Gregoire Nitot: To projekt mojego życia. Mam jeszcze 10-15 mln złotych na Polonię

Konrad Ferszter
- Gra w II lidze kosztuje nas rocznie 5 mln złotych. 2 mln płaci na to moja firma, pozostałe 3 mln dokładam z własnej kieszeni. Chcemy awansować najszybciej, jak się da, by II liga nie pochłonęła nam za dużo pieniędzy - mówi właściciel i prezes Polonii Warszawa, Gregoire Nitot. W długiej rozmowie ze Sport.pl opowiada też o relacjach z kibicami i z miastem.

46-letni francuski biznesmen właścicielem Polonii jest od marca 2020 roku. W tym czasie nie tylko uratował klub przed upadkiem, ale w poprzednim sezonie awansował z nim do II ligi - na tym poziomie Polonii nie było od pięciu lat. Zespół trenera Rafała Smalca radzi sobie nieźle i po ośmiu meczach jest na szóstym miejscu w tabeli, ale plany Nitota sięgają dużo dalej. Do 2029 r. Polonia ma wrócić do ekstraklasy, w której ostatni raz grała dziewięć lat temu.

Zobacz wideo

Konrad Ferszter: Powitał mnie pan szerokim uśmiechem. To ze względu na trzy zwycięstwa Polonii w ostatnich czterech meczach?

Gregoire Nitot: Na pewno mają na to ogromny wpływ.

A jak wyniki są słabsze, to pańscy pracownicy odczuwają to na sobie?

- Trochę tak. Wiem, że to niedobre i staram się nad tym pracować, ale kiedy nie wygrywamy, mam bardzo zły nastrój. Źle sypiam, bywam niemiły. Koledzy z Sii pewnie to potwierdzą.

Jak porówna pan rozgrywki III i II ligi?

- Im wyżej, tym dużo trudniej. I organizacyjnie, i sportowo. Organizacyjnie przede wszystkim dlatego, że ten poziom kosztuje nas dużo więcej. Mamy dalekie wyjazdy, na które jeździmy dzień wcześniej. Zespołowi trzeba zapewnić hotel, wyżywienie, lekarza na każde spotkanie. Jeśli chodzi o poziom sportowy, to zespoły są dużo silniejsze. Nie ma już słabszych drużyn, z którymi łatwo wygrywaliśmy w III lidze. Widać to zresztą po wynikach.

Te na początku nie były najlepsze. W pierwszych czterech kolejkach Polonia zdobyła tylko trzy punkty, na pierwsze zwycięstwo czekała do piątego spotkania. Zespół musiał nauczyć się nowej ligi?

- Tak, mimo że mamy kilku zawodników, którzy mają doświadczenie z II, a nawet z I ligi. Jako zespół musieliśmy postawić krok naprzód, bo pierwszy mecz w Siedlcach (1:2) był w naszym wykonaniu fatalny. Dziś jesteśmy dużo silniejszą drużyną, ale prawdziwa weryfikacja dopiero nadejdzie. Przed nami mecze z najlepszymi rywalami w lidze - Radunią Stężyca, Kotwicą Kołobrzeg, KKS Kalisz i Zagłębiem II Lubin. One realnie pokażą, w jakim miejscu dziś jesteśmy.

Podoba się panu Polonia Warszawa za kadencji trenera Rafała Smalca?

- Oczywiście. Przede wszystkim dlatego, że awansowała do II ligi i ma w niej niezłe wyniki. Ale zespół gra też przyjemnie dla oka, chce prezentować ambitny futbol. Dla mnie zawsze najważniejsze będzie wygrywanie, jednak doceniam, kiedy zespół chce grać ofensywnie i agresywnie, a nie tylko czekać na kontrataki. To przyciąga kibiców, a my tego potrzebujemy.

Jak mocno angażował się pan w budowę obecnego zespołu? Włączał się pan w ten proces, czy zostawił pracę trenerowi i dyrektorowi sportowemu?

- Każdego roku - w listopadzie i na koniec maja - mamy dwa najważniejsze spotkania. Na nich decydujemy, którzy zawodnicy powinni odejść z klubu i jakich piłkarzy drużyna potrzebuje. W pierwszej kwestii angażuję się mocniej, bo mam tabelę z ocenami piłkarzy i lubię wyrażać swoje zdanie.

Jeśli chodzi o transfery do klubu, to żaden na pewno nie odbędzie się bez mojej akceptacji - ale tylko z powodów finansowych. Dyrektor sportowy Piotr Kosiorowski oraz trener Smalec mają moje pełne zaufanie w kwestiach sportowych. Oni dobierają piłkarzy pod względem poziomu w określonym przeze mnie budżecie. Ja tylko spoglądam na wysokość transferu, wynagrodzenie i długość kontraktu.

To kto zdecydował, że Polonia powinna być budowana w oparciu o zawodników związanych z klubem? Dzisiaj w kadrze znajdują się m.in. Adam Pazio, Tomasz Wełna, Łukasz Piątek czy Krystian Pieczara.

- To była nasza wspólna decyzja. Uważam, że budowanie drużyny z dużą liczbą zagranicznych piłkarzy mija się z celem, bo wtedy trudniej o dobrą atmosferę w szatni i zrozumienie na boisku. Zależało nam też, by postawić na zawodników związanych z Polonią, bo w naszym przekonaniu oni dadzą z siebie więcej niż gracze, którym klub jest obojętny. To też trochę ukłon w stronę kibiców, bo chcemy, by mieli się z kim indentyfikować.

W następnej kolejności patrzymy na zawodników z naszej akademii i sprawdzamy, czy są już na odpowiednim poziomie, by dać nam oczekiwaną jakość. Interesują nas również piłkarze z Warszawy i okolic. Oni na pewno lepiej znają klimat klubu i nie tracą czasu na aklimatyzację. Takim przykładem jest Michał Bajdur, którego sprowadziliśmy z Legionovii. Ale w Polonii jest miejsce dla wszystkich. Michał Fidziukiewicz, który przyszedł do nas z Motoru Lublin, nie był związany z Polonią, ale po prostu jest bardzo dobrym piłkarzem.

Latem trudno nam było umówić się na spotkanie, bo niemal zawsze był pan poza Warszawą. Ile meczów Polonii w tym sezonie pan widział?

- Nie byłem tylko na pierwszym spotkaniu ze Stomilem na Konwiktorskiej. Stało się tak tylko dlatego, że ten mecz był przełożony z weekendu na poniedziałek, na który miałem zaplanowaną podróż służbową i nie mogłem jej odwołać. Wszystkie pozostałe mecze oglądałem na miejscu. Dostosowuję swój kalendarz do meczów zespołu.

Skoro jest pan regularnie na meczach w Warszawie, to widzi pan, że bilety wyprzedają się niemal w całości. Jedyna trybuna, która obecnie jest otwierana, niedługo może nie wystarczać. Myśli pan o otwarciu np. "Kamiennej"?

- Jestem bardzo zadowolony ze wzrostu frekwencji. Dzisiaj 2 tys. kibiców na meczu to minimum, jakiego potrzebujemy, by nie dokładać do dnia meczowego. I właśnie z tym związana będzie moja decyzja o otwarciu dodatkowej trybuny. Jeśli kibice będą przychodzić na mecze, jeśli będzie to opłacalne, to na pewno to rozważę. Na razie jednak nie ma takiej potrzeby.

Otwarcie kolejnej trybuny to dla nas dodatkowe koszty m.in. na ochronę. Nie chcę dokładać do dnia meczowego, bo i tak na co dzień ponosimy duże koszty, płacąc m.in. za każdy trening pierwszej drużyny na stadionie na Marymoncie. Musimy liczyć się z kosztami, bo nie jesteśmy krezusem. Jeśli przyjdzie czas, że na trybunę główną będzie chodzić po 2 tys. kibiców, a na "Kamienną" co najmniej 400-500, wrócimy do tematu.

Pamiętajmy też, że nie wszyscy kibice, którzy przychodzą dziś na Polonię, są na każdym meczu. Część swoją obecność uzależnia od wyników. A te nie zawsze będą tak dobre jak obecnie. Tu też widzę zadanie dla nas, bo obecnie promocja meczów na naszym stadionie mocno kuleje. W niedalekiej przyszłości chcemy zorganizować akcje promocyjne, by o meczach wiedzieli nie tylko nasi kibice, ale też w ogóle fani futbolu i turyści, którzy przyjeżdżają do Warszawy. Mamy kilka pomysłów, potrzebujemy jeszcze tylko czasu.

Wasze wyliczenia dotyczące liczby kibiców na trybunach już raz was zgubiły. Na pierwszy mecz w Warszawie przeciwko Stomilowi zgłosiliście imprezę na 2500 kibiców, zainteresowanie okazało się dużo większe, przez co część fanów nie weszła na mecz. Ci, którzy przyszli, w ramach protestu na kilka minut opuścili trybunę, a po meczu spadła na was krytyka w mediach społecznościowych.

- To był nasz duży błąd, który biorę na klatę. Z uwagi na to, że miasto zakwalifikowało mecz jako wydarzenie podwyższonego ryzyka, pięć dni przed nim musieliśmy zgłosić oczekiwaną liczbę kibiców. To był środek wakacji, na dodatek poniedziałek. Nie spodziewaliśmy się tylu osób na stadionie i to był nasz wielki błąd.

Zgłosiliśmy imprezę na 2,5 tys. osób, pod stadionem stawiło się ich ponad 3 tys. Kilkaset osób odeszło spod kas bez biletów, czego w ogóle nie planowaliśmy i się nie spodziewaliśmy. Straciliśmy dużo pieniędzy, ale też kibiców, którzy na stadion nie wrócili, bo na kolejnym spotkaniu frekwencja była niższa. To był błąd, za który musieliśmy przeprosić.

Oprócz przeprosin był też pański ostry komentarz na Facebooku, w którym skrytykował pan kibiców. To też był błąd?

- Nie i w ogóle go nie żałuję. Przez zachowanie grupy ludzi w meczach z Legionovią w Warszawie i niedawno w Siedlcach wszystkie nasze mecze miały status podwyższonego ryzyka. Potem ci sami ludzie oczekiwali ode mnie przeprosin i chcieli nakładać presję na klub. Uważam, że powinni zacząć od siebie. Naprawdę mogliśmy załatwić tę sprawę między sobą. Przeprosiłbym, wyciągnął wnioski. Zostałem publicznie zaatakowany, uważałem, że to nie w porządku, więc odpowiedziałem.

W Polsce rzadko zdarza się, by właściciel klubu publicznie tak ostro wypowiadał się na temat własnych kibiców.

- Wiem, że jestem impulsywny i czasami ludzie uważają, że przesadzam, ale ja nigdy nie będę się bał kibiców. Zwłaszcza, że to oni swoim zachowaniem ściągnęli na klub kłopoty.

Mimo to część kibiców uznała, że nie umie się pan przyznać do błędu i ciężko znosi krytykę.

- Ale ja ją kocham! Na pewno nie jestem wrażliwy na krytykę. Umiem przyznać się do błędu, umiem przeprosić i wyciągać wnioski. Pokazałem to już i w Polonii, i w Sii. Bez tego nie byłoby naszych wspólnych sukcesów. Najważniejsze jest jednak, by krytyka była konstruktywna. Jeśli ktoś pisze coś tylko po to, by zrobić mi na złość, albo we mnie uderzyć, to nie jest to dobra krytyka.

Kupiłem Polonię nie tylko po to, by ją uratować, ale uczynić z niej silny klub. Finansuję go z własnych środków, na razie dokładam dużo do tego interesu, ale nie będę tego robił do końca życia. Chcę, by za jakiś czas Polonia była samowystarczalnym, ekstraklasowym klubem. Ale do tego potrzeba ciężkiej pracy i szacunku. I tego oczekuję.

Problem z kibicami miał pan nie tylko na meczu ze Stomilem, ale też tydzień wcześniej, kiedy w Siedlcach doszło do bójki chuliganów. Jak pan zareagował na te wydarzenia?

- To był wstyd i brak szacunku do ludzi na stadionie i naszego klubu. Nieprawdopodobna głupota. Nigdy nie zrozumiem takich zachowań.

Nie miał pan wtedy myśli: po co mi to wszystko?

- Trudno, żebym nie miał. Przez chwilę poczułem się zmęczony i zdemotywowany. Potem obiecałem sobie jednak, że grupa kilkunastu osób nie zabije we mnie mojej pasji i chęci do działania.

Jakie są dzisiaj pańskie relacje z kibicami?

- Dobre, może nawet bardzo dobre. Z przedstawicielami kibiców widuję się dość często i rozmawiamy na wiele tematów. Oczywiście nie zawsze zgadzamy się w różnych kwestiach, ale właśnie o to chodzi. Nie jestem człowiekiem upartym, umiem zmienić zdanie, ale muszę otrzymać konkretne argumenty przemawiające za zdaniem odmiennym od mojego.

Jest pan w Polonii już od ponad dwóch lat. Jest trudniej niż pan zakładał?

- Tak. Nie spodziewałem się, że będziemy mieli tyle pracy na wielu poziomach. Nie spodziewałem się też, że prowadzenie klubu będzie pochłaniało mi aż tyle czasu. Sportowo też było trudniej, bo jeszcze kilka miesięcy temu wątpiłem, czy awansujemy do II ligi. Mieliśmy sporą stratę do lidera, ale na szczęście udało się nam ją odrobić.

Co by się stało, gdyby jednak nie udało się wam awansować?

- Na pewno nie zrezygnowałbym z Polonii. Walczyłbym dalej, ale byoby to dla mnie bardzo trudne i smutne doświadczenie. Miałem już trochę dosyć III ligi, chciałem iść naprzód, ale na pewno bym się nie poddał.

Awans dodał panu skrzydeł?

- Staram się nieustannie być pozytywnie nastawiony, bo Polonia to największe wyzwanie mojego życia. Nie wiem, czy wspólnie awansujemy do ekstraklasy. Wciąż daję nam na to 50 proc. szans. Zrobię jednak wszystko, by nam się udało. Funkcja właściciela i prezesa klubu bardzo mnie nakręca. Od dawna tego chciałem i cieszę się, że w końcu mi się udało. Miliony ludzi na świecie chciałoby być na moim miejscu i to też dodaje mi motywacji do dalszego działania. To bardzo trudne, ale też niezwykle ekscytujące wyzwanie.

Z czego jest pan najbardziej zadowolony po czasie spędzonym w Polonii?

- Z awansu do II ligi. Chociaż to sukces piłkarzy i sztabu szkoleniowego, to dołożyłem swoją cegiełkę. Cieszę się też, że postawiliśmy klub na nogi. Zrobiliśmy kilka świetnych rzeczy, budując kilka działów.

A czego jeszcze nie zrobiliście, co pana wkurza?

- Promocja meczów. Na tym polu mamy najwięcej do poprawy. Dlatego w niedługim czasie planuję rozbudować dział marketingu i komunikacji. Oczywiście musimy się poprawiać w każdym aspekcie, ale ten szczególnie przykuwa moją uwagę.

A relacje z miastem? Jak ocenia pan swoje kontakty z władzami Warszawy?

- Pozytywnie. Jesteśmy w stałym kontakcie, dużo rozmawiamy, ale trzeba przyznać, że otrzymujemy bardzo małe wsparcie. W III lidze nasi główni rywale - Legionovia i Świt Nowy Dwór Mazowiecki - otrzymywali dużo większe wsparcie od swoich władz. Nie musieli np. płacić za stadion na mecze czy treningi, a nas jedne zajęcia kosztują albo 600, albo 900 złotych za godzinę w zależności od tego, czy trenujemy na Marymoncie, czy na Polonii.

Ważne są też kwoty. Rok temu nasi najwięksi rywale otrzymali od władz miast ponad 2 mln złotych. My w zeszłym roku dostaliśmy od Warszawy 400 tys. złotych brutto. W tym roku to kwota o 40 tys. złotych brutto wyższa. Ostatnio przeczytałem, że Górnik Polkowice otrzymał od miasta aż 5 mln złotych. To ogromna różnica, którą naprawdę trudno zniwelować.

Kiedy kupował pan Polonię, mówił pan, że do 2029 r. chce awansować do ekstraklasy. A kiedy realnie możemy spodziewać się Polonii w I lidze?

- Oby jak najszybciej, bo to też będzie miało duże znaczenie w kontekście ekstraklasy. Prowadzenie klubu i zrobienie awansu okazało się dużo droższe niż zakładałem. Gra w II lidze kosztuje nas rocznie 5 mln złotych. 2 mln płaci na to moja firma, pozostałe 3 mln dokładam z własnej kieszeni. Chcemy awansować najszybciej, jak się da, by II liga nie pochłonęła nam za dużo pieniędzy.

Zdajemy sobie sprawę, że gra w I lidze będzie dla nas olbrzymim wyzwaniem. I nie mówię tu o awansie, tylko o spokojnym funkcjonowaniu w rozgrywkach. Piłkarze, którzy zapewnią nam odpowiedni poziom, są bardzo drodzy, a telewizja wciąż daje bardzo mało pieniędzy. Poziom sportowy rozgrywek jest dużo wyższy niż w II lidze, ale nie idą za tym odpowiednie finanse.

Rywale tacy jak Arka Gdynia czy Wisła Kraków mają dużo wyższe budżety i naprawdę będę musiał dużo dołożyć, by z nimi walczyć. Dlatego jeśli awansujemy dopiero za trzy lata, może się okazać, że nie będziemy mieli odpowiednich środków, by walczyć w I lidze, nie mówiąc o ekstraklasie.

I co wtedy? Poszuka pan duże sponsora, może sprzeda część udziałów w klubie, czy w ogóle się z nim pożegna?

- Dzisiaj trudno mi spekulować na ten temat. Na pewno nie będzie tak, że zostawię Polonię z dnia na dzień. Jeśli kiedyś zdecyduję się odejść, wszyscy będą wiedzieli o tym odpowiednio wcześniej. Ale na razie spokojnie daję radę i przez co najmniej najbliższe trzy lata też tak będzie. Mam jeszcze 10-15 mln złotych na Polonię.

Nie ukrywam jednak, że sponsor, który wsparłby nas finansowo, byłby nieoceniony. A może miasto zdecyduje się nas wesprzeć? 2-3 mln złotych rocznie od Warszawy naprawdę bardzo by nam pomogły. Ale na razie o tym nie myślę. Staram się skupić na tym, co tu i teraz.

Szukał pan już sponsora dla Polonii?

- Na razie nie miałem na to czasu, bo klub wymagał innych działań. Rozważam zatrudnienie odpowiedniej osoby, która takiego sponsora nam znajdzie. Zakładam, że od lipca przyszłego roku sponsorem Polonii nie będzie tylko firma Sii. Ale finansowa przyszłość klubu może też zależeć od kibiców. Jeśli będą przychodzić na mecze i wspierać nas finansowo, bardzo nam pomogą. Nie mówię tu tylko o biletach, ale też karnetach i realnym, codziennym wspieraniu klubu. Proszę spojrzeć na Widzew Łódź, który co roku wyprzedaje karnety, a kibice dostarczają do klubowej kasy od 6 do 9 mln złotych rocznie.

Do tego potrzeba jednak nowoczesnego stadionu. Tego Polonia nie ma, ale najnowsze informacje są takie, że przebudowa obecnego obiektu rozpocznie się w 2024 r. Wierzy pan w to?

- Bardzo bym chciał, żeby tak było. Jeśli jednak będziemy w I lidze, blisko ekstraklasy i nic się w tej kwestii nie ruszy, to wrócę do miasta z propozycją, że to my wybudujemy Polonii stadion. Tylko wtedy to my urządzimy ten stadion i my będziemy z niego korzystać przez cały rok.

Marzy mi się stadion, który zarabiałby pieniądze dla klubu. Interesowałby mnie obiekt, obok którego powstałaby hala widowiskowa. Na co dzień grałyby tam nasze koszykarki i koszykarze, ale w dni bez meczów moglibyśmy organizować tam przeróżne imprezy włącznie z koncertami. To samo dotyczyłoby stadionu. Idealnie byłoby, gdyby miał zamykany dach, byśmy mogli z niego korzystać też w przerwie w rozgrywkach od grudnia do lutego. To otwierałoby nam wielkie możliwości.

W głowie mam mnóstwo pomysłów na zagospodarowanie takiej przestrzeni. Dodatkowo sprzyja nam lokalizacja, bo jesteśmy blisko metra i Starego Miasta. Na razie miasto wybrało inne rozwiązanie, ale może w przyszłości wrócimy do rozmów.

Zaświeciły się panu oczy, gdy zaczął pan opowiadać o tym projekcie.

- Bo ja naprawdę w niego wierzę. Na razie taki stadion nie jest nam potrzebny, ale jeśli chcemy myśleć o rozwoju, to nowy obiekt jest nam niezbędny. Tylko z nim możemy wykorzystać potencjał drzemiący w Polonii. A Polonia może być silnym klubem ekstraklasy. Niemal każda europejska stolica ma po dwa kluby na najwyższym poziomie i nie rozumiem, dlaczego w Warszawie miałoby być inaczej. Nowy stadion pozwoliłby wskoczyć nam na wyższy poziom i przyciągnąć dużo większą liczbę kibiców. Działo się tak w każdym mieście w przypadku każdego klubu. Później oczywiście trzeba utrzymać poziom sportowy, bo zawsze on będzie na pierwszym miejscu, ale wierzę, że dalibyśmy radę.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.