Dani Alves jest podejrzany o napaść na tle seksualnym i przebywa w katalońskim więzieniu Brians 2. Do zdarzenia miało dojść 30 grudnia w jednym z klubów nocnych w Barcelonie. W trakcie śledztwa okazało się, że piłkarz nie tylko molestował kobietę, ale również uderzył ją i zgwałcił. Brazylijczyk plącze się w zeznaniach. Początkowo wyparł się wszystkiego. Następnie przyznał, że kojarzy kobietę z tamtego wieczoru w klubie, ale nie doszło między nimi do zbliżenia. Ostatecznie stwierdził, że faktycznie uprawiali seks, ale za obopólną zgodą. Piłkarzowi grozi od 4 do 12 lat więzienia.
Na niekorzyść Alvesa działają również zeznania świadków, a w szczególności dwóch koleżanek ofiary. Miały one przekazać sądowi, że kobieta weszła do toalety za namową piłkarza. W obronie Brazylijczyka stanął adwokat Cristobal Martell. Prawnik wyjawił, że kamery zarejestrowały, jak Alves wchodzi do toalety, a dopiero dwie minuty później dołącza do niego ofiara. Jak podkreślił adwokat, w tej sytuacji nie widać, by Brazylijczyk w jakikolwiek sposób nakłaniał kobietę do wejścia do toalety czy też dzwonił do niej.
Tylko że wersję Brazylijczyka może podważyć mały, wydawałoby się nieznaczący szczegół. Mowa o białych tenisówkach, w które tego dnia ubrany był piłkarz. Jak donoszą dziennikarze "La Vanguardia", ofiara miała zeznać, że Alves otworzył drzwi od łazienki i zawołał ją. Na nagraniach nie widać jednak, by piłkarz dawał sygnały ofierze. Niewykluczone, że ustawił się w "martwym polu" kamer. Zamiast Brazylijczyka na nagraniach uchwycono białe tenisówki, co może potwierdzać wersję kobiety.
Obrońcy Alvesa zaprzeczają jednak doniesieniom i twierdzą, że owe buty należały do innego klienta klubu nocnego, który akurat wychodził z toalety. "Niezależnie od tego, czy Brazylijczyk zaprosił ofiarę, by poszła za nim do toalety czy też nie, osądzone zostanie to, co wydarzyło się w łazience - te 16 minut bez kamer, podczas których kobieta twierdzi, że została zgwałcona, a piłkarz upiera się, że uprawiali seks za obopólną zgodą" - piszą dziennikarze.
Więcej treści sportowych na stronie głównej Gazeta.pl.
To nie koniec problemów Alvesa. Niemal natychmiast po nagłośnieniu sprawy UNAM Pumas rozwiązało kontrakt z Brazylijczykiem. Co więcej, meksykański klub domaga się aż pięciu milionów dolarów odszkodowania. Na dodatek piłkarz jest winny fiskusowi 2,25 miliona euro, a jego mieszkanie w Sant Feliu de Llobregat zostało zajęte na poczet długów.