Najbardziej obrzydliwe oszustwo w historii piłki. Dożywotnia dyskwalifikacja

Paweł Karpiarz
Określenie "Maracanazo" zwykle kojarzy się ze słynnym meczem z 1950 roku, kiedy Urugwaj pokonał Brazylię i wygrał mundial. 39 lat później ten sam stadion był świadkiem jednej z najbardziej ohydnych prób oszustwa w historii piłki nożnej. Skandaliczny i wstydliwy mecz pomiędzy Brazylią a Chile zostawił plamę na honorze Chilijczyków, a ponadto wiąże się z tragedią, która wydarzyła się nad amazońską dżunglą.

Rok 1989. W Ameryce Południowej trwają kwalifikacje do mistrzostw świata w 1990 roku we Włoszech. Format rozgrywek różnił się wówczas od tego, który znamy dzisiaj. Wtedy reprezentacje z tego kontynentu zostały podzielone na trzy grupy po trzy zespoły. W jednej z nich znalazła się Brazylia, Chile i Wenezuela. Tylko zwycięzca otrzymywał bilet na mundial. Od początku stało się jasne, że o awans na mistrzostwa powalczą Brazylijczycy i Chilijczycy. Obie ekipy zgarnęły komplet punktów w spotkaniach z Wenezuelą.

Zobacz wideo Mueller błyskawicznie reaguje na losowanie LM i wysyła wiadomość do Lewandowskiego. "Panie Lewangoalski"

13 sierpnia doszło do pierwszego bezpośredniego meczu między Chile i Brazylią. W stolicy tego pierwszego kraju, Santiago, padł remis 1:1. Emocje sięgały zenitu, również te negatywne. Dość powiedzieć, że sędzia pokazał wtedy trzy czerwone kartki. Pierwszą wyciągnął już w 3. minucie w kierunku Romario. "To nie był mecz, to była wojna" – podsumowywały chilijskie media.

W niedzielę 3 września odbył się mecz decydujący o wszystkim. Oba zespoły miały tyle samo punktów, ale Brazylijczycy mogli pochwalić się lepszym bilansem goli. To oznaczało, że to Chile było na musiku. Na słynnej Maracanie potrzebowali zwycięstwa. W Brazylii nikt nie wyobrażał sobie takiego scenariusza. "Canarinhos" nigdy nie ominęli żadnego mundialu. Ale nie takie katastrofy się już działy. Przecież 39 lat wcześniej na tym samym stadionie Urugwaj zadał Brazylii jedną z największych klęsk już nie tylko w historii tamtejszej piłki nożnej, ale być może całego kraju.

I do katastrofy rzeczywiście doszło. Ale odbyła się nie na boisku, lecz w przestworzach.

Brazylia wstrzymała oddech. "Było naprawdę źle"

Wróćmy jednak na Maracanę. Mecz się rozpoczął i od początku stroną przeważającą byli gospodarze. Na oczach 140 tysięcy widzów świetny występ notował golkiper gości, a na co dzień Sao Paulo FC, Roberto Rojas. Zatrzymywał kolejne akcje Brazylijczyków, którzy nie zamierzali grać na remis i ciągle atakowali. Chilijczycy, mimo że musieli wygrać, ograniczali się tylko do przeszkadzania, kradzieży czasu i "zaparkowania autobusu" we własnym polu karnym. Wytrzymali tak całą pierwszą połowę, ale na początku drugiej znakomicie spisujący się w tym spotkaniu Rojas nagle popełnił błąd i Brazylijczycy wyszli na prowadzenie.

Wyglądało na to, że Chile nie znajdzie sposobu na dobrze dysponowanych gospodarzy. Aż nadeszła 67. minuta. Z trybun stadionu rzucono na murawę racę. Spadła nieopodal Rojasa. Podkreślmy – nieopodal. Nie trafiła w niego bezpośrednio. Ale bramkarz zrobił wszystko, żeby pomyślano, iż tak właśnie było. Upadł na murawę i zaczął udawać, że jest ranny. Rzeczywiście, pojawiła się krew. Na murawie pojawili się medycy, zrobiło się zamieszanie. Koledzy zakrwawionego Rojasa odeskortowali go z boiska i sami zeszli na znak protestu. Schodząc z placu gry, napastnik Chile Patricio Yanez wykonał obraźliwy gest w kierunku trybun, łapiąc się za genitalia. Mecz został przerwany, a w oczy Brazylijczykom zajrzał strach. Mogli stracić awans poprzez walkowera. - Byłem w szoku. Od razu pomyślałem, że stracimy szansę na wyjazd na mundial. Było naprawdę źle – mówił w rozmowie z CNN Ricardo Gomes, kapitan brazylijskiej drużyny.

To nie był największy cios tego dnia dla Brazylii. Kiedy kibice opuścili Maracanę, dowiedzieli się o katastrofie lotniczej, która, według wielu źródeł, była związana z meczem.

Mecz zawrócił w głowie nawet pilotom samolotu

O 9:43 samolot Varig Flight 254 wystartował z Sao Paulo. Jego celem było lotnisko w Belem, po drodze miało dojść jednak do pięciu międzylądowań. Wszystko po to, żeby do celu dotrzeć późnym wieczorem. Wszystko szło dobrze do lotniska w Marabie, około 2000 kilometrów od Rio de Janeiro. Załoga przygotowywała się do ostatniego etapu podróży. Kapitan Cezar Augusto Padula Garcez i drugi pilot Nilson de Souza Zille byli podekscytowani. Nie lotem, tylko meczem, który odbywał się na Maracanie. Jeszcze przed początkiem spotkania rozmawiali o tym pojedynku. Prawdopodobnie byli lekko spięci, tak samo jak cały naród. Około 17:45 wyruszyli, a lot miał trwać około godziny.

Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Brazylijczycy wychodzili na prowadzenie, w samolocie orientowano się, że jest problem. Po 40 minutach lotu na horyzoncie nadal nie było widać miejsca docelowego, chociaż piloci otrzymali już pozwolenie na lądowanie. Mówiąc krótko – zgubili się. Naprędce postanowiono dostroić się do lokalnych stacji radiowych. Wszyscy relacjonowali to, co działo się na Maracanie. Kontynuowano podróż, sugerując się Amazonką, która była widoczna w dole.

Ale to nie pomogło i sytuacja stała się krytyczna o 21:06. W samolocie wyczerpało się paliwo. Oba silniki przestały działać, a samolot runął w sam środek dżungli, około 1400 kilometrów od Belem. Spośród 54 pasażerów i członków załogi 12 osób zginęło. Reszta została uratowana dwa dni później po tym, jak trzech ocalałych przedzierało się przez dżunglę, aż dotarło do farmy, skąd mogli wezwać pomoc.

Późniejsze śledztwo wykazało, że bezpośrednią przyczyną katastrofy był błąd kapitana (obaj piloci przeżyli katastrofę). Wprowadził zły kierunek w planie lotu i maszyna poleciała na zachód, zamiast na północ. Drugi pilot nie zorientował się w pomyłce. Wydaje się być to niewytłumaczalne, ponieważ jak wykazało śledztwo, sami pasażerowie zgłaszali, że samolot leci nie tam, gdzie powinien. Do katastrofy przyczynił się również ich niezdrowy upór. Nie chcieli przyznać się do błędu i poprosić o pomoc. Ich decyzja o nasłuchiwaniu stacji radiowych, gdzie relacjonowano mecze, wprowadziła tylko większy chaos. Zawiódł również kontroler ruchu lotniczego w Belem, który jednego ucha używał do komunikacji lotniczej, a drugiego – nie zgadniecie – do słuchania relacji radiowej z meczu. Kontroler nie zawiadomił w porę załogi samolotu o jej złej sytuacji. Wiele osób wierzy, że piloci byli rozproszeni przez mecz. Jaki naprawdę był wpływ tego spotkania na katastrofę – tego już się raczej nie dowiemy.

Obrzydliwe oszustwo wyszło na jaw

Tymczasem CONMEBOL prowadził śledztwo w sprawie przerwanego spotkania na Maracanie. Ustalenia były szokujące. Okazało się, że Rojas rzeczywiście nie został trafiony racą. Zdjęcia nie pozostawiały wątpliwości – raca wylądowała około metr dalej od miejsca, gdzie stał bramkarz. Bohaterem Brazylii został jeden z fotografów i późniejszy agent piłkarski Paulo Teixeira.

Żadna z kamer telewizyjnych nie zarejestrowała momentu, kiedy raca spadła na murawę. Fotografowie też zaspali. Oprócz jednego - Ricardo Alfieriego, który pracował dla japońskich mediów. Następnego ranka miał wysłać do Tokio nienaruszone klisze. Kiedy Rojas leżał już na murawie, Teixeira spytał Alfieriego, czy zdołał to uchwycić. Ten odparł, że ma cztery albo pięć zdjęć. Na co Teixeira przytomnie oznajmił, że te fotografie mogą stanowić kluczowy dowód w sprawie i zakazał koledze wysyłania taśm. - My, fotografowie, siedzieliśmy wzdłuż linii bocznej i widzieliśmy nadlatującą racę. Byłem zdumiony, widząc jak Rojas przewraca się i krwawi, podczas gdy raca uderzyła o ziemię około metra od niego – wspominał w rozmowie z CNN.

Paulo Teixeira miał film od Alfieriego, kiedy prezydent brazylijskiej federacji Ricardo Teixeira poprosił o zdjęcia. Paulo przekazał kliszę, choć fotografii nie widział. Ufał jednak swojemu koledze. Oczywiście te zdjęcia stały się najbardziej luksusowym i pożądanym dobrem dla mediów. Agencje walczyły o prawa do nich. W końcu dostęp uzyskało "Globo". W poniedziałkowy wieczór zdjęcia ujrzały światło dzienne i nie było wątpliwości – Rojas kłamał.

To nie był jedyny argument, który podważał wersję bramkarza. Jego obrażenia nie wskazywały na poparzenie od racy. Skąd więc pojawiła się krew? Otóż w rękawicy golkiper miał ukrytą żyletkę, którą sam się zranił. Przyznał się do tego podczas przesłuchania. Dodał, że jak najbardziej chodziło o wywołanie skandalu, który dałby przepustkę Chile na mundial, albo przynajmniej trzeci mecz na neutralnym gruncie. Zamieszany we wszystko był selekcjoner Orlando Aravena i lekarz drużyny Daniel Rodríguez. - Zaciąłem się brzytwą i farsa została odkryta. To było cięcie mojej godności. Miałem problemy w domu z żoną i kolegami z zespołu – tłumaczył lokalnym mediom.

Kara i sława

To był jego ostatni "popis" jako zawodowego piłkarza, bo po tym wybryku został dożywotnio zdyskwalifikowany przez FIFA. - Gdybym był Argentyńczykiem, Urugwajczykiem lub Brazylijczykiem, nie zostałbym zawieszony – przekonywał. W 2001 roku pozwolono mu jednak wrócić do futbolu. Został trenerem bramkarzy w Sao Paulo. Rogerio Ceni, rekordzista świata wśród bramkarzy w liczbie zdobytych goli (131) twierdził, że Rojas miał spory wkład w jego karierę. – Zawsze upierał się, że muszę dużo pracować nogami – mówił. Ukarani zostali również inni zamieszani w skandal – prezes chilijskiego związku Sergio Stoppel, piłkarz Fernando Astengo oraz wspomniani już Orlando Aravena i Daniel Rodríguez.

Ciekawa historia wiąże się też z osobą, która rzuciła słynną racę. Była to 24-letnia Rosenery Mello do Nascimento. Rzut racą zapewnił jej nie lada sławę. Została aresztowana przez policję, ale dwa miesiące po tym wydarzeniu znalazła się w "Playboyu". Nazwaną ją "Rakietą Maracany". W 2011 roku zmarła na skutek tętniaka mózgu.

Oprócz dyskwalifikacji Rojasa kara spotkała całą kadrę Chile. Ogłoszono walkowera – 2:0 dla Brazylii. Chilijczycy zostali wykluczeni z udziału w eliminacjach na mundial w 1994 roku. Brazylijczycy mogli odetchnąć z ulgą, choć ten dzień, z powodu katastrofy lotniczej, nadal pozostaje tragiczny. "Canarinhos" pojechali na mistrzostwa, gdzie przeszli śpiewająco przez fazę grupową. Wygrali mecze z Kostaryką, Szkocją i Szwecją. Ale już po 1/8 musieli wracać do domów. Przegrali ze swoim odwiecznym rywalem, Argentyną (0:1).

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.