Wychowali reprezentantów Polski, są na skraju upadku. "Zabójcze stawki"

Konrad Ferszter
Ursus Warszawa, klub z ponad 80-letnią tradycją, w którym grali śp. Krzysztof Nowak czy Roman Kosecki, jest na skraju upadku. Jeśli do końca roku klub nie uzbiera miliona złotych, przestanie istnieć nie tylko trzecioligowa drużyna seniorów, ale przede wszystkim akademia, w której trenuje 500 dzieci. - Co im powiemy? Co z nimi zrobimy? - pyta wiceprezes Ursusa Krzysztof Kosmalski.

Na obiekcie, na którym mecze rozgrywa KS Ursus Warszawa, na pierwszy rzut oka wszystko wygląda bardzo dobrze. Główne boisko, do którego przylega nowa, częściowo zadaszona trybunka, uchodzi za jedno z najlepszych w mieście. 

Zobacz wideo Zbigniew Boniek: Francuzi wiedzą, że popełnili faux pas wobec Lewandowskiego

Ale wrażenie robi cały obiekt trzecioligowca. Tam, gdzie jeszcze kilkanaście lat temu było nierówne, żwirowe boisko, dziś stoi basen. Od strony Alei Bzów, gdzie znajdowało się boisko piaskowe, dziś mamy pełnowymiarowe boisko ze sztuczną trawą, na którym zimowe sparingi rozgrywały Legia i Polonia. Z drugiej strony, betonowe boisko z uszkodzonymi, żeliwnymi bramkami zastąpiło drugie boisko ze sztuczną nawierzchnią, siłownia na otwartym powietrzu i plac zabaw dla dzieci.

Pięć lat temu wyremontowano też klubowy budynek. W nim mieści się nie tylko siedziba klubu, ale też lokalnego Ośrodka Sportu i Rekreacji. To od niego klub wynajmuje główne boisko dla trzecioligowej drużyny seniorów i pełnowymiarowe boisko ze sztuczną trawą, na którym trenują dzieci i młodzież z jego akademii. Akademii, która jako jedna z zaledwie siedmiu na Mazowszu, otrzymała najwyższą, złotą gwiazdkę w procesie certyfikacji PZPN.

Ursus nie od dziś słynie z bardzo dobrego szkolenia i stawiania na młodzież. Wychowankiem klubu był 10-krotny reprezentant Polski, były piłkarz VfL Wolfsburg śp. Krzysztof Nowak. Z Ursusa do Wronek wyjechał Mateusz Możdżeń, który zasłynął cudownym golem dla Lecha Poznań w meczu z Manchesterem City. W latach 80. w Ursusie grał również Roman Kosecki.

Tablice upamiętniające Krzysztofa Nowaka na stadionie KS UrsusTablice upamiętniające Krzysztofa Nowaka na stadionie KS Ursus Sport.pl

Chociaż klub i OSiR Ursus funkcjonują obok siebie, to ich głosy są skrajnie różne, a współpraca praktycznie nie istnieje. To głównie przez miesięczne koszty wynajmu zaledwie dwóch boisk dług Ursusa Warszawa rośnie w zawrotnym tempie, przez co w jego oczy zajrzało widmo upadku. 

- Stawki są dla nas zabójcze - przyznał wprost Krzysztof Kosmalski, wiceprezes klubu, którego dług wynosi obecnie 700 tys. złotych. A za chwilę dobije do miliona. - Przed nami bardzo trudna zima. Zima, której możemy nie przetrwać - dodał Kosmalski.

Kosmiczne stawki wynajmu boisk

Skąd problemy Ursusa? Klub opiera budżet na trzech rzeczach. Pierwszą są składki, które za kadencji działającego od czerwca nowego zarządu i tak wzrosły za 190 do 250 złotych. Druga to pieniądze z miasta i dzielnicy. Trzecią są środki od sponsorów. Dwie ostatnie rzeczy drastycznie zwiększają dług klubu. 

Największym problemem pozostaje współpraca z OSiR-em. Chociaż KS Ursus otrzymuje dotacje z miasta i dzielnicy, to niemal wszystkie pieniądze zwraca w postaci opłaty za wynajem boisk. - Faktura za wrzesień, której nie byliśmy jeszcze w stanie opłacić, wyniosła ponad 52 tys. złotych. A kiedy doliczymy do tego boiska szkolne, które wynajmujemy od dzielnicy, to koszt sięga prawie 70 tys. - powiedział Kosmalski.

I dodał: - OSiR odpowiada, że od 2016 r. nie zmienił nam stawek. I to jest półprawda, bo chociaż stawki w teorii się nie zmieniły, to w rzeczywistości jest inaczej. Wszystko przez to, że zabrano nam większość rabatów. Od 17:30 do 22, czyli w godzinach, gdy drużyny naszej akademii trenują najwięcej, płacimy o 50 proc. więcej niż jakiś czas temu. Rabaty nie obowiązują też w weekendy, kiedy wynajmujemy obiekty na całe dni, bo mamy mnóstwo meczów we wszystkich rocznikach. Ze zniżek możemy korzystać jedynie we wczesnych godzinach w ciągu tygodnia, gdy nasze dzieciaki są w szkołach i treningów praktycznie nie ma. 

- A stawki za boiska mogą jeszcze wzrosnąć. Obecna umowa kończy się w grudniu i spodziewamy się najgorszego. Już usłyszeliśmy, że dyrektor OSiR-u narzekał, że z powodu rosnących cen gazu, w budżecie brakuje mu czterech mln złotych. Nie mamy wątpliwości, że ceny gazu, z którego my praktycznie nie korzystamy, bo ogrzewamy tylko dwa pokoje w klubowym budynku, odbiją się też na nas - przekazał członek zarządu klubu Sebastian Kozioł.

Macie problem? Radźcie sobie z nim sami

W Ursusie mieli nadzieję, że ich problemy częściowo rozwiąże warszawska Komisja Sportu, Rekreacji i Turystyki pod przewodnictwem Dariusza Dziekanowskiego. Do jej spotkania, na którym poruszono problemy klubu, doszło w poniedziałek 24 października. Ursus pomocy jednak nie otrzymał i na dodatek usłyszał arogancką odpowiedź.

- Liczyliśmy na jakiekolwiek propozycje. Może na rozłożenie długu w czasie, może na dyskusję na temat stawek za wynajem boisk. Mieliśmy nadzieję, że miasto będzie miało dla nas jakieś oferty pomocy. I nie chodziło nam o pierwszą drużynę, ale o dzieci z akademii. Wierzyliśmy, że one nie pozostaną obojętne urzędnikom. Ale się rozczarowaliśmy. Przesłanie było proste: macie problem, radźcie sobie z nim sami - zrelacjonował Kosmalski.

- Usłyszeliśmy, że trzecia liga to poziom amatorski i zawodnicy powinni w niej grać za darmo. Na spotkaniu z przedstawicielami miasta padło jeszcze kilka innych sformułowań, które nas zdziwiły. Dla tych ludzi KS Ursus to tylko drużyna seniorów, a jej pomagać nikt nie chce. O akademii, o którą walczymy najmocniej, nie wspominając - dodał Kozioł.

"W zależności od miesiąca tracimy od 70 do 150 tys. złotych"

Wielkim problemem Ursusa Warszawa są też sponsorzy. A w zasadzie ich brak, co powoduje olbrzymią dziurę w budżecie. Nowy zarząd prowadził rozmowy z ponad 400 potencjalnymi sponsorami, ale żaden z nich nie zdecydował się na wsparcie klubu.

- Mieliśmy wiele pomysłów i liczyliśmy, że w ciągu trzech miesięcy pozyskamy sponsorów. Niestety trafiliśmy na ścianę w postaci inflacji, kryzysu gospodarczego i szalejących cen. Nikt nie chciał nam pomóc, bo sam radził sobie ze swoimi problemami. Wycofali się też ci, którzy byli z nami od lat - powiedział Kozioł.

- Nie jesteśmy ludźmi przypadkowymi. Mamy różne i ciekawe kontakty zawodowe, i liczyliśmy, że spokojnie znajdziemy sponsora, który wesprze nas finansowo. Ale życie utarło nam nosa. Sytuacja gospodarcza postawiła nas pod ścianą. Zdaliśmy sobie sprawę, że jeśli nie znajdziemy sponsora, to naprawdę możemy zniknąć z piłkarskiej mapy Polski - dodał Kosmalski.

I wyliczył: - Spłaciliśmy około 450 tys. złotych długu. Zostało jeszcze mniej więcej 700 tys. złotych. A przed nami słabe perspektywy. Miesięczny wpływ ze składek to 100 tys. złotych. Kiedy odliczymy od tej kwoty wspomniane koszty boisk, zostaje nam niewiele. A gdzie pieniądze na pensje dla trenerów, koszty związane z prowadzeniem rozgrywek, transportem, ZUS-em, wodą czy prądem. Koszty nie rozkładają się równomiernie, ale szacujemy, że w zależności od miesiąca tracimy od 70 do 150 tys. złotych.

Walczyli już latem

Ale dla Kosmalskiego i pozostałej części zarządu problemy finansowe klubu nie są nowością. Nowe władze Ursusa uratowały go już latem, gdy łączny dług przekraczał milion złotych, a zaległości wobec piłkarzy sięgały od trzech do pięciu miesięcy.

- Pierwsze informacje o tym, że w klubie dzieje się źle, dotarły do nas w lutym. To wtedy członkowie starego zarządu przyszli do rodziców i powiedzieli wprost: chcemy od was nie 190, a 350 złotych miesięcznie. Nie mogliśmy się na to zgodzić, bo byłaby to najwyższa kwota w mieście. U nas rodzice nie płacą za treningi. Każdy z nich jest członkiem stowarzyszenia utrzymującego klub i płacą składki członkowskie - powiedział Kozioł.

I dodał: - Na jednym z walnych zgromadzeń mieliśmy otrzymać raport finansowy klubu, ale usłyszeliśmy jedynie, że ten potrzebuje naszej pomocy i pieniędzy. Na kolejnych dwóch spotkaniach zobaczyliśmy prezentacje, ale one nie pokazały skali problemu. W maju usłyszeliśmy już, że jeśli coś się szybko nie zmieni, to klub trzeba będzie zamknąć. Wtedy stary zarząd już nawet nie był w komplecie, bo liczył tylko trzy osoby. A klub potrzebował co najmniej czterech. 

W Ursusie znaleźli się chętni do ratowania klubu i jego akademii, dzięki czemu klub latem przetrwał. Stało się tak nie tylko dzięki zaangażowaniu ludzi, ale też, a może przede wszystkim, dzięki pieniądzom. Część z nich pochodziła z corocznej dotacji z miasta. Wiele dla uratowania Ursusa zrobiła też pierwsza drużyna, która w poprzednim sezonie wygrała trzecioligową klasyfikację Pro Junior System. Dzięki temu klub otrzymał aż 400 tys. złotych.

- Uregulowaliśmy najbardziej palące długi, w tym pensje dla piłkarzy i sztabu pierwszej drużyny oraz trenerów akademii. Pokazaliśmy, że zależy nam na tym, by w Ursusie zrobić porządek. W końcu doszliśmy jednak do ściany, a problemy wróciły - powiedział Kozioł.

- To, że dług został częściowo spłacony, nie jest naszym wielkim sukcesem. Po prostu dobrze wydaliśmy pieniądze, które wpłynęły do nas latem. Okres jesienno-zimowy będzie dużo trudniejszy, bo musimy utrzymywać się ze składek, które są niewystarczające. One zapewniają nam mniej niż połowę środków, których potrzebujemy na miesięczne utrzymanie. I w ten sposób niemal wróciliśmy do punktu wyjścia. Jeśli nic z tym nie zrobimy, to dług będzie się nawarstwiał i koniec znajdzie dopiero wtedy, gdy wykończy klub - dodał Kosmalski.

Zrzutka ostatnią deską ratunku

Zarząd Ursusa robi, co może, by uratować i drużynę seniorów, i akademię. W tym celu klub założył w internecie specjalną zrzutkę pieniędzy. Cel? Milion złotych. - To kwota, która nie tylko pozwoli nam spłacić aktualne zadłużenie, ale da nam też jakąś stabilność. Bez niej nie będziemy w stanie rozwinąć klubu, by sytuacja jak dziś już nigdy się nie powtórzyła. Ale oczywiście będziemy wdzięczni za każdą pomoc, za każdą złotówkę - powiedział Kosmalski.

I dodał: - Przede wszystkim wierzymy w ludzi. Nie wierzymy w polityków i lokalne władze. Mieliśmy nadzieję, że zbiórka sprawi, że staną się dla nas bardziej otwarci, ale tak się nie stało. Trudno. Dalej będziemy robić swoje, nagłaśniać sprawę i walczyć o uratowanie klubu.

Chociaż zrzutkę wsparło wielu piłkarzy w tym m.in. Artur Boruc i Bartosz Kapustka czy aktorka Aleksandra Popławska, to jej efekty na razie są marne. Klub zebrał niewiele ponad 60 tys. złotych. - Spokojnie, nie zrażamy się. Wiedzieliśmy, że nie zbierzemy miliona w dwa dni. Dla nas to maraton, a nie sprint - zapewnił Kosmalski.

- Zrzutka była naszą ostatnią deską ratunku. Decyzję o jej założeniu podjęliśmy bardzo szybko i może na początku zabrakło nam planu strategicznego, ale ten wdrożymy na dniach. Przekalkulowaliśmy, że skoro Ursus ma około 80 tys. mieszkańców, to jeśli każdy wpłaciłby chociaż po 5-10 złotych, to sama dzielnica uratowałaby klub. A co dopiero Warszawa czy inne miasta w Polsce. A z nich także otrzymujemy wsparcie. Potrzebujemy dotrzeć do jak najszerszego grona osób, bo skala robi robotę - dodał Kozioł.

A o zrzutce na KS Ursus mówi się wiele. Sprawę nagłośniło już wiele mediów, wsparcia klubowi udzieliły m.in. drugoligowe Pogoń Siedlce i Kotwica Kołobrzeg oraz akademia piłkarska z Poznania, która wystawiła na licytację gadżety. A te przekażą też nawet reprezentanci Polski. Koszulka Hellasu Werona z nazwiskiem Pawła Dawidowicza już dotarła do klubu. W najbliższych dniach dotrzeć mają kolejne, a klub ruszy z licytacjami.

KS Ursus można też wspierać na jego meczach. Na sobotnim spotkaniu z Pogonią Grodzisk Mazowiecki klub uzbierał blisko dwa tys. złotych z darów do puszki i sprzedaży klubowych gadżetów.

Wierzymy, że to nie jest koniec Ursusa

Chociaż w Ursusie panuje optymizm i wiara w sukces, to czasu na uratowanie klubu nie ma wiele. - Kluczowa będzie końcówka roku. To wtedy zobaczymy, co udało nam się zrobić, i ile jest jeszcze do zrobienia. Czy nasza misja zakończy się sukcesem? Nie wiem. Wiem natomiast, że będziemy walczyć do końca i nie dopuszczamy do siebie myśli o porażce - powiedział Kosmalski.

- Już dawno mogliśmy się zachować jak poprzedni zarząd: powiedzieć, że nic się nie da zrobić, zgasić światło i zamknąć klub. Ale wierzyliśmy, że to nie jest koniec Ursusa. I wciąż w to wierzymy - zapewnił Kozioł.

Pomysłów na uratowanie Ursusa nie brakuje. I nie chodzi tylko o te, związane ze zbieraniem pieniędzy. - Zaczęliśmy od najprostszej rzeczy: od dialogu. Rozmawialiśmy z naszymi najważniejszymi partnerami, czyli władzami miasta, dzielnicy i OSiR-u. Nigdzie nie otrzymaliśmy pomocy, więc powoli przestajemy się łudzić, że cokolwiek się w tej kwestii zmieni - powiedział Kosmalski.

I dodał: - Myślimy nad różnymi rozwiązaniami. Jednym z nich jest restrukturyzacja długu, która zabolałaby część z naszych wierzycieli. W takim przypadku część długu zostałaby umorzona, a pozostała należność rozłożona w czasie. Ostatnio w taki sposób uratowała się Lublinianka.

- Ale mamy też inne pomysły. Braliśmy pod uwagę wycofanie drużyny seniorów z trzeciej ligi. To jednak rozwiązanie dla nas szczególnie trudne, bo pierwszą drużynę i akademię traktujemy jako jedność. Starsi zawodnicy są dla dzieci wzorem i one też chcą kiedyś zagrać w pierwszym zespole. Nie będę ukrywał, że myśleliśmy też o przeniesieniu klubu z Ursusa. Życzę powodzenia panu dyrektorowi OSiR-u w poszukiwaniu kogoś, kto zechce zapłacić takie pieniądze za boiska, jakie my płacimy. To przykre, ale musimy szukać płynności finansowej, by poprawić naszą kondycję. 

Kozioł: - Szukając sponsorów, sprawdzaliśmy, czy nie znalazłby się ktoś chętny na przygarnięcie nas u siebie. Kogoś, kto odstąpiłby nam plac pod budowę boisk lub po prostu wynajął je za bardziej przystępne ceny. Na razie skupiamy się na zrzutce i ratowaniu Ursusa Warszawa dla dzielnicy, ale kto wie, do czego zostaniemy zmuszeni w przyszłości.

- Oby nie do zgaszenia światła. Ja nie tylko nie potrafię sobie tego wyobrazić, ale chyba nie umiałbym też tego zrobić - zakończył Kosmalski.

URSUSOWI WARSZAWA MOŻNA POMÓC W TYM MIEJSCU.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.