przynajmniej do poziomu prezentowanego w pierwszej dekadzie XXI wieku. Piłka to jednak biznes, a ten bywa bezlitosny.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.