Niecałe pięć miesięcy temu, z samego środka Camp Nou, Robert Lewandowski deklarował przed kilkudziesięcioma tysiącami kibiców, że pragnie zdobywać z Barceloną trofea. W niedzielę, przeszło 4 tys. kilometrów od tego miejsca, w polu karnym stadionu w Rijadzie, najpierw zgrał piłkę do Gaviego i pomógł napocząć Real Madryt, później sam dostał od niego piłkę i zdobył pierwszą bramkę w Klasyku, a na koniec dotrzymał słowa i wykorzystał już pierwszą okazję do zdobycia trofeum. W jego bogatej kolekcji pucharów i statuetek, którą zdobi Liga Mistrzów z 2020 r. i w której powoli półki uginały się już od kolejnych mistrzostw Niemiec, Pucharów i Superpucharów Niemiec, pierwsze trofeum wywalczone z Barceloną będzie najbardziej kuriozalne ze wszystkich. Tylko w Hiszpanii można bowiem o nie rywalizować, nawet jeśli nie zdobyło się mistrzostwa ani Pucharu Króla.
Daleko, w Arabii Saudyjskiej, w środku zimy, w miniturnieju dla czterech drużyn, Barcelona pokonała Real Madryt 3:1 i zdobyła Superpuchar - trofeum, do którego na całym świecie trzeba mieć przepustkę: zdobyte mistrzostwo albo krajowy puchar. Barca - goła po ostatnim sezonie - skorzystała jednak ze zmienionej w 2019 r. formuły, która miała te rozgrywki uatrakcyjnić i sprawić, by Saudyjczycy zapłacili hiszpańskiej federacji jeszcze więcej za ich goszczenie. W Rijadzie cieszyła się z pierwszego trofeum z Xavim Hernandezem jako trenerem i z Lewandowskim na boisku. Pierwszy raz pokazała, że może triumfować bez Leo Messiego, a co najważniejsze - w każdym aspekcie była lepsza od Realu, który nie zwykł zawodzić w jakichkolwiek finałach i od 2014 r. wygrał aż 16 z 17: pięć razy w Lidze Mistrzów, cztery razy w Klubowych Mistrzostwach Świata, raz w Pucharze Króla i pozostałe sześć razy w Superpucharach - Europy i krajowym.
Ostatnio to Real znacznie częściej cieszył się z trofeów i ogrywał Barcelonę w Klasykach. Jego dobre lata kontrastowały z jej słabym okresem i pozwoliły mu zbudować mentalną przewagę. Zespół Ancelottiego i Zidane’a pazernie wręcz gonił za kolejnymi triumfami i nic nie robił sobie z presji. Im trudniej było, tym bardziej imponował. Doprowadził do sytuacji, w której włoski trener dzień przed finałem musiał zapewniać dziennikarzy, że jego zawodnicy - rozpieszczeni zwycięstwami w Lidze Mistrzów i krajowymi mistrzostwami - w ogóle zechcą schylić się po trofeum tak mało prestiżowe, jak hiszpański Superpuchar. "Moi piłkarze nigdy nie mają pełnych brzuchów. Wciąż są nienasyceni" - przekonywał.
Ale na boisku to Barcelona wydawała się bardziej głodna. Jej piłkarze byli szybsi i agresywniejsi, wygrywali większość pojedynków. Ich gra odzwierciedlała różnicę w retoryce obu trenerów - gdy Ancelotti mówił "chcemy", Xavi deklarował: "musimy". Tuż po lądowaniu w Rijadzie przyznał, że nikt nie wybaczy mu kolejnego sezonu bez zdobycia jakiegokolwiek trofeum. Barcelona w tak chudych latach nie może już dzielić rozgrywek na mniej i bardziej prestiżowe, ale w każdych musi dostrzegać szansę na odbudowanie zwycięskiej mentalności i osłodzenie kibicom rozczarowań w lidze i Champions League. Xavi nie mógł już słuchać pytania, gdzie są trofea. Kibice dostrzegali, że ich zespół gra lepiej, mimo że dopiero co przeszedł kadrową rewolucję, odmłodził skład i wciąż oczyszcza atmosferę wokół siebie, ale widzieli też zbierający się w gablocie kurz, dlatego nieraz mieli już dość.
Pierwszy rok Xaviego po powrocie do Barcelony pełen był rozczarowań. Bolała porażka w półfinale zeszłorocznego Superpucharu, jeszcze bardziej odpadnięcie w Pucharze Króla z Athletikiem Bilbao, zawód wywołał dwumecz w Lidze Europy z Eintrachtem Frankfurt, a absolutną i wielopoziomową tragedią było odpadnięcie w grupie Ligi Mistrzów. Również w tym sezonie - i to przytyk zarówno do Xaviego, jak i Lewandowskiego - gdy na drodze Barcelony stawał rywal z najwyższej półki, kompletnie się rozpadała. Tak było z Interem, Bayernem Monachium czy Realem w ligowym starciu. Xavi przegrywał taktyczne pojedynki z trenerami rywali, a o Polaku najczęściej (wyjątkiem mecz z Interem na Camp Nou 3:3, w którym strzelił dwa gole) mówiło się, że był odseparowany od reszty zespołu, nieskuteczny i sfrustrowany.
Dlatego tak ważne jest to zwycięstwo w Superpucharze. Gdy Barcelona spotyka się z Realem zawsze przecież ogłasza się święto - nawet jeśli wspólnie gonią za wielkimi pieniędzmi, które Saudyjczycy zgodzili się przelewać na konto federacji w zamian za oglądanie u siebie najlepszych hiszpańskich drużyn, a nie za prestiżowym trofeum. Rangę temu Superpucharowi, wyprowadzonemu z Hiszpanii w 2019 r., nadał dopiero Klasyk w samym finale. W poprzednich trzech edycjach to się nie udawało, bo za każdym razem - ku rozpaczy sponsorów - Real lub Barcelona odpadały w półfinałach. Saudyjczycy zobowiązali się płacić 30 mln euro aż do 2029 r. za to, że każdej zimy odwiedzą ich w Rijadzie nie tylko zwycięzcy krajowych rozgrywek, ale też zespoły pokonane - wicemistrzowie i przegrani finaliści Pucharu Króla. Luis Rubiales, prezes federacji, który mimo krytyki ze strony bardziej konserwatywnych działaczy, fundacji pozarządowych, niektórych piłkarzy, a przede wszystkim kibiców, podpisał się pod tą umową, przekonywał, że miniturniej jest atrakcyjniejszy od prostego dwumeczu między mistrzem a zdobywcą pucharu, co nie zmienia faktu, że zmiana formatu niemal dała Saudyjczykom gwarancję, że co roku zobaczą u siebie zarówno Barcelonę, jak i Real.
Ale to, co ważne dla nich, jest też istotne dla samego Xaviego i Barcelony. Wreszcie bowiem nie tylko zdobył trofeum, ale też dzięki dobrze skrojonej taktyce pokonał istotnego rywala. Triumf nad Realem przynosi ulgę i wzmaga pragnienie, by zwyciężać częściej i w bardziej prestiżowych rozgrywkach. Przychodzi też w idealnym momencie - akurat, gdy coraz donioślejsze stawały się głosy, że mimo najszczerszych chęci, Xaviemu brakuje doświadczenia, by zarządzać Barceloną w tak trudnym momencie. Jeszcze w czwartek wieczorem, po słabym meczu z Betisem, wygranym dopiero w karnych, miał nie mieć wizji ani odpowiedniej taktycznej przenikliwości. Był krytykowany równie mocno, jak Lewandowski - nieskuteczny, powolny, zależny od całego zespołu i kompletnie bez formy. Ale już w niedzielę Xavi, trzymając pierwszy od kwietnia 2021 r. puchar zdobyty przez Barcelonę, wydawał się trenerem stworzonym dla niej - idealnym, by stać na czele rewolucji, dzielić się barcelońską tożsamością i zarażać wszystkich piłkarzy nieustanną chęcią wygrywania. A Lewandowski, który pod rękę z Gavim i Pedrim doprowadził do pewnej wygranej nad Realem, jest w poniedziałkowej prasie chwalony za boiskową inteligencję, doskonałą współpracę z młodszymi kolegami i nieustanną walkę ze środkowymi obrońcami. Dziennikarze "Mundo Deportivo" tytułują "Lewandowski - decydujący" i przypominają, że w 22 meczach w Barcelonie strzelił aż 20 goli i miał pięć asyst. Odpuszczają wzmiankę, że większość tych bramek zdobył przeciwko słabym i przeciętnym zespołom. Oto prawdziwa moc Superpucharu Hiszpanii.