Metamorfoza Lecha Poznań. Aż nagle padło: "Rany boskie". Zmarnowane piłki meczowe

Jakub Seweryn
W drugiej połowie Lech Poznań prowadził w Wiedniu 1:0 po golu Ishaka i dominując na boisku oraz na trybunach wydawał się pewnie zmierzać do awansu do fazy pucharowej Ligi Konferencji Europy. Niestety, koszmarny błąd Pedro Rebocho podłączył Austrię Wiedeń do tlenu i sprawił, że ogromna grupa kibiców Lecha w stolicy Austrii odczuła ogromny niedosyt. O awans trzeba będzie walczyć w Poznaniu z Villarrealem.

Dla Lecha Poznań i dla Austrii Wiedeń czwartkowy mecz był niezwykle ważny. Lech zwycięstwem w czwartek mógł zapewnić sobie awans do fazy pucharowej, Austria musiała wygrać, aby na ten awans zachować jakiekolwiek szanse. 2500 kibiców Lecha, którzy stanowili ogromne wsparcie dla zespołu Johna van den Broma, mogło jednak po końcowym gwizdku Anglika Darrena Englanda mieć ogromny niedosyt. Lech w drugiej połowie miał wszystko, by już dziś świętować. 

Zobacz wideo "Robertowi było ciężko. Poza Europą tego nie ogląda nikt"

Determinacja Austrii niwelowała jej braki. Mizerny Lech przed przerwą...

Już przed pierwszym gwizdkiem Lech Poznań miał ułatwione zadanie, gdyż jego rywal do arcyważnego dla siebie meczu przystąpił mocno osłabiony. Nie zagrał lider obrony Austrii Lukas Muhl, ostatecznie wypadli też najgroźniejszy skrzydłowy Andreas Gruber i podstawowy pomocnik Aleksandar Jukić, których występ ważył się do ostatnich godzin przed meczem. Poza składem Austrii od ponad dwóch tygodni znajduje się też utalentowany napastnik Muharem Husković, który dochodzi do siebie po bardzo poważnym wypadku samochodowym, który prawdopodobnie zakończył dla niego sezon 2022/23.

Zespół Manfreda Schmida te bolesne braki postanowił jednak nadrobić determinacją i pozytywną agresją, co spowodowało, że pierwsze pół godziny tego spotkania należało właśnie do gospodarzy. Dwa groźne strzały Cana Kelesa czy też przypadkowa poprzeczka po jednej z akcji miejscowej drużyny musiały podnieść ciśnienie u kibiców „Kolejorza" czy trenera Johna van den Broma.

Wyjątkowo defensywnie ustawiony Lech z trójką defensywnych pomocników w środku pola nie był w stanie wykorzystać tego, że obrona Austrii, delikatnie mówiąc, monolitem nie jest. Brak jakości ofensywnej po stronie mistrza Polski był aż nadto widoczny i Lecha stać było na zaledwie jedną groźną akcję zakończoną strzałem Filipa Szymczaka, z którym poradził sobie bramkarz Austrii Christian Fruechtl. Dobrą szansę z rzutu wolnego miał też Nika Kwekweskiri, ale z 18 metrów posłał piłkę nad bramką.

...i dużo lepszy po przerwie. Dominacja na boisku i trybunach 

I choć nie wiadomo, co dokładnie działo się w przerwie w szatni „Kolejorza", można się spodziewać, że było głośno. Tym bardziej widząc to, jak pobudzeni wyszli mistrzowie Polski na drugą część spotkania. To był zupełnie inny Lech, dużo bardziej zdecydowany, chcący zdominować swojego przeciwnika. I to szybko przyniosło efekt, bo w 48. minucie obrona Austrii zostawiła zbyt wiele miejsca przed polem karnym Nice Kwekweskiriemu, za obronionym strzałem Gruzina znakomicie poszedł grający słabiutko przed przerwą Filip Szymczak i jeszcze lepiej obsłużył Mikaela Ishaka, któremu pozostało to, co umie najlepiej – skierowanie piłki do bramki.

„Kolejorz! Kolejorz!" - ryknęły trybuny z sympatykami Lecha.. Dominacja Lecha na boisku przełożyła się też na dominację na trybunach. Pieśni „Na trybunach śpiew! Na boisku walka! Wygraj dla nas mecz! Nie poddawaj się!" czy „Hej Kolejorz!" napędzały piłkarz Johna van den Broma, którzy nie ustawali w atakach, a do tego odbierali też piłkę już na połowie przeciwnika. Na sektorze gości pojawiła się efektowna oprawa z Janem III Sobieskim w roli głównej wraz z kilkunastoma racami.

"Rebocho, rany boskie". Niczym Kikut w Udine podłączył Austrię do tlenu

Metamorfoza Lecha po przerwie była imponująca, wówczas wielka determinacja Austrii przy niskiej jakości piłkarskiej przekładała się na niewiele. Tak było jednak tylko do 70. minuty, gdy koszmarnie pomylił się Pedro Rebocho, który niczym Marcin Kikut z Udinese koszmarnie stracił piłkę na własnej połowie na rzecz Cana Kelesa. Ten z prezentu skorzystał, w sytuacji sam na sam pokonał Bednarka i było 1:1.

Ten błąd Rebocho i bramka wyrównująca dla gospodarzy wyraźnie ożywiła zarówno piłkarzy, jak i kibiców Austrii. I to w momencie, gdy wszystko zmierzało w kierunku wygranej Lecha, a z przebiegu gry było bliżej gola na 2:0 dla mistrzów Polski niż bramki na 1:1 dla Austrii.

W ten sposób doszło do absolutnie szalonej końcówki, w której najpierw goście domagali się rzutu karnego za zagranie ręką jednego z piłkarzy gospodarzy, blokującego zagranie Gio Citaiszwilego. Oglądając ten mecz na żywo wydawało się jednak, że Gruzin celowo nastrzelił z bliska rękę swojego przeciwnika, w związku z czym ostatecznie jedenastki nie było. Później Joel Pereira wspaniałym wślizgiem uratował Lecha przed sytuacją sam na sam Ibrahimy Diame, a już w doliczonym czasie gry obie drużyny zmarnowały po jednej piłce meczowej - pudłowali Joao Amaral oraz Haris Tabaković. 

Remis, który daje niewiele. O awans z Villarrealem

Remis 1:1 w Wiedniu nie był dobrą wiadomością ani dla Lecha Poznań, ani dla Austrii Wiedeń. Wiedeńczycy już teraz pożegnali się z Ligą Konferencji Europy, a Lech o ten awans będzie musiał walczyć w Poznaniu przeciwko Villarrealowi, który w debiucie nowego trenera Quique Setiena niespodziewanie tylko zremisował z Hapoelem Beer Szewa 2:2. Lech Poznań pozostaje drugi w tabeli grupy C z dwupunktową przewagą nad Izraelczykami, co gwarantuje nam ogromne emocje w ostatniej kolejce, która już za tydzień. 

Więcej o: