Skocznia w Bischofshofen, choć używana w Turnieju Czterech Skoczni i Pucharze Świata od wielu lat, wciąż potrafi sprawiać zawodnikom niemałe problemy. Winny jest temu przede wszystkim długi i nachylony pod niewielkim kątem rozbieg, który lubi płatać figle. Tym razem przekonał się o tym młody austriacki skoczek z grupy narodowej, Francisco Moerth.
Gdy 20-letni zawodnik pojawił się na rozbiegu w końcówce pierwszej serii, wszyscy spodziewali się po nim solidnego, choć nie najdłuższego skoku. Jego próba od początku wyglądała jednak niebezpiecznie. Austriak po odbiciu z belki zahaczył nartą o skraj torów najazdowych, co zakończyło się krótkim, lecz wybijającym z rytmu odbiciem się dłońmi od najazdu.
Ostatecznie młody zawodnik zdołał i tak zanotować przyzwoitą prędkość na progu, oddając później skok na 126,5 metra. To jednak nie wystarczyło mu na wejście do drugiej serii konkursowej, gdyż poziom zawodów był niezwykle wysoki.
Jak kibice skoków narciarskich doskonale pamiętają, Moerth nie jest pierwszym zawodnikiem, który w przeszłości zanotował podobną przygodę. W kwalifikacjach do jednego z konkursów, bardzo podobna sytuacja spotkała Pawła Wąska czy Aleksandra Zniszczoła, z którego później żartował sobie Piotr Żyła.
Choć wielu zawodników i kibiców lubi sobie żartować z podobnych zdarzeń, są one niezwykle niebezpieczne. W przeszłości, całkowicie wytracając się z równowagi po odbiciu od belki startowej, z torów najazdowych wypadli Wolfgang Loizl i Daiki Ito. Obaj zjechali wówczas na sam dół rozbiegu na pupach, ledwo broniąc się przed spadkiem z wysokiego progu.
W Bischofshofen z kolei tory najazdowe lubiły też przytrzymywać zawodników bliżej progu. W przeszłości przekonał się o tym m.in. Jurij Tepes, który zaliczył przez to najkrótszy oceniany skok w swojej karierze.